Pisarz i jego humory

Eduardo Mendoza: Połączenie humoru i inteligencji jest specjalnością - nie wiem, dlaczego - polską. Nie czytałem żadnego polskiego pisarza czy poety, u którego nie pojawiałby się humor. I pewnie dlatego jestem w Polsce tak popularny. Rozmawiał Tomasz Pindel

03.01.2012

Czyta się kilka minut

Eduardo Mendoza / fot. Tomasz Gzell / PAP /
Eduardo Mendoza / fot. Tomasz Gzell / PAP /

Tomasz Pindel: Podobno trzyma Pan w domu mało książek. Jaki jest Eduardo Mendoza jako czytelnik?

Eduardo Mendoza: No cóż, jestem dobrym czytelnikiem, ale czytam powoli, nie pożeram książek, a kiedy je już przeczytam, większości nie zachowuję, bo wydaje mi się to bez sensu. Niektóre uważam za ważne, ale większości się pozbywam.

Zmieniam się jako czytelnik, na przykład teraz czytuję mniej powieści niż kiedyś. Były takie czasy, kiedy czytywałem dużo literatury niesamowitej, ale teraz już mnie to nie bawi - za to wróciłem do poezji. Każdy wiek ma swoje lektury.

Czytuje Pan książki swoich kolegów, tak z branżowej ciekawości, co tam u nich słychać?

Tak, choć nie tyle, ile powinienem. Niektórych czytam dlatego, że są moimi przyjaciółmi i chcę być na bieżąco z ich dorobkiem, innych, bo są bardzo dobrzy i wydaje mi się, że warto ich czytać. A co do reszty, to czasami przeglądam ich książki z grubsza, bo uważam, że trzeba być na bieżąco, ale nie śledzę tego, co się dzieje, z jakąś specjalną uwagą. Orientuję się, ale to dla mnie sprawa marginalna.

Jestem - przez mój wiek, przynależność do pewnego pokolenia, tradycję rodzinną i wychowanie - człowiekiem o wykształceniu klasycznym; teraz już się tyle klasyków nie czyta, jednak w moich czasach były to lektury obowiązkowe. Nie czytało się współczesnych, lecz klasyków, i uważam, że było to bardzo korzystne.

Jak wygląda Pański rytm pracy?

Piszę cały czas, bo nic innego do roboty nie mam. Dzień strasznie się dłuży, jak człowiek czegoś nie robi. Kiedy kończę jedną książkę, nigdy od razu nie zaczynam następnej, bo lubię zrobić sobie dłuższą przerwę na odtrucie umysłu, żeby zapomnieć o postaciach i sytuacjach. I tak mi lata lecą.

Na spotkaniu z polskimi czytelnikami mówił Pan, że pisze, a książka czasem z tego wychodzi, a czasem nie. Robi Pan to z jakimś planem czy improwizuje?

Czasami mam pomysł na coś, co, jak mi się zdaje, może stać się książką. Pomysł, który sprawia wrażenie, że może narastać i się rozwijać. I wtedy zaczynam pisać wokół tego pomysłu, zbieram różne detale, czasami luźne sceny, i bardzo często do niczego to nie prowadzi, okazuje się tylko złudzeniem. Kiedy indziej prowadzi - i wtedy wymaga namysłu, trzeba wprowadzić jakiś porządek, przemyśleć, co będzie dalej, jakie postaci się pojawią. Zawsze pozostaje duży margines luzu, trzeba być gotowym na wprowadzenie zmian.

Czasami, kiedy mam już gotowe trzy czwarte książki, wszystko zmieniam, zaczynam pisać od nowa. Ale mam znajomego pisarza, który nie bierze się za pisanie, dopóki nie obmyśli każdego zdania z książki, jakby ją praktyczne przepisywał z głowy. Każdy ma swoje metody.

W Polsce ukazała się niedawno "Wyspa niesłychana" - rzecz sprzed wielu lat. Wraca Pan do swoich książek? Ma z nimi jakąś specjalną więź?

Nigdy nie czytam swoich książek. Czasami zdarza mi się natknąć na moją stronę gdzieś zacytowaną i jestem zaskoczony, bo nie przypominam sobie niczego z tego, co tam napisałem. Kiedy kończę książkę - no a sporo nad każdą pracuję, piszę i przepisuję na nowo, potem nanoszę poprawki, a potem trzeba robić korektę na próbnym wydruku - mam już tej książki serdecznie dość i wielką ochotę kompletnie o niej zapomnieć: kosztowała mnie dużo czasu, poświęciłem jej dużo energii, więc teraz chcę mieć od niej po prostu spokój. Wtedy, jak już mówiłem, zajmuję się innymi rzeczami.

Tak więc nigdy nie ciekawi mnie ani nie nachodzi ochota, żeby znów to czytać. Nie jestem też jakimś maniakiem, zdarzało się, że musiałem do czegoś wrócić, bo na przykład tłumaczono książkę na inny język i tłumacz miał pytania. W każdym razie nie bawi mnie to. Bo kiedy czytam swoją rzecz, od razu sobie doskonale przypominam, co dalej się dzieje, słowo po słowie, więc z miejsca mam tej książki dość.

W powieści "Mały światek" Davida Lodge’a twórczość pewnego pisarza poddana zostaje komputerowej analizie i wychodzi na to, że jego ulubionym słowem jest "tłuszcz", przez co pisarz ów doznaje kompletnej blokady. Pańskie książki też są analizowane; dowiedzieliśmy się na przykład, że jednym ze stałych motywów są klopsiki. Czy czytuje Pan prace na swój temat?

Niespecjalnie je lubię, bo rzeczywiście powodują blokadę. Od kiedy przeczytałem o klopsikach, bo wcześniej w ogóle nie przyszło mi to do głowy, za każdym razem, kiedy muszę napisać o czymś do jedzenia, zaczynam się zastanawiać, czy dać te klopsiki, czy coś innego - zaczynam rozmyślać nad tym, co powinno przyjść bezrefleksyjnie. Myślę, że to ma zły wpływ. Czytałem kilka bardzo interesujących prac na mój temat. Były to analizy, które okazywały się dla mnie przydatne, otwarły mi nowe perspektywy, pomogły; bardzo inteligentne odczytania moich książek, także krytyki, bo one też są przydatne. No i jest też grupa tekstów akademickich, ale to tylko czcze dywagacje przedstawiane jakiemuś gremium, pozbawione sensu. To raczej stół, na którym przeprowadza się sekcję zwłok: krzywdy nie robi, ale nic w tym przyjemnego.

W Polsce jest Pan postrzegany jako pisarz humorysta. Nasz największy narodowy humorysta - Sławomir Mrożek - podczas wystąpień publicznych jest bardzo poważny i milczący. Panu dobry humor chyba wciąż towarzyszy.

No cóż, mam dość zły charakter, łatwo się obrażam, ale zazwyczaj jestem spokojny, nie mam skłonności do dramatyzowania, pesymizmu czy nostalgii, lubię rozmowy w tonie humorystycznym. Nie jestem bardzo towarzyski, lubię przebywać w otoczeniu niewielu ludzi, kilku przyjaciół i rodziny, prawie nigdy nie pojawiam się publicznie, a już na pewno nie po to, żeby coś wygłaszać. Wydaje mi się, że humoru widocznego w moich powieściach używam też w życiu codziennym.

Nawet w Pańskich tzw. poważnych powieściach pojawia się wiele postaci zabawnych, ukazanych z ironią i dystansem. Ludzie po prostu są śmieszni?

Nie, ludzie nie są śmieszni, ale można na nich patrzeć z humorem, który może być gorzki, krytyczny, sarkastyczny - czego zdecydowanie nie lubię - albo pełen sympatii: biedacy, są tacy sami jak ja, i jacy my wszyscy jesteśmy niemądrzy. Myślę, że w moim humorze jest więcej czułości niż krytyki. Ludzie mnie bawią, ale dlatego, że podoba mi się to, co robią, czasami są to rzeczy bardzo dziecinne, czasami oczywiście nie ma w tym nic śmiesznego ani dziecinnego, ale codzienne zachowanie ludzi generalnie mi się podoba. Może dlatego, że zawsze otaczali mnie bardzo sympatyczni ludzie...

"Niezwykłą podróż Pomponiusza Flatusa" przyjęto w Polsce znakomicie, ale w recenzjach pisano tylko o humorze, przemilczając akcenty religijne, obecne także wyraźnie choćby w "Wyspie..." czy "Trzech żywotach świętych". Jest Pan pisarzem religijnym?

Nie jestem, ale religia bardzo mnie interesuje jako wyraz fantazji indywidualnych i społecznych, mitów założycielskich. Np. zawsze bardzo ciekawili mnie święci, studiowałem ich żywoty, ponieważ stanowią odpowiednik bogów i herosów z mitologii greckiej, reprezentują aspekty naszych osobowości, których nie bardzo da się inaczej pokazać niż w ten na poły magiczny sposób. Myślę też, że miał na mnie istotny wpływ realizm magiczny Garcíi Márqueza i innych pisarzy, byli bardzo obecni w czasach, kiedy zabierałem się za pisanie. Religia bardzo mnie interesuje, tak jak filozofia i historia.

Bardzo dużo czytam klasyków greckich, a nade wszystko rzymskich, bardzo interesują mnie rzymscy historycy i sam Rzym, jego sposób rozumienia rzeczywistości, postrzeganie obowiązków obywatelskich, postrzeganie prawa.

Marzena Chrobak, tłumaczka m.in. "Pomponiusza Flatusa", opowiadała, że zapytał ją Pan kiedyś, czy zachowała w tym tekście przeplatanie się czasu teraźniejszego z przeszłym, co wygląda dziwnie, ale jest nawiązaniem do stylu Herodota. Czy - mając przecież doświadczenie tłumacza - miewa Pan skłonności do kontrolowania przekładów swoich książek?

Mam dla tłumaczy wielki szacunek i zawsze jestem do ich dyspozycji. Jeśli chcą mnie o coś zapytać, skomentować czy przedyskutować, chętnie pomagam, ale jeśli wolą radzić sobie bez mojej pomocy, też to doskonale rozumiem. Mój angielski tłumacz - a ten język akurat znam najlepiej i mógłbym najwięcej zdziałać - woli o nic mnie nie pytać, nigdy. Na końcu możemy o tym porozmawiać, ale podczas tłumaczenia nie chce, żebym się w ogóle wypowiadał, i ja to szanuję. Z kolei mój niemiecki tłumacz ciągle o coś mnie pyta, bo chce mieć pewność, że dobrze zrozumiał każde słowo.

Pewnie, że jeśli znam język, lubię przyglądać się procesowi przemiany tekstu. W przypadku nieznanych mi języków bardzo niewiele mogę zdziałać. Nie wiem, czy moje książki są dobrze, czy źle przełożone, czytelnicy mi o tym mówią, ale ja sam nie mam jak tego sprawdzić. W sumie miałem dużo szczęścia do tłumaczy, choć nie zawsze tak było, zdarzali się tacy, którzy kosztowali mnie sporo nerwów.

A jak jest z tytułami? Bo polskie wersje Pańskich tytułów często się różnią od oryginalnych, mamy też tę samą książkę wydaną pod dwoma różnymi tytułami - "Rok potopu" to teraz "Niewinność zagubiona w deszczu". Pilnuje Pan tych zmian czy uznaje je za odpowiedzialność wydawcy?

Mam - i zawsze miałem - problem z tytułami. Nigdy nie jestem z nich zadowolony, wymyślam je na samym końcu, sporo mnie to kosztuje, dużo, za dużo nad nimi myślę, i zazwyczaj wychodzi mi coś bardzo trudnego do przetłumaczenia. To generuje trudności we wszystkich językach. Moja ostatnia powieść - "Ri?a de gatos" - znajduje się właśnie na różnych etapach tłumaczenia na kilka języków i wszyscy tłumacze ślą do mnie pytanie, czy mam jakiś inny pomysł, bo tego się nie da przełożyć na francuski, włoski, angielski czy niemiecki. Zdarzyło mi się to z kilkoma książkami. W przypadku Polski oczywiście nie mogę ocenić, jak to brzmi, widzę, że we wznowieniu "Roku potopu" zmieniono tytuł, no ale mam nadzieję, że to nie zmyli czytelnika i nie kupi jeszcze raz tej samej książki...

W "Mauricio, czyli wybory" pokazał się Pan jako pisarz zainteresowany polityką. Czy to, co się teraz dzieje - kryzys, ruch oburzonych - interesuje Pana jako obywatela, czy może też pisarza?

Na razie, mam wrażenie, wszystko ewoluuje tak szybko, że przyglądam się temu tylko jako obywatel, i to obywatel mocno zaniepokojony, bo nie wiem, jak to się skończy, naprawdę nie wiem. W tej chwili nie dałoby się o tym pisać, zawsze musi upłynąć dość długi czas, żeby móc o tym pisać - literacko, nie mówię oczywiście o bieżących komentarzach. To powinno być na przykład dwadzieścia pięć lat, w przeciwnym razie byłoby przedwcześnie, zbyt blisko, by epoka mogła posłużyć za scenerię fabuły. Tak że o tym, co dzieje się teraz, nie napiszę już ja, napisze ktoś inny - ale napisze z pewnością, bo coś z tego przecież wyniknie.

Napisał Pan jedną książkę dla dzieci - "Droga do szkoły" - która w Polsce się nie ukazała, ale była czytana na antenie radia. To była jednorazowa przygoda? Jak się pisze dla dzieci?

Tak naprawdę to nie wiem. Przez wiele lat zastanawiałem się nad pisaniem dla dzieci. Jako że miałem dzieci - najpierw małe, potem urosły, kupowałem im książki - od dawna interesowała mnie literatura dziecięca, a później następny etap, literatura szkolna, młodzieżowa. Obchodziło mnie to osobiście, bo moim zdaniem większość dostępnych książek tego typu jest koszmarna.

Literatura dla dzieci to bardzo osobna sprawa. Jest bardzo sympatyczna i opiera się na ilustracjach, wiem, że ma wielkie znaczenie - nie to, że się bałem, ale wiedziałem, że to nie moje terytorium i że lepiej, żebym się w to nie pakował. Ludzie prowadzący serię tych książeczek namówili mnie - konkretnie Arturo Pérez Reverte powtarzał mi: "Weź no, napisz" - więc się zgodziłem, po części żeby zrobić przyjemność przyjacielowi, a po części dlatego, że miałem ochotę. Ale nie sądzę, żebym to powtórzył. Nie żebym był niezadowolony, ale to nie mój świat.

Oprócz "Ri?a de gatos" nie znamy jeszcze w Polsce "Último trayecto de Horacio Dos" ("Ostatni lot Horacia Dos"; [obie ukażą się w 2012 r.) - drugiej po "Braku wiadomości od Gurba" powieści science fiction. Ma Pan jakąś szczególną słabość do tego gatunku?

Ta książka ukazywała się w odcinkach w prasie. Prawdę mówiąc nie pamiętam już teraz zbyt dobrze, dlaczego wróciłem do konwencji science fiction, nie czytuję raczej tej literatury, bo wydaje mi się, że zawsze jest w niej spory ładunek moralizatorstwa, którego nie lubię. Choć są autorzy, których cenię. Jestem na przykład wielkim miłośnikiem powieści Stanisława Lema, uważam, że jest z wszystkich najinteligentniejszy. No, ale nie wiem, skąd ten pomysł. Na potrzeby powieści w odcinkach bardzo praktyczna jest forma dziennika, bo łatwo można ucinać tekst w odpowiednim miejscu, toteż wróciłem do tej formy tak samo jak do motywu podróży, również świetnie się sprawdzającego w cyklicznych fabułach. Nie wiem, jak się to czyta wszystko razem, napisane zostało na potrzeby lektury w odcinkach.

Jest Pan w Polsce jednym z najpopularniejszych pisarzy, doczekał się Pan edycji praktycznie dzieł zebranych. Zastanawia się Pan czasem nad przyczynami swojej popularności w różnych krajach?

Nie spędza mi to snu z powiek, ale rzeczywiście bardzo interesuje. Mam wrażenie, że w Polsce istnieje tradycja inteligentnego humoru, jakiej inne kraje nie znają. Na przykład w Niemczech literatura jest strasznie poważna, więc humorem zajmują się humoryści dość niewybredni. To połączenie humoru i inteligencji jest specjalnością anglosaską oraz - nie wiem dlaczego - polską.

W Polsce nie brak pisarzy z dużym poczuciem humoru i zarazem na wysokim poziomie literackim. Mam nawet wrażenie, że nie czytałem żadnego polskiego pisarza czy poety, u którego nie pojawiałby się jakoś humor, co się raczej gdzie indziej nie zdarza. No, a dlaczego tak jest - to już pytanie do Polaków.

Pańscy bohaterowie często interesują się sztukami plastycznymi. Mają to po Panu?

Jestem amatorem malarstwa i bardzo lubię muzykę. Muzyka wydaje mi się przydatna jako wzór do pisania. Lubię wzorować się na gatunkach muzycznych, na przykład na sonacie, albo stosować tempo adagio, presto. Bardzo to lubię, nadaje mi to rytm, ale nigdy nie używam muzyki jako treści moich książek. Za to sztuki plastyczne owszem, wydaje mi się, że bardziej nadają się na materiał literacki, są, jak sama nazwa wskazuje, bardzo plastyczne. Zawsze lubiłem malarstwo i miewałem okazje, by zapoznawać się z nim z bliska. Nie jestem ekspertem, ale przebywałem w towarzystwie malarzy i wiele mnie nauczyli.

Dość dobrze znam malarstwo hiszpańskie, bardzo lubię chodzić do muzeów. Zdarzało mi się spędzić w jakimś mieście dłuższy czas i każdego dnia wchodziłem do muzeum, oglądałem jeden obraz, a potem wychodziłem, coś o nim czytałem, nazajutrz wracałem, znów mu się przyglądałem... Taka forma cieszenia się sztuką bardzo mi odpowiada. I oczywiście wykorzystuję to w książkach - w książkach wszystko się wykorzystuje.

Wydaje się, że hiszpańska literatura ma się świetnie, Hiszpanie dużo czytają - swoich autorów, ale też przekładów; dużo wydaje się za granicą. Jako uczestnik tego fenomenu ma Pan jakąś teorię, skąd ta wysoka forma?

Rzeczywiście nastąpiła niesamowita zmiana. Przez wiele lat hiszpańskich pisarzy nie ceniło się w Hiszpanii, a na listach bestsellerów zawsze figurowały przekłady, przede wszystkim amerykańskie, trochę francuskich. A potem nagle czytelnicy zdali sobie sprawę - i to jest zasługą pojawienia się Latynosów: Garcíi Márqueza, Vargasa Llosy, Fuentesa czy Cabrery Infante - że coś napisanego po hiszpańsku też może być bardzo dobre. I wtedy zmieniły się nawyki.

Dziś listy bestsellerów zawsze otwierają książki pisane po hiszpańsku, a literatura hiszpańska, mam wrażenie, zaspokaja wszystkie potrzeby rynku: od najbardziej wyrafinowanych po czysto rozrywkowe - wszystkie gatunki są reprezentowane. To chyba dobrze mieć samowystarczalny przemysł wydawniczy. No ale także sporo się tłumaczy i w ogóle wydaje się mnóstwo książek, mnóstwo. To chyba zresztą światowy trend: wydawanie jest teraz dość tanie, a im więcej możliwości się obstawi, tym większa szansa na trafienie.

Powiedział Pan na spotkaniu z polskimi dziennikarzami, że za każdym razem, kiedy chce Pan o czymś się wypowiedzieć, okazuje się, że zrobił już to Borges. Ma Pan jakiś osobisty stosunek do tego pisarza?

Myślę, że pisarzem, który najtrafniej podsumował wszystkie fantazje XX wieku, był właśnie Borges. Trudno znaleźć artykuł czy esej napisany gdziekolwiek na świecie, żeby nie pojawił się w nim Borges. Powiedziałbym, że miniony wiek można by wytłumaczyć przybyszowi z kosmosu, czytając niektóre kawałki Kafki i parę tekstów Borgesa. Reszta jest powierzchowna.

Pierwsza połowa wieku to Kafka, a druga - Borges. Labirynty, biblioteki, pamięć, człowiek piszący od nowa "Don Kichota" - te wszystkie obrazy są u Borgesa. Kiedy go odkryłem, zafascynował mnie, wciąż go czytam i wciąż wzbudza ten sam podziw: tym, jak używa języka i jak tworzy wyimaginowany świat. A do tego to pisarz z wielkim poczuciem humoru.

Eduardo Mendoza (ur. 1943) jest - bijącym w Polsce rekordy popularności - pisarzem hiszpańskim, autorem m.in. "Przygody fryzjera damskiego" czy "Niezwykłej podróży Pomponiusza Flatusa". Jak sam o sobie mówi, nie jest autorem postmodernistycznym, ale "post-post, kiedy już przeszła kawalkada i przejeżdża się spychaczem, zgarniając wszystko". Na rynku polskim jego książki publikuje Wydawnictwo Znak. Rozmowę przeprowadzono w Bibliotece im. Eduarda Mendozy w Instytucie Cervantesa w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2012