„Pisanie jest wielką przestrzenią wolności...

Z Jachymem Topolem, autorem powieści „Siostra”, rozmawia Paweł Dudziak

16.02.2003

Czyta się kilka minut

PAWEŁ DUDZIAK: „Siostra” napisana jest z rozmachem niemal epopeicznym...
JACHYM TOPOL: Wynika to z konkretnej sytuacji historycznej, wiąże się z przełomem ustrojowym. Napisałem ją w ciągu trzech i pół miesiąca - a tłumaczenie na niemiecki trwało dwa lata... Pisałem niemal w psychozie, w gorączce. Teraz, po stypendiach w Niemczech, we Francji, w Ameryce, stałem się spokojniejszy, a jednocześnie straciłem jakąś naiwność, niewinność, bezinteresowność... Muszę jeszcze dodać, że pisząc „Siostrę” nie wiedziałem, że to, co piszę, ukaże się drukiem. Nie przypuszczałem, że kiedyś jako autor będę w Polsce, w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech... Nie siadałem do pisania z takim oto zamiarem, że napiszę epopeję. Nigdy już zresztą nie napiszę tak długiej powieści.

Szkielety z przeszłości

Czy Czesi mają jakiś kłopot z tożsamością narodową? „Siostra” jest jej poszukiwaniem...
Myślę, że na pewno tak jest, ale zarazem sądzę, że proces poszukiwania tożsamości to rzecz naturalna, nie tylko dla narodu czeskiego. Być może Czesi jako naród mniejszy są bardziej zakompleksieni niż Polacy. Ale wydaje mi się wyjątkowo interesujące - bardziej dla pisarza niż dla obywatela - że my, Czesi, podobnie jak Polacy, po przemianach ustrojowych otwieramy konserwy z problemami z okresu II wojny światowej.

Dlatego „Siostra” może się okazać ważną książką dla Polaków. Wspomnijmy choćby fragment o Oświęcimiu...
Także w Czechach ten fragment wzbudził zainteresowanie, a jednocześnie był swego rodzaju skandalem.

Jako młody chłopak z długimi włosami dziesięć, może piętnaście razy jeździłem do Polski. Podróżowałem stopem. Kiedyś w nocy, padało wtedy, weszliśmy z dwoma kumplami do takich kręgów betonowych, żeby się przespać. Rano się obudziłem, przetarłem oczy i nagle zobaczyłem drewniane palisady. Nie wiedziałem zupełnie, co to takiego. Trzeba pamiętać, że wychowanie oficjalne za socjalizmu było antysemickie - myśmy o Oświęcimiu nic nie wiedzieli. Z kumplami poszliśmy w kierunku palisad. Stał tam bardzo wysoki, bardzo chudy facet, pokrzykiwał po polsku: „kim jesteście chłopaki, co tu robicie?” - to był właśnie prototyp szkieletu Nowaka z powieści, dawny więzień Oświęcimia. Wziął nas do obozu i pokazywał - tutaj to, tutaj tamto - i cały czas powtarzał: „Ja jestem Polak, ja nie jestem Zyd!”. To było dla mnie szokujące przeżycie. Po raz pierwszy w życiu to mówię, może dlatego, że ta książka wyszła po polsku, że jestem teraz w Warszawie, rozmawiam z panem...

Przez „Siostrę” przewija się problem rasowy. Czy jest to dla Czechów jakaś trauma? Kompleks historyczno-politycz-ny?
To sprawa mocno związana z konkretnym okresem historycznym, wygląda chyba bardzo podobnie w wielu krajach Europy. W chwili, kiedy odzyskaliśmy wolność, zaczęły się napaści na tle rasowym. Czasem nawiedza mnie okropna myśl, że rasizm wcale nie jest zjawiskiem związanym z przełomem. Największy paradoks polega chyba na tym, że żyjemy w zglobalizowanym świecie, jemy to samo, co jedlibyśmy w Nowym Jorku, oglądamy te same filmy, ale jednocześnie cały czas potykamy się o szkielety z przeszłości. Nadzieja być może tkwi w tym, że tak było zawsze - a historia poucza, że to przeżyjemy.

„Anioł”, napisany po „Siostrze”, jest już inną książką - kilkakrotnie cieńszą, napisaną bardziej tradycyjnie.
Nie chcę zostać fabryką produkującą powieści. Każda z moich książek jest inna, to część gry z czytelnikiem. Przemycam w nich prywatne żarty, zastawiam pułapki. Po prostu mnie to bawi. To hermetyczna gra, są ludzie, którzy ze mną nie grają - czytają moje książki jak awanturnicze opowieści. Niektórym „Anioł” wydawał się thrillerem. „Siostra” to trudna lektura,ale niektórzy czytali ją jako powieść o miłości i biznesie, pomijali trudniejsze fragmenty. I takiego czytelnika też bardzo lubię... Zresztą w Czechach sprzedano 18 tysięcy egzemplarzy „Siostry”, co jest ogromną liczbą.

To po prostu moja droga. Obawiam się, że miał rację Jung, kiedy mówił, że pierwsza książka jest gorączką, druga zadaniem, a trzecia to wampir, który cię wysysa... Napisałem trzy powieści i rzeczywiście tak to jest.

Język jako organizm

Wielkim bohaterem „Siostry” są języki i narracje. To powieść o opowieści.
Bardzo bym się cieszył, gdyby tak było. To skutek z jednej strony moich losów życiowych, a z drugiej strony - moich lektur.Do różnych sposobów narracji doszedłem dzięki temu, że zostałem rzucony w życie. W mojej młodości była fabryka, kramy uliczne, dom wariatów, więzienie. Pracowałem później jako dziennikarz, przeprowadzałem wywiady z politykami, byłem redaktorem pisma kulturalnego. Z drugiej strony mój background bierze się z lektur - czy to jest Homer, czy „Baśnie tysiąca i jednej nocy”... Kiedy miałem szesnaście lat, przez pół roku czytałem tylko Szekspira. To było maniakalne czytanie. Nie mogę powiedzieć, że jestem „czystym, nieskażonym” człowiekiem. Studiowałem też etnografię i folklorystykę, zajmowałem się opowieściami czeskich Cyganów, ułożyłem książkę legend indiańskich - to wszystko wpłynęło na mój język.

Nie jest możliwe użycie języka z ulicy, po prostu ze względów technicznych. Taki język w ciągu trzech, pięciu lat się zmienia, staje się śmieszny, nieaktualny, a moją ambicją pisarską jest, aby książka przetrwała dłużej. Pisarz sam musi stworzyć swój język i równocześnie przekonać czytelnika, że ten język jest w pewien sposób autentyczny. Zawsze bawiło mnie, kiedy czytałem w recenzjach - „Topol jest taki spontaniczny, autentyczny, naturalny...”. A chodziło najczęściej o fragmenty, które sześćdziesiąt razy przepisywałem i poprawiałem. Praca z językiem jest oczywiście w dużej mierze instynktowna, bo pisanie to rodzaj instynktu. Pomogło mi, że studiowałem lingwistykę i bohemistykę, ale na moją pracę pisarską ma to naprawdę minimalny wpływ - nie jestem konstruktorem...

Pan traktuje pracę nad językiem jako oczywistość, tymczasem wcale tak nie jest - pańska powieść wyróżnia się pod tym względem.
Myślę, że to powinno być oczywiste. Obserwuję trend, który pogardliwie nazywam europisarstwem, kiedy jest zupełnie wszystko jedno, czy książkę napisał Grek, Szwed czy Polak. To coś jak hamburger. Być może gdybym to umiał, robiłbym to, żeby zarobić pieniądze... A poważnie mówiąc: bez pracy nad językiem, bez fascynacji językiem to by naprawdę była fabryka.

Ten język jest grubym, słabo przepuszczalnym filtrem nałożonym na rzeczywistość, którą pan pokazuje.
To mi często zarzucała krytyka.

To raczej komplement...
Chyba jednak w wieku szesnastu lat nie powinienem był czytać Joyce'a...

Traktuje pan język jak plastyczne ciało...
Raczej jak organizm. Język nigdy nie jest gotowy i skończony, ciągle musimy go tworzyć. Chciałbym zawsze umieć uciec przed powtórzeniem i zakrzepnięciem. Zresztą po polsku Potok [to nazwisko bohatera „Siostry” - PD] oznacza coś rwącego, w nieustannym ruchu, co gna do przodu - to mógłby być dobry komentarz do książki. W ostatniej powieści natomiast, w „Nocnej pracy”, dużą rolę odgrywają meandry, ślepe odnogi, gdzie są kawałki drzew, jakieś tam stare opony, przyniesione przez wodę. Ruch dla mnie jest bardzo ważny, ale człowiek może się niestety zatrzymać - dlatego na przykład, że jest chory albo zmęczony...

Anarchista u dentysty

Czy ciągły ruch niesie z sobą ryzyko?
Oczywiście, nieustanna zmiana oznacza mnóstwo rozczarowanych czytelników, którzy zawsze chcą tego, co już było. Dla mnie pisanie jest wielką przestrzenią wolności, mojej własnej, osobistej. Człowiek powinien pisać wtedy tylko, kiedy ma poczucie, że musi. Sam jestem ciekaw, co ze mną zrobi świat biznesu literackiego. Jak dotąd nigdy jeszcze nie podpisałem umowy na powieść, która nie istnieje.

Czy zgodziłby się pan, że pańska powieść jest „ nieoficjalna” ? Ze to intelektualny underground?
To bardzo miłe, ale nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem „nieoficjalny” - dostałem dużą nagrodę literacką w Czechach, moje książki normalnie się ukazują. Pewna młoda autorka wydała niedawno książkę i wszyscy piszą, że jest tam wpływ Topola, Topolowski język... Nagle to, co kiedyś było nieoficjalne, staje się oficjalne, zwłaszcza że teraz czas biegnie tak szybko.

To spojrzenie z zewnątrz - wewnętrznie w pełni zgadzam się z pana tezą, a przynajmniej chciałbym, żeby była prawdziwa. Może dla czytelników młodszych ode mniepiętnaście czy dwadzieścia lat to jest „oficjalna” powieść, nie wiem... Ale nie! Bzdury gadam - jeżdżę po Czechach z wieczorami autorskimi, i widzę, że „Siostrę” ciągle uważa się za książkę podziemną, wywrotową... A kiedy mówię: „ja jestem oficjalnym autorem”, to się ze mnie podśmiewają. Są takie osoby, starsze zazwyczaj, bibliotekarki, które mówią mi, że czytały moje książki z przerażeniem. „Cóż to za kraj?” - pytają.

Jachym Topol - anarchista!
No tak. Rano idę z córką do przedszkola, chodzę do dentysty, kupuję sobie buty - całe moje życie próbuje zamaskować ten fakt. Aby móc pozostać anarchistą, muszę udawać, że nim nie jestem.

Czy taki arcydzielny debiut - myślę o „Siostrze” - nie skazał pana na nieustanną ucieczkę przed samym sobą; chociażby przed oczekiwaniami, o których pan wspominał?
Mam rozwinięte mechanizmy obronne. A jedną z ważnych rzeczy w moich książkach jest humor - i to mi pomaga, ponieważ muszę się w końcu, w jakiejś chwili zaśmiać z samego siebie. Właściwie po wydaniu każdej z książek porządnie cierpię, bo widzę, że udało mi się zrobić tylko malutki kawałek tego, co chciałem. Zycie jest trudne, wymagające. Pisaniem nie zarobię na chleb, ciągle muszę pracować - tylko że dawniej byłem palaczem w kotłowni, a teraz uczę w szkole wyższej. To wszystko strasznie przeszkadza w pisaniu. Nie mieszkam w wieży z kości słoniowej.

To widać w pana książkach. Skoro już o tym mówimy: dwa słowa o autobiografizmie w pana powieściach.
Gdyby wątki autobiograficzne w „Siostrze” były zbyt silne, już bym nie żył...

Na zakończenie cytat z „ The New York Timesa”: „Zwariowana opowieść o Czechach ery postmodernizmu”. Podoba się panu?
Nie złości mnie to, choć dla mnie postmodernistyczny to nalepka, którą mi przykleili krytycy. Analizowałem ze studentami Derridę, ale nigdy nie uważałem postmodernizmu za receptę pisarską.

Przełożył Leszek Engelking

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 7/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (7/2003)