Po co do Gazy

Kiedy przeczytałem w "Tygodniku", że Roman Kurkiewicz płynie do Strefy Gazy, bo w Warszawie było getto, a pod jego murem stała karuzela, trochę się zaniepokoiłem.

19.07.2011

Czyta się kilka minut

Zdarza się nadal, że - najczęściej młodzi - Europejczycy, gdy uświadomią sobie grozę Zagłady, dochodzą do wniosku, że Europa ma odtąd obowiązek obrony Izraela, i sami chcą się z tego obowiązku wywiązać. Odruchy takie, choć szlachetne, nie budzą jednak mojego entuzjazmu: państwo żydowskie, acz powstałe także na skutek Zagłady, nie musi w 70 lat później do niej się odwoływać, by uzasadniać swe prawo do istnienia. Miliony Izraelczyków, urodzonych w jego granicach, są zupełnie wystarczającą po temu podstawą. Co więcej, argument z Zagłady nieuchronnie musi być krzywdzący dla wrogów żydowskiego państwa, bo jeśli Izraelczyków zdefiniuje się jako spadkobierców ofiar, to ich wrogowie stają się spadkobiercami oprawców.

Słowem, powoływanie się na Zagładę we współczesnych sporach wydaje mi się - poza przypadkami ludobójstwa, jak w Rwandzie - słabo uzasadnione, i zmartwiłem się, że Kurkiewicz takiego argumentu używa ("Dlaczego płynę do Gazy statkiem, który miał zatonąć", "TP" nr 29/11).

Solidarność z Hamasem

Wyobraziłem sobie, że Kurkiewicz dopływa ze swą flotyllą do Gazy i zaczyna tam argumentować, że nie należy ostrzeliwać Izraela rakietami, bo było getto i karuzela. W Gazie, gdzie wszyscy świetnie wiedzą, że Zagłada to kolejne żydowskie kłamstwo, by usprawiedliwić ludobójstwo narodu palestyńskiego, nie mógłby liczyć na życzliwe wysłuchanie. Przypomniałem sobie, jak rządzący w Gazie Hamas rozstrzygnął swój polityczny spór z Fatahem, zrzucając jego działaczy z dachów budynków, i zaniepokoiłem się poważnie: Kurkiewicz najwyraźniej nie wie, na co się naraża.

Ale czytałem dalej i szybko poczułem ulgę. On się nie wybiera do Gazy, aby, powodowany pamięcią o Zagładzie, protestować przeciw atakom na Izrael. On się wybiera protestować przeciw temu, że się Izrael przed tymi atakami broni. Dlatego, że było getto i karuzela - uważa Kurkiewicz - należy dziś protestować nie przeciw przemocy wobec żydowskiego państwa, lecz przeciw przemocy, z jaką żydowskie państwo na nią reaguje. A skoro tak, to wszystko w porządku.

Celem flotylli do Gazy była solidarność z Hamasem. Nie chodziło o to, by dostarczyć pomoc humanitarną, którą statki miały przewozić: ta mogła do Gazy trafić bez problemu, po inspekcji w neutralnym porcie (w celu sprawdzenia, czy nie jest z nią przemycana broń). Skoro zaś organizatorzy flotylli zapewniają, że broni nie wiozą - i nie ma powodu, by im nie wierzyć - to cały ładunek mógłby być w Gazie już dawno.

Inna rzecz, czy Gaza by go przyjęła. Rok temu, gdy Izraelczycy zatrzymali poprzednią flotyllę siłą, i skierowali jej statki do portu w Aszdot, cały ich ładunek, po inspekcji, skierowano drogą lądową do przejścia granicznego Erez - gdzie utknął, bo władze Gazy odmówiły jego przyjęcia. To zresztą nie złośliwość z ich strony: w Gazie nie ma katastrofy humanitarnej, większość towarów jest dostępna i Hamas nie zamierzał trwonić sił i środków na import towarów, które nie są potrzebne. Tak czy inaczej, to nie dostawa pomocy była celem flotylli.

Czytaj odpowiedź Romana Kurkiewicza na polemikę Konstantego Geberta >>

11 tysięcy rakiet

Nie było nim też zapewnienie, aby uczestnicy flotylli mogli dotrzeć do Gazy, żeby osobiście - do czego mają w pełni prawo - zademonstrować jej mieszkańcom swą z nimi solidarność. Wprawdzie Izrael zamknął swą granicę z Gazą dla ruchu osobowego, lecz Egipt - który do styczniowej rewolucji utrzymywał taką samą jak Izrael blokadę Strefy - obecnie trochę poluzował swój reżim graniczny. Uczestnicy flotylli mogli więc, z większymi szansami na sukces, próbować dotrzeć do Gazy przez przejście graniczne Rafah na Synaju.

Tyle tylko że nie chodziło im ani o dowiezienie towarów, ani ludzi, lecz o to, by - jak sami wielokrotnie głosili - "przełamać izraelską blokadę". Innymi słowy, by metodą faktów dokonanych zmusić Izrael do zaprzestania morskiej blokady Strefy i doprowadzić do ustanowienia wolnego ruchu ludzi i towarów do Gazy, przynajmniej drogą morską. Gdyby to się udało, to izraelska i egipska blokada granic lądowych stałaby się nie do utrzymania, i Gaza stałaby się znów wolna. Trudno nie czuć sympatii dla takiego celu - jeśli założyć, że istnienie blokady jest efektem bezmyślnego izraelsko-egipskiego okrucieństwa, którego celem jest dręczenie ludności Strefy. Tak zdaje się uważać Kurkiewicz, bo ani jednego zdania w swoim tekście nie poświęcił powodom, dla których blokadę ustanowiono.

A te są bardzo proste. Odkąd Izrael wycofał się ze Strefy Gazy w 2005 r., wystrzelono z niej na izraelskie terytorium ponad 11 tys. rakiet i pocisków moździerzowych. Ostrzał ten jest z reguły niecelny i ślepy: Izraelczycy czujnie obserwują całe terytorium Strefy i ostrzeliwujący nie mają okazji, by poprawić swój ostrzał: muszą uciekać, by sami nie dostać się na celownik. Sytuację poprawiłaby precyzyjniejsza broń, którą Iran dostarcza chętnie. W marcu izraelska marynarka zatrzymała na pełnym morzu statek "Victoria", wiozący precyzyjne rakiety średniego zasięgu: po przeładunku w egipskim porcie, rakiety miały być przeszmuglowane tunelami do Gazy. Nie każdy szmugiel broni da się jednak zatrzymać i trochę nowoczesnej broni w Gazie już jest: w kwietniu odpalona z Gazy precyzyjna rosyjska rakieta bliskiego zasięgu "Kornet" trafiła w autobus szkolny, szczęśliwie w drodze powrotnej po zawiezieniu uczniów; zginęła tylko jedna osoba.

Czytaj odpowiedź Romana Kurkiewicza na polemikę Konstantego Geberta >>

Blokada zgodna z prawem

To właśnie po to, by zapobiec temu przemytowi, Izrael zaprowadził pełną, lądową i morską, blokadę Gazy. Jest ona w świetle prawa międzynarodowego legalna, podobnie jak legalne jest zatrzymywanie statków nawet na pełnym morzu, jeżeli deklarują one Gazę jako cel podróży i odmawiają poddania się inspekcji. Stwierdza to raport ONZ-owskiej komisji Palmera, powołanej po ubiegłorocznym krwawym abordażu przez Izraelczyków tureckiego statku "Mavi Marmara", łamiącego blokadę.

Raport nie został jeszcze opublikowany, lecz w ubiegłym miesiącu ONZ przekazała go Izraelowi i Turcji, i z przecieków znamy jego treść. Komisja Palmera ostro skrytykowała też Izrael za użycie nadmiernej siły podczas abordażu (i Turcję: za to, że nie usiłowała zapobiec wypłynięciu łamiącej prawo międzynarodowe flotylli). Wykładowczyni akademicka, tłumacząca Kurkiewiczowi, że komandosi izraelscy (podobnie jak wszyscy inni) są szkoleni, żeby zabijać, miała rację. Dlatego Izrael nie powinien był ich wysyłać do abordażu. Aktywiści na pokładzie "Mavi Marmara" zaatakowali komandosów żelaznymi prętami i pałkami (być może też nożyczkami, jak sugeruje Kurkiewicz; nie wiem) - a ci w samoobronie ich zabili. Tyle tylko że rząd izraelski powinien był przewidzieć taką reakcję na abordaż i posłać tam jednostki policyjne, nie wojskowe, szkolone w proporcjonalnym reagowaniu na przemoc.

Obie flotylle, i ta ubiegłoroczna, i ta obecna, miały na celu utrudnienie, a w efekcie uniemożliwienie Izraelowi blokowania takich statków jak "Victoria"; wszystkie inne cele - dostawę towarów, przywiezienie ludzi - można było osiągnąć inaczej. Dlatego też Kurkiewicz niesłusznie podejrzewa, że może zostać uznany za "pożytecznego idiotę Hamasu". Przeciwnie: uznać go należy za świadomego poplecznika tej organizacji.

O czym Kurkiewicz milczy

O tym wszystkim Kurkiewicz nie pisze ni słowem - jakby uznał, że dla tego, co ma do powiedzenia, są to detale bez znaczenia. Nie przeszkadza mu to jednak w stwierdzeniu, że publikując krytyczną recenzję z książki Ewy Jasiewicz o Gazie - autorki, którą on bardzo poważa - "Gazeta Wyborcza" podeptała "wszelkie standardy rzetelności, uczciwości i kultury polemicznej, w której jako dziennikarz i redaktor tej gazety byłem wychowywany". Z żalem trzeba stwierdzić, że wychowanie to się nie udało: Kurkiewicz w swoim tekście po prostu ignoruje wszystko to, co jest sprzeczne z jego wizją. Jest w tym, co trzeba przyznać, konsekwentny - jak wówczas, gdy zarzuca izraelskiemu premierowi Netanjahu, że zagroził uczestnikom obecnej flotylli, iż dostaną 10-letni zakaz wjazdu do Izraela. Tymczasem groźbę taką, skandaliczną i groteskową, wypowiedział szef izraelskiego rządowego biura prasowego, a Netanjahu to nazajutrz zdementował.

Czytaj odpowiedź Romana Kurkiewicza na polemikę Konstantego Geberta >>

Netanjahu to drobiazg; zresztą premier ponosi polityczną odpowiedzialność za wyczyny swoich podwładnych. Ale co zrobić z oskarżeniem Kurkiewicza, że statek "Saoirse", którym miał on z tureckiego portu Göcek wypłynąć do Gazy, padł ofiarą sabotażu, i to takiego, który miał doprowadzić do zatonięcia statku na pełnym morzu, co rzekomo miał potwierdzić po inspekcji pracownik portu? Tymczasem władze portowe (patrz "Hürriyet" z 1 lipca) uznały, że uszkodzenia powstały, zanim statek wpłynął do portu, gdzie dokował od kilku tygodni (co zmniejsza prawdopodobieństwo i hipotezy sabotażu, i jego ewentualnych tragicznych skutków), oraz że być może w ogóle nie były efektem sabotażu, lecz mechanicznych defektów wysłużonego sprzętu. Szyper "Saoirse" zna te ustalenia i je odrzuca; mnie jako laikowi trudno się w kwestiach technicznych wypowiadać. Nietrudno jednak wyciągnąć wnioski co do wiarygodności dziennikarza, który pomija tak kluczowe informacje.

Trudno za to właściwie zrozumieć, dlaczego Kurkiewicz to robi. Groźba zakazu wjazdu pozostaje groteskowa niezależnie od tego, czy wysunął ją premier, czy jego urzędnik. Hipoteza sabotażu, nawet jeśli istnieją dowody przeciwne, wymaga poważnego rozpatrzenia. Można zgadzać się z legalnością izraelskiej blokady Gazy i protestować zarazem przeciw sposobowi jej realizacji. Aby uzasadnić swą postawę, Kurkiewicz nie musiał wprowadzać czytelników w błąd co do faktów.

Moralny monodram

Tyle tylko że fakty się dla niego najwyraźniej nie liczą. Pisze on, że blokada Gazy "pozbawia [jej mieszkańców] wszystkich praw". Nie pisze, że wystarczy, by rządzący Gazą Hamas powstrzymał ostrzał Izraela, aby blokada została zniesiona. Nie pisze też, że pod rządami Hamasu mieszkańcy Strefy są pozbawieni podstawowych praw politycznych, kobiety są dyskryminowane, nie-muzułmanie (i nie dość muzułmanie) prześladowani, geje i lesbijki zaszczuci.

Można byłoby oczekiwać, że jako "kosmopolityczny lewicowy utopista", jak sam się określa, zabierze głos w kwestii decyzji rządzących Gazą, by toczyć wojnę z sąsiednim państwem, a własnych obywateli prześladować. O tym jednak Kurkiewicz milczy.

Czytaj odpowiedź Romana Kurkiewicza na polemikę Konstantego Geberta >>

Takie milczenie można zrozumieć tylko w jednym przypadku: jeśli po stronie przeciwnej jest zło absolutne. Wówczas wszelkie niedociągnięcia strony, którą się popiera, wydają się do zniesienia. Tak rozumowali podczas II wojny światowej liberałowie, popierający Stalina przeciw Hitlerowi, i milczący, w imię wyższych celów, o zbrodniach sojusznika. Nie jest jednak jasne, czy Kurkiewicz postrzega Izrael jako współczesną reinkarnację hitlerowskiego państwa, choć powoływanie się na getto jako powód, by wypłynąć do Gazy, daje pośrednią wskazówkę. Ale na temat Izraela Kurkiewicz wypowiada się raz, cytując Tony’ego Judta. Izrael w tym cytacie to istotnie państwo aż karykaturalne w swoim złu - i taka była Judta polemiczna intencja. Pragnął on zaznaczyć swój sprzeciw przeciwko temu, że Izrael też bywa taki, jak opisał on w tym cytacie. Dla Kurkiewicza, jak się wydaje, Judtowa karykatura stała się obiektywnym opisem rzeczywistości.

Albo może i nie. Kurkiewicz, w swym zapierającym dech lekceważeniu rzeczywistej sytuacji flotylli, Gazy, Izraela, dużo więcej uwagi poświęca samemu sobie. Swym emocjom, jakże słusznym i sprawiedliwym. Swym politycznym wyborom, nieodmiennie szlachetnym i prawym. Swej odwadze, i zjadliwej ironii zmieszanej z pogardą, jakie rezerwuje dla tych, którzy dokonali innych niż on wyborów. Reszta to scena, na której odgrywa swój moralny monodram.

Fakty i emocje

Kurkiewicz zapewnia, że nie jest antysemitą. Na ogół do takich spontanicznych deklaracji podchodzę nieufnie, bo tylko składający je wie, dlaczego uznał, że musi je złożyć. Ale niech tam: nie jest. Mało tego, wzrusza się zabitymi w getcie Żydami. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że posługuje się nimi - podobnie jak losem współczesnych Palestyńczyków, współczesnego Izraela i nawet flotylli, w której miał płynąć - jak retorycznymi liczmanami. Nie o fakty chodzi, lecz o emocje. Emocje Kurkiewicza.

Ale sąd to zbyt, być może, krzywdzący. W końcu jest w całym jego tekście jedno zdanie, które jest politycznie jasne i klarowne, jednoznacznie określające przyczyny i treść zaangażowania. Kurkiewicz pisze: "Myślę też, że jeśli rządy Izraela i USA tak angażują się przeciw Flotylli, jest to najlepszy znak, że powinna płynąć". Słowem, dobre jest to, czemu się te dwa rządy sprzeciwiają.

No to sprawdźmy. Akurat w kwestii flotylli Waszyngton angażował się umiarkowanie, ale są inne kwestie, "przeciw którym" te dwa rządy - skądinąd w niektórych sprawach, jak choćby sprawiedliwego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, skłócone - istotnie występują stanowczo. Aby wyliczyć pierwsze z brzegu: przeciwne są irańskiej bombie atomowej, ludobójstwu w Darfurze, Al-Kaidzie, islamskiemu terroryzmowi, antysemityzmowi w ONZ. Zgodnie z zasadą Kurkiewicza, jeśli "rządy Izraela i USA tak bardzo angażują się przeciw, jest to najlepszy znak", że sprawy te zasługują na poparcie. Skoro zaś taka jest Kurkiewicza wizja lepszego świata, to byłoby małostkowością czepiać się go, że do tego wszystkiego chce jeszcze płynąć do Gazy.

Czytaj odpowiedź Romana Kurkiewicza na polemikę Konstantego Geberta >>

KONSTANTY GEBERT (ur. 1953) jest dziennikarzem i tłumaczem (pisuje także pod pseudonimem Dawid Warszawski). W 1977 r. współzałożyciel tzw. Żydowskiego Uniwersytetu Latającego, w ramach którego do 1981 r. organizowano spotkania o historii i kulturze żydowskiej. W latach 80. redaktor i publicysta prasy podziemnej Solidarności. Założyciel miesięcznika o tematyce żydowskiej "Midrasz" i jego redaktor naczelny (1997-2000). Autor szeregu książek, m.in. "Miejsce pod słońcem. Wojny Izraela".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2011