Podróż napowietrzna

"Czy to konieczne? - pyta Eurydyka uprogu książki Tomasza Cyza. Tak, to konieczne. Opera jest konieczna. Ipisanie ooperze jest konieczne.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

Karl Friedrich Schinkel, projekt scenografi i do „Czarodziejskiego fl etu” (scena z Królową Nocy), gwasz, 1815 r. /
Karl Friedrich Schinkel, projekt scenografi i do „Czarodziejskiego fl etu” (scena z Królową Nocy), gwasz, 1815 r. /

Książka nazwana została "Arioso", a jej nazwa, jej tytuł, pojawia się na tle nocy, kiedy ta noc jest niezmierzonym firmamentem, usłanym samymi gwiazdami, tak ułożonymi, że prowadzą ku niebu. Księżyc leży u stóp Królowej - Królowej Nocy. Jest to wizja Karla Friedricha Schinkla, która przedostała się na okładkę i kieruje naszą wyobraźnią. "Arioso" zapowiedziane zostało w tonacji wzniosłej, w jakimś królestwie wśród gwiazd, a gwiazdy wzięte są przecież z nieba, prowadzą jeszcze wyżej i wyżej, dalej i dalej, swymi torami, które gdzieś tam się zbiegają w nieuchwytnej już przestrzeni poza obrazem.

Czyżby ta książka mówiła o muzyce jako "obłędzie temperowanym", jak to sztukę określił razu jednego Henryk Krzeczkowski, a miał po temu wiele powodów? W każdym razie ta książka jest o operach, a opera została wymyślona czterysta lat temu przez "naukowo błędną", pozytywnie obłędną, ale na szczęście zrealizowaną myśl muzyczną, umówioną w pewnym (w dwóch znaczeniach) Towarzystwie Muzycznym we Florencji. I ożyła opera.

Jeszcze nie tak dawno mówiono z przekonaniem o jej niechybnym końcu, a nieuchronnym symptomem zguby byłaby jej śmieszność, zwłaszcza w formach tragicznych i dramatycznych. A tymczasem nabrała powagi jako najpoważniejszy gatunek hermeneutyki muzycznej. Ona rozmawia o rzeczach, których przy innych formach nie sposób poruszyć, a może nie wypada. Treści z szaleństwem skłaniają do udziału w dyskusji psychiatrów, treści z miłością innych znawców, treści polityczne nie znajdują w Polsce swego klucza, choć poddałyby się nawet wytrychowi. Tak czy inaczej, opera stała się dzisiaj gatunkiem właśnie ważnym, humanistycznym tematem rozważań, czasem działań.

Ale trzeba wiedzieć, o co w niej chodzi. Pozwoliła związać się z problemami ogólnymi, wciągnąć się u widza do jego własnego życia, ujawnić problemy otwarte i ukryte, dyskusyjne i kontrowersyjne, nie gubiąc przy tym swych zobowiązań wobec piękna i uczucia. Ostatecznie dobrze wziętego wysokiego C pragną wszyscy, a W.H. Auden powiedział jeszcze, że ono "obala teorię, wedle której jesteśmy nieodpowiedzialnymi marionetkami w teatrze losu i przypadku". Któżby wieczorem, po wyjściu z teatru operowego, nie chciał żywić przekonania, że ta teoria już została obalona. Słowem, rozważania na temat opery są koniecznością kultury.

Budowla operowa bardzo różne ma miejsca, w których te rozważania się toczą: przed lożą dyrekcyjną, w tej loży, w foyer,­ na jaskółce, na lampce wina po premierze, po wyjściu na powietrze. Zmieniają się przymiotniki, metafory, dystanse do prawdy, jakości miodu i ilości dziegciu. Nasza książka pisana jest gdzie indziej, chyba nocą we własnym domu. Tam również sięga u Cyza duchowa przestrzeń opery. Z towarzystwa operowego nikt tu się nie kręci, nikt nie patrzy autorowi przez ramię. Jest sam i tylko z tym, co mu się podobało, co go ujęło, interesuje, co on sam (!) uznaje. I tym właśnie pragnie się podzielić z innymi. Powiedziałbym nawet - musi, ma tego potrzebę.

Tak się właśnie dzieje w prawdziwym kręgu sztuki; jej robienie i jej przyjmowanie są bezustannymi aktywnościami, a w książce to po prostu tyle znaczy, że jest żywa i z wyobraźnią. Autor znalazł się w przestrzeni europejskiej wyobraźni kulturalnej (a może raczej ją sobie wybrał?), w której mamy arcydzieła operowe z 350 lat, wybrane z obowiązującego kanonu repertuarowego melomana. Lektura nie zastąpi oczywiście muzyki, ale też i nie ma jej zastąpić. Ona jest pokarmem pragnienia, ma pozostać pragnieniem usłyszenia opery. A jeżeli kto muzyki nie zapragnie, zapyta ktoś? Niech sięgnie mimo wszystko po tę książkę, i oby stała się dlań operowym afrodyzjakiem.

"Czy to konieczne?" - pyta Eurydyka u progu książki Tomasza Cyza. Tak, to konieczne. Opera jest konieczna. I pisanie o operze jest konieczne, i czytanie.

Zatrzymuje nas na razie tytuł książki: "Arioso". Co nam mówi, a co zapowiada? Jest zapowiedzią lektury prowadzącej w oczarowaniu ku urzeczeniu. Nie darmo Jean Starobinski swoją książkę o operach nazwał "Enchanteresses", które oczarowują. Arioso nie jest arią, to słowo jest rozmarzeniem się w arii, ono lgnie do niej, jest jakimś jej pragnieniem - na szczęście niespełnionym. Więc i może pozostać. Zważmy, że arie bywają tak Dobrego, jak Złego, Desdemony i Jagona, Sarastra i Monostatosa. Arioso należy tylko do Dobrego, do Dobra. A jeszcze jest słowem gibkim, niełatwym tak sobie po prostu do uchwycenia. Ono zawsze trochę śpiewa, często lirycznie, ale też i zawsze ma w sobie jakąś dozę rytmu słowa, zatem stale - jak to ze słowem bywa - zamierza się wypowiedzieć.

Ale tu jeszcze nie kończy się jego dowód osobisty. Arioso anagraficznie nosi nazwę muzyczną a włoską. A po włosku dochodzi inne jeszcze jego znaczenie. Ono ma w sobie powietrzność (aria, in italiano), ma też w sobie jakąś czy to jasną, czy nokturnową przestrzenność. Wmontowane w książkę arioso skłania ją, obciążoną swymi operami, do lewitacji. Dla oper to całkiem dobra perspektywa. Szybują górą, a horyzonty stają się coraz to szersze i coraz bardziej odległe.

"Arioso" przedstawia czytelnikowi dziewiętnaście esejów o operach, z których pierwsza nosi datę 1607 ("Orfeusz i Eurydyka" Monteverdiego), ostatnią zaś datą jest 1951 ("Życie rozpustnika" Igora Strawińskiego). Co łączy te dzieła? Osobowość autora jest zawsze łączem jego własnych esejów - taki to rodzaj literacki. Ale łączy je też moment rzeczowy, istotny dla książki i dla czasu, w którym została napisana. Otóż na stronie 79. autor, pisząc o "Don Giovannim", zaszyfrował mimochodem swą tajemnicę pisarską, mówiąc, że istnieje "przestrzeń »Don Giovanniego«", przestrzeń opery, o której właśnie pisze. Opera dla Tomasza Cyza stwarza zawsze przestrzeń tematyczną, można by nawet powiedzieć - duchową.

Poruszać się w niej autor zamierza swobodnie: i po libretcie, to jest dziele literackim, i po partyturze, to jest dziele muzycznym, i po scenie, na której widnieją idee interpretacyjne reżysera i scenografa, a kiedy dusza zapragnie - także wśród grona wykonawców; zdarza się mu nawet wpaść (nieprzypadkowo) do kanału orkiestrowego. A że wszystko tu ma znaczenie, każde słowo libretta, każdy gest sceniczny, każda idea scenograficzna (co nie ma znaczenia, nie powinno w ogóle nas w operze interesować!), możemy tę przestrzeń sobie nazwać "semiotycznym obszarem operowym". Każdy esej szybuje nad takim swoim obszarem, dostrzegając rzeczy frapujące i - co tak ważne - zachęcając czytelnika do dalszych, już własnych podróży po tej krainie. Esej ze swej definicji otwiera; esej Cyza otwiera nas na operę i silnie pobudza nasz głód poznawczy, nawet u nasyconych. Rzadki to przypadek w naszej literaturze operowej.

Trzymamy więc w ręku tę książkę, a nasze serce raz po raz przyspiesza swój rytm. Otóż opera miała być krainą iluzji, konwencji, nierealności, sztuczności, ale wystarczy zboczyć o jeden tylko krok z konwencjonalnej drogi jej opisu, a wpadamy w najbardziej szarpiące problemy naszej własnej egzystencji. O miłości i nienawiści mówi się w operze bez żenady; już była o tym mowa, że pojawić się może pytanie: czy muzyka może być polityczna?; a dlaczego Bachantki zamordowały Orfeusza?; a dlaczego Don Giovanni urzeka nas muzycznie, i nie tylko muzycznie, skoro ma tak zły charakter, i dlaczego trzymamy z nim do marnego końca? W operze nawet młodzież dowie się szybciej o istnieniu zła radykalnego, przysłuchując się Jagonowi śpiewającemu swe Credo i spoglądając na chusteczkę Desdemony, niż na lekcjach etyki. Książka Tomasza Cyza jest zaproszeniem do książkowej przygody z operą.

Czy tylko takiej? Nie, jest jeszcze zachętą do przyswojenia sobie oper, o których nam mówi. A będzie to już przygoda muzyczna, skądinąd wcale awanturnicza, jak to z wielką sztuką mamy, i wcale nie bezkarna, ponieważ istotne dla nas problemy, kiedy przestają być czymś jedynie zasłyszanym, kiedy są usłyszane muzycznie, stają się przeżyte osobiście, i o dziwo, pozostają w nas, stapiają się na zawsze z naszą własną materią duchową, z której jesteśmy ulepieni. Myślę, że autor o takie działanie zabiega. I tym samym wpisuje się na listę pisarzy muzycznych. Swą książką wyszedł ku nam lekkim krokiem, niosąc w ręku relacje o wielkich treściach wielkiej muzyki, a wypowiadając je arioso, które z kolei należy do gatunków uwodzicielskich.

Tomasz Cyz, "Arioso", Warszawa 2007, Zeszyty Literackie. Nagroda Fundacji Kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007