Pokolenie mojego taty

W burzy, która zerwała się po opublikowaniu w "Respekcie" tekstu o donosie Milana Kundery, jeden głos brzmiał wyraźniej od innych. Był to głos czeskiego pokolenia pisarzy i intelektualistów urodzonych około roku 1930, do którego należał także mój ojciec.

13.01.2009

Czyta się kilka minut

Po stłumieniu Praskiej Wiosny wielu komunistów czeskich i słowackich zostało opozycjonistami. Na zdjęciu: Czesi słuchają wiadomości o ruchach wojsk Układu Warszawskiego; Praga, wrzesień 1968 r. / fot. Hulton-Deutsch Collection / CORBIS /
Po stłumieniu Praskiej Wiosny wielu komunistów czeskich i słowackich zostało opozycjonistami. Na zdjęciu: Czesi słuchają wiadomości o ruchach wojsk Układu Warszawskiego; Praga, wrzesień 1968 r. / fot. Hulton-Deutsch Collection / CORBIS /

Łączy to pokolenie wspólny los i wielki wpływ na czeskie społeczeństwo, w Europie Środkowej wyjątkowo widoczny. To pokolenie w sposób decydujący wpłynęło także na mój sposób myślenia - a przez mojego ojca także na moje życie. Dziś okazało się, że z tym pokoleniem - ku mojemu wielkiemu zdziwieniu - dzieli mnie spór, który, jak sądziłem, nigdy nie miał wybuchnąć. Z całej gamy stanowisk zainteresowała mnie właśnie jednolita obrona Kundery i argumenty jego obrońców. Zmusiły mnie do spojrzenia w przeszłość - także własną - pod nowym kątem.

Wina i odkupienie

Mój ojciec Milan Šimečka, który z Kunderą znał się dobrze, był na początku lat 50. również zapalonym komunistą, a w latach 60. - reformatorskim komunistą. Po 1968 r. został dysydentem, opozycjonistą, liczącym się pisarzem i filozofem. Przez ostatnich 30 lat swego życia (umarł w 1990 r.) poświęcił całą swą energię życiową na analizę systemu, któremu pomógł się narodzić. Debatowaliśmy setki, jeśli nie tysiące godzin o przeszłości, byłem słuchaczem jego graniczących z torturami rachunków sumienia i szukania odpowiedzi na jaspersowskie pytanie o winę. Miałem też szczęście, iż jego zasługą było, że także zostałem dysydentem (choć on myślał, że to raczej jego wina). Komunistyczna władza już jako 14-letniego chłopca zaliczyła mnie w szeregi wrogów systemu i nie pozwoliła mi zostać jego cichym i konformistycznym elementem, nawet jeśli na początku się o to starałem.

Tak, miałem szczęście, bo dzięki ojcu w latach 80. stałem się uczestnikiem regularnych spotkań zakazanych pisarzy czeskich (i kilku słowackich). Było to niezwykłe środowisko, w którym ci, którzy w latach 50. spędzili wiele lat w więzieniach i w kopalniach uranu, jak Karel Pecka czy Zdeniek Rotrekl, spotykali tych, którzy w tym samym czasie publikowali teksty sławiące komunizm. Byłem poruszonym do głębi świadkiem ich debat, które często zaczynały się od wyrzutów Pecki: "Współtworzyliście system, który mnie i tysiące innych zapędził do więzień. Nie usprawiedliwia was młodość, tak samo, jak nie usprawiedliwia was to, że o tamtych zbrodniach nie wiedzieliście. Nie chcieliście wiedzieć, byliście ślepi i głusi, bo tacy być chcieliście".

Wtedy takie wyrzuty zdawały mi się zbyt okrutne. Przecież ich adresaci byli już ukarani zakazem publikowania, przyznawali się do błędu, poczucie winy było tematem ich książek, a niektórzy, łącznie z moim ojcem, sami zostali więźniami. To oni spisali i podpisali Kartę 77, oni byli nosicielami etosu uniwersalnych praw człowieka i wolności. Jaki sens ma zatem zmuszanie ich do pokuty, czemu służyć ma to moralne wywyższanie się ofiary, która - przyznaję to - nie była dla mnie sympatyczna?

Nie przypadkiem takie debaty zaczynały się po północy i po wielu kieliszkach wina. To było jak senny koszmar, który przychodzi, gdy świadomość uwalnia na powierzchnię tajemnice zwykle pilnie strzeżone. Ale mimo całej drapieżności tych debat, było w nich coś ekscytującego. Przypominały sztukę teatralną o dziwnym procesie sądowym, gdzie zbrodnią nie był czyn, ale myślenie i tekst. Szukano przyczyn moralnego i intelektualnego upadku oskarżanych autorów i jednocześnie uznawano, że późniejszymi tekstami, o wiele lepszymi niż te z młodości, swoją winę odkupili.

Niepostawione pytanie

Co jednak zrobić, jeśli na jaw wychodzi upadek w wymiarze innym niż tylko intelektualny? Czy młody komunista we wczesnych latach 50. mógł istnieć w systemie komunistycznym w taki sposób, aby nawet samym swoim istnieniem, choćby machinalnym wznoszeniem ręki w głosowaniach, nie ingerować w los innych ludzi?

To pytanie we wspomnianych debatach nie padło. Myśląc dziś o sprawie Kundery, uświadomiłem sobie, że i ja tego pytania nie postawiłem nigdy swojemu ojcu. Nigdy go nie spytałem, czy np. ma udział w wyrzuceniu z uczelni studenta za niewłaściwe poglądy.

Nie spytałem, bo nie byłem gotowy na to, aby znać odpowiedź.

Podobnie jest dziś z dużą częścią czeskiego społeczeństwa. Pokolenie mojego ojca - także dzięki wyjątkowo silnej powojennej pozycji komunistów, niespotykanej w innych krajach Europy Środkowej - jest jedyną jasną linią na historycznym zakręcie, który Czesi wykonali

w II połowie XX w. W odróżnieniu od Polski, gdzie intelektualiści komunistyczni od początku mieli naturalną konkurencję np. w myślicielach katolickich, z którymi - co więcej - w latach 80. spotkali się w Solidarności. W odróżnieniu od Węgier, gdzie po 1956 r. w miękkim kadarowskim systemie nie było dla takich ludzi miejsca. W odróżnieniu od Słowacji, gdzie słowaccy pisarze i intelektualiści rozpłynęli się w husakowskiej "normalizacji".

W Czechach praktycznie nie udało się wiarygodnie przedstawić jakiejkolwiek alternatywnej wizji historii wobec tej, którą prezentowało wspomniane pokolenie. Ono wychowywało społeczeństwo, pomagało mu przeżyć własną przeszłość i jednocześnie nadal podziwiać swoich bohaterów - szczególnie pisarzy, co jest charakterystycznym rysem najlepszej czeskiej tradycji.

Fikcyjna wizja historii

Efektem tej czeskiej interpretacji komunizmu jest powszechne wy-

obrażenie, że tamten system był przede wszystkim wyrafinowanym więzieniem ducha, który na dziesięciolecia zatruł społeczeństwo brakiem szacunku dla wolności, niszczył wolną myśl i literaturę. Ta interpretacja wprawdzie słusznie wychodzi z orwellowskiego pojęcia totalitaryzmu, który atakuje duszę człowieka, ale zostaje w niej niewiele przestrzeni na historię "banalnego zła". Opowieść o tym, jak wyglądała straszna praktyka, czyli samo życie, wzięli sobie bowiem za zadanie pisarze w swoich powieściach. Obrona Milana Kundery jest zatem przede wszystkim obroną estetycznej wizji historii, której nie powinny naruszać kłopotliwe detale z życia w jego banalnej, nieliterackiej wersji.

Sprawa Kundery jest wybuchowa, bo niszczy pilnie strzeżoną pokoleniową dominację literatury, której celem było wyjaśnić przeszłość prawdziwiej, niż to proponowało samo życie ze swoją przyziemną i krępującą prawdą, ucieleśnianą prymitywnym policyjnym dokumentem o tym, że pan Kundera doniósł na pana Dvořáčka. Fikcja literacka skutecznie zastąpiła w czeskim społeczeństwie prawdziwe wspomnienia, których nikt nie chciał i nadal nie chce słuchać. W końcu właśnie powieści Kundery tę rolę literatury wypełniały z dużym powodzeniem.

Mówić w Czechach o komunizmie inaczej niż w duchu jego estetyzującej, literackiej interpretacji nie jest łatwo, bo taki człowiek jest od razu podejrzany o - ujmując to słowami Adama Michnika - bolszewicki antykomunizm. W 1996 r. na urodzinach Václava Havla spotkałem Karla Peckę, samotnie wspartego o kolumnę. Gdy go spytałem, co tam robi w samotności, odpowiedział z pochmurnym uśmiechem: "Czekam na komunistów. Oni wrócą". Wtedy wytłumaczyłem sobie te słowa jako smutny przykład antykomunistycznego opętania. Dziś są dla mnie smutnym dowodem samotności człowieka, którego pamięć jest inna od tej, jaka jest udziałem większości społeczeństwa. Głos tego - innego - pokolenia jest w zasadzie niesłyszalny. Ale w Czechach nie wypada mówić tej prostej i krępującej prawdy, że uciszenie tego głosu jest winą także ich rówieśników, w tym Kundery. A właściwie także mojego ojca.

Zło, czyli zło

W tej czeskiej pamięci nie ma miejsca na paralelę między nazizmem a komunizmem, bo wojny przecież nie da się porównywać z pokojem, a nekrofilskiej idei niemieckiej wyższości rasowej nie da się porównać z ideą równości materialnej, która przecież w swym jądrze ma być szlachetna (i dlatego uległo jej w młodości tylu przyszłych pisarzy). A przede wszystkim: totalnie potępiając komunistyczną przeszłość, Czesi straciliby wielką część swego dziedzictwa intelektualnego i literackiego. To wszystko zrozumiałe, tym bardziej że wspomnienia komunizmu w jego ostatniej fazie wywołują raczej poczucie lekkiej nostalgii niż zgrozy. Mimo to ta pamięć jest zdradliwa. Dla Karla Pecki i tysięcy innych życie w więzieniu w latach 50. było stanem wojny, a nie pokoju. Było im zupełnie obojętne, czy znaleźli się w nim z powodu nienawiści rasowej czy klasowej.

Na swój sposób to paradoks, że pokolenie, które dzięki Karcie 77 próbowało złamać niechęć czeskiego społeczeństwa do pojmowania komunizmu jako totalizmu, 30 lat później namiętnie protestuje przeciw publikacji milicyjnego dokumentu. Dvořáček był więźniem politycznym, w jego losie odbijały się lata 50. w całej swej potworności, do której donos Kundery pasował w sposób szokujący, ale logiczny.

Wychowała mnie Karta 77, a myśli jej sygnatariuszy o uniwersalności praw człowieka i wolności stały się częścią mnie. Tygodnik "Respekt", którego jestem redaktorem naczelnym, tylko w logiczny sposób nawiązał do własnego doświadczenia pokoleniowego lat 70. i 80., kiedy doszło do oddzielenia rzeczywistości i fikcji literackiej. Ówczesne dokumenty Karty 77 mówiły bowiem o komunizmie wiele więcej niż najlepsze powieści wydawane w "drugim obiegu".

Pokoleniowy spór o historię długo był letni, ja sam długo nie brałem go pod uwagę. Namiętna dyskusja, którą rozpętało przypadkowe odkrycie milicyjnego dokumentu i publikacja dawnej historii, odsłoniła, jak głęboki i kluczowy jest właśnie ten spór. Chodzi w nim o to, czy mamy, czy nie mamy zajmować się "banalnym złem" (którego synonimem są donosy z lat 50.) jako czymś, co jest złe samo w sobie, w jakimkolwiek kontekście historycznym. Chodzi w nim też o to, czy mamy naszą przeszłość pojmować jako zamkniętą i definitywnie zinterpretowaną, czy też w niej będziemy szukać klucza do naszej własnej wolności, aby nie groziło, że w przyszłości poślemy kolejnych Dvořáčków do więzienia. Chodzi wreszcie o to, abyśmy w kontekście historycznym, który nadejdzie, nie zostali kolejnymi winowajcami kolejnych pokoleń.

Przełożyła Patrycja Bukalska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2009