Pierwszy koniec świata

Magdalena Budziszewska, psycholożka: Osoby w żałobie klimatycznej często mówią, że straciły wiarę w ludzkość. A ja myślę, że może to dobrze.

05.07.2021

Czyta się kilka minut

 / FILIP KLIMASZEWSKI
/ FILIP KLIMASZEWSKI

KRZYSZTOF STORY: Przeczytałem dziś nagłówek: „Miażdżący raport wyciekł do mediów. Katastrofa bliżej, niż myśleliśmy?”. Tekst ilustrowało zdjęcie płonących lasów. Niby wiem, że chodzi o klikalność, ale i tak się przestraszyłem. Co naszej psychice robi zmiana klimatu?

MAGDALENA BUDZISZEWSKA: Każdy tak ogromny problem podwyższa poziom stresu. Nakłada się na wszystko, co już mamy w życiu. Najczęstszą reakcją jest lęk, ale mogą to być też choroby somatyczne, nałogi, utrata poczucia sensu, agresja, stany depresyjne.

Można już mówić o depresji klimatycznej?

Staramy się nie stawiać osobnych diagnoz dotyczących klimatu. W psychologii nie ma tradycji wiązania choroby z konkretnym problemem.

A depresja poporodowa?

To wyjątek, w którym mamy rozpoznany biologiczny mechanizm stojący za chorobą, inny od zwykłej depresji. Ale nie rozróżniamy np. depresji po rozwodzie od tej po stracie pracy.

Troska o klimat jest elementem dobrej wrażliwości. Badania wykonane w Wielkiej Brytanii pokazały, że osoby, które przejmują się katastrofą klimatyczną, wcale nie są bardziej neurotyczne czy depresyjne od innych. Nie mają skłonności do patologicznego zamartwiania się. Co więcej, są bardziej otwarte na nowe doświadczenia i częściej działają na rzecz środowiska.

62 proc. Amerykanów uważa zmiany klimatu za najważniejszy problem naszych czasów. 36 proc. myśli o tym codziennie. Skala wydaje się ogromna.

W badaniach prowadzonych na całym świecie znacząca część ludzi, zwłaszcza młodszych, odpowiada, że ten lęk zaburza im normalne życie.

Mówiła Pani o tym, że katastrofa klimatyczna jest podobna do innych stresorów, które mamy w życiu. A czy coś ją wyróżnia?

Choćby przyszłościowy charakter naszej obawy. Martwimy się nie tym, co widzimy, ale tym, co dopiero będzie.

Przecież skutki widzimy już dzisiaj. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia z Czech po przejściu trąby powietrznej sprzed tygodnia. To tuż za naszą granicą.

Tylko że naszym największym strachem wcale nie jest powódź, silny wiatr czy trzęsienie ziemi. Zmiana klimatu ma charakter progowy. Im bardziej postępuje, tym trudniej ją zatrzymać. Boimy się, że dojdziemy do punktu bez powrotu i uruchomimy kaskadę, której już nie zatrzymamy.


.KRYZYS KLIMATYCZNY. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Boimy się końca świata.

Tak. I dość trafnie wizualizujemy go sobie jako wojnę. Widzimy, że demokracja, pokój, bezpieczeństwo czy dostęp do wody nie będą normą. Po raz pierwszy wizja końca świata nie jest oparta na przepowiedniach Nostradamusa czy teoriach spiskowych, tylko na opracowaniach naukowych.

Mnie zdarza się czuć lęk przed zmianami klimatu, ale chyba nigdy w takim apokaliptycznym kontekście.

Strach przed końcem świata to tylko jedna z możliwych reakcji. Innym wymiarem jest altruizm – nasz niepokój często dotyczy troski o innych. Nie tylko o własne dzieci, ale o najsłabszych. Wiemy, że zmiany klimatyczne najmocniej dotkną tych, którzy najmniej się do nich przyczynili – mieszkańców globalnego Południa, starszych, biednych.

Myślę, że „troska” jest tu cennym słowem. Obejmuje też wymiar pozaludzki. Troszczymy się o zwierzęta. O niedźwiedzie polarne, o koale w australijskich pożarach. Nawet jeśli robimy to w naiwny sposób, jest to wyrazem czegoś bardzo ważnego.

Czego dokładnie?

Wielu uważa, że ludzkość zasłużyła na swój los i tragiczny koniec, a problem jest tylko taki, że pociągniemy za sobą znaczną część biosfery. Że razem z nami miejsce do życia stracą inne stałocieplne ssaki, że znikną całe ekosystemy, puszcze, rafy.

Bardziej przejmujemy się rafą koralową niż własnym gatunkiem?

Scenariusz, w którym ludzkość unicestwia samą siebie, jest straszny, ale nie nowy. Przetrawiliśmy go podczas zimnej wojny. Dzisiaj przeżywamy symboliczną wszechmoc całej ludzkości, która może pociągnąć za sobą dużą część życia na Ziemi. To w tym miejscu bardzo wielu ludzi doświadcza żałoby – po skomplikowanym, pięknym świecie, który ich zdaniem zginie wraz z nami.

Żałoba klimatyczna – to trafne określenie?

Tak, bo już teraz musimy pogodzić się ze stratą wielu rzeczy. Nie przepracowaliśmy jeszcze tego. Pamiętam, jakie poruszenie wywołały zdjęcia tysięcy nietoperzy umierających z upału w Australii. Do oglądania ludzkich dramatów przywykliśmy. Dramaty świata natury, i to na skalę globalną, są nową opowieścią. Mocno do nas docierają.

Dlaczego?

Może widzimy w tym początek własnego umierania? Jesteśmy przecież zależni od tych ekosystemów. Tracimy dom, miejsce do życia. Dlatego tak ciężkie są też straty blisko nas – lasu, łąki za płotem, niedalekiego stawu. Jesteśmy świadkami, jak nasz świat ubożeje.

Czy wielu Polaków zgłasza się z tego powodu do psychoterapeuty?

Zajmuję się tym naukowo, prowadzę badania. Ale ponieważ jestem kojarzona z tematem, dostaję mnóstwo wiadomości od przyszłych pacjentów, których przekierowuję dalej. Chyba już każdemu znajomemu psychoterapeucie podesłałam kilka osób. Wiem też, że młodzi coraz częściej poruszają temat klimatu w rozmowach ze szkolnymi psychologami.

Komu jest najtrudniej?

Najbardziej narażone są małe dzieci, młodzież i seniorzy. A także osoby, które wcześniej chorowały psychicznie. Oraz dobrze poinformowane – aktywiści, naukowcy i dziennikarze.

Po pomoc zgłasza się też wielu młodych ojców. A może to na nich bardziej zwracamy uwagę, ponieważ nie mieszczą się w stereotypie osoby, która przychodzi na terapię. Mówią, że nie radzą sobie z lękiem. Dla wielu mężczyzn najgorsza jest bezradność wobec kryzysu klimatycznego. Spotyka ich w najlepszym okresie życia. A kulturowo mamy nadal zakodowane, że ojciec powinien sobie radzić, znajdować rozwiązania, chronić dzieci. Tylko że przy takiej skali problemu po prostu się nie da „czegoś wymyślić”.

Jest jeszcze drugi ważny aspekt. Kiedy rodzą się nam dzieci, bardzo zmienia się nasz stosunek do czasu. Rodzice urodzonego wczoraj niemowlęcia wiedzą, że za siedem lat ich dziecko pójdzie do szkoły. W raporcie Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) padają konkretne daty – np. 2030 i 2050. Dziecko będzie miało wtedy 9 i 29 lat. Rodzice wiedzą, że opisane w raporcie problemy dotkną właśnie ich córkę.

Z czym ludzie przychodzą do gabinetu?

Głównie ze stanami lękowo-depresyjnymi. Mówią, że ten strach dezorganizuje, rozwala im życie. To są często dramatyczne telefony. Niektórzy martwią się o własne życie. Widziałam ostatnio raport dotyczący śmiertelności z powodu nadmiernych upałów i tzw. wysp ciepła. Najbardziej narażone są starsze osoby mieszkające w miastach. Do gabinetu przychodzą z lękiem.

Lęk jest zły? Przecież jest się czego bać.

Oczywiście, nie jest zły. Samo to, że się boję, dowodzi tego, że nie jestem psychopatą. Lęk powoduje, że zachowujemy się racjonalnie. Wyobraźmy sobie ostatni rok w sytuacji, gdybyśmy zupełnie nie bali się koronawirusa. Nie wyglądałoby to najlepiej.

Ale dla niektórych ten lęk jest paraliżujący. To się czasem dzieje nagle. Czytamy artykuł i nagle dociera do nas, jak poważny mamy problem. Zdarzają się na tym etapie epizody lękowe. Możemy mieć kłopot z zaśnięciem, bo będziemy sobie wyobrażać takie lękowe sceny. Zadawać sobie pytania: A co, jak zabraknie wody? Czy przeżyjemy? Jak to wytłumaczymy dziecku? Trudno się wtedy skupić na codziennej pracy i zadaniach. Tak ostrego lęku nie da się przeżywać bardzo długo. Organizm w końcu się zaadaptuje.

Specyfika lęku o klimat jest taka, że nie możemy powiedzieć pacjentowi: „wszystko będzie dobrze”. Bo nie wiemy, czy będzie. Ale w psychologii często pracuje się z realistycznymi lękami – np. z ludźmi mieszkającymi w strefie wojny. Ktoś, kto choruje na raka, też nie jest skazany na lęk i depresję do końca życia. Fakt, że zagrożenie jest realne, nie wyklucza możliwości poprawy jakości życia.

Zapewne są też osoby, które nie przychodzą z lękiem, tylko z rezygnacją.

I z opowieścią o swoim smutku. O braku poczucia sensu, braku sprawczości. Niektórzy podważają sens świata, który jak zwariowany pędzi ku coraz większej konsumpcji.

Jednak smutek to reakcja tak samo normalna jak lęk. Świat skutecznie odcina nas od smutku i refleksji. Żyjemy ciągle w jakiejś hipomanii. Żeby było fajniej, więcej, lepiej – mamy być ciągle jak na mieszance kofeiny z alkoholem. Tymczasem w dobrze przeżytym smutku jest dużo mądrości.

Dobrze przeżytym? Co to znaczy?

Mądry smutek to opowieść o pogodzeniu się ze stratą. To nasza żałoba – dostrzegamy, ile na tym świecie zniszczyliśmy, ile już straciliśmy bezpowrotnie. Człowiek godzący się ze stratą kontaktuje się z rzeczywistością. Podobno smutnymi oczami „lepiej się widzi”.

Nie chcę wszystkich nakłaniać do płaczu, ale lepiej płakać niż udawać, że nic się nie dzieje. Wolałabym, żeby rozwiązania kryzysu klimatycznego były projektowane przez osoby smutne niż maniakalne albo hurraoptymistyczne.

A czy smutek nie oznacza też utraty wiary?

Ludzie w żałobie klimatycznej często mówią, że stracili wiarę w ludzkość. A ja myślę, że może to dobrze. Że może musimy wyjść jako ludzkość z fazy samozachwytu i podziwu dla swoich osiągnięć i dostrzec naszą pazerność, małostkowość.

Pewien poziom rozczarowania jest naturalny – gdybym powiedziała panu, że jestem aniołem bez wad, musiałabym być albo naiwna, albo kłamać. Każdy dojrzały człowiek wie, że nie jest idealny. Może powinniśmy to też wiedzieć jako ludzkość. Może naprawdę powinniśmy się sobą rozczarować.

Gdzie jest granica między smutkiem a depresją?

Depresja kliniczna to wcale nie jest „smutek, tylko większy”. W depresji są też inne uczucia: lęk, wrogość, rezygnacja, pustka. Sama depresja to choroba, którą trzeba i warto leczyć. Smutek może być wzbogacający, depresja zawsze jest po prostu trująca.

Jak można sobie pomóc?

Psychoterapia nie rozwiąże kryzysu klimatycznego. Uczy jednak, jak budować dobre życie w trudnych sytuacjach. Wielu ludzi jest skazanych na życie w trudnościach. Żyją ze stratą, wojną, chorobą. Funkcjonowanie w świecie, który jest obiektywnie bardzo trudny, to doświadczenie uniwersalne. Psychoterapia nie buduje lepszego świata, tylko pomaga sobie radzić z tym, jaki jest.

Czasem jednak przekłada się to na zmianę społeczną. Mówię to na podstawie własnych badań: dla niektórych osób rozwiązaniem było zaangażowanie się w pozytywne działanie. Zapisali się np. do organizacji i ruchów ekologicznych. Inni obserwują świat, godzą się na niego. Są też tacy, którzy wierzą, że już jest za późno. Za takim stwierdzeniem oczywiście może kryć się depresja w postaci jadowitej utraty nadziei, pod­cinającej wszystko. Ale znam parę osób, które choć wierzą, że już jest za późno – to po prostu chcą zachować się godnie w obliczu końca.

Wiara pomaga?

Być może głęboko wierzącym chrześcijanom bywa prościej. Mogą sobie powiedzieć: zrobię, co mogę, a reszta w rękach Boga.

Nie ma się wtedy poczucia winy.

Wątek poczucia winy jest w depresji istotny. Oczywiście wszystkie rzeczy, które robimy dla planety, są ewidentnie moralne. W tym sensie ekologia, ta z silnym komponentem etycznym, może być przeżywana podobnie do religii – jest w niej etyka i jest też wina. I to też jest trudne. Bo przecież wszyscy tutaj zawodzimy i przegrywamy. Nie da się być doskonale ekologicznym.

Ale też warto próbować. Inaczej – apokalipsa.

Niektórzy próbują osiągnąć taki stan, w którym w ogóle nie szkodzą planecie. Próbują też nawracać innych. I okazuje się, że to komplikuje nawet podstawowe relacje społeczne. Bo przecież ci ludzie, którzy wcale niekoniecznie chcą żyć ekologicznie, to nasi przyjaciele i rodzina.

Jeśli zacznę ich pouczać, odwrócą się i przestaną słuchać.

Oczywiście, trudno powiedzieć ekologom, żeby nie moralizowali. Trudno też temu moralizowaniu odmówić pewnej racji. Ale trzeba w tym znaleźć granicę. Kiedy zamkniemy się na rozmowę – przegrywamy.

To był potężny błąd w komunikacji organizacji ekologicznych. Skupiły się prawie wyłącznie na działaniach indywidualnych, wyborach konsumenckich. A one na pewno nie są najważniejsze. Mogą wręcz odwracać uwagę od prawdziwych problemów.

Jak to?

Stale rozmawiamy o niekorzystaniu z plastiku i zakręcaniu kranu. A powinniśmy rozmawiać o transformacji energetyki, rolnictwa, zmianie wzorów korzystania z rzeczy, które powinny być trwalsze, itp. Zasadniczo zmienić się powinny przepisy prawa i cała ekonomia. Przywołując kanon religijny: odcedzamy komara, a połykamy wielbłąda.

Poza tym dużo łatwiej naśladuje się przykłady umiarkowane niż radykalne. Cały czas nasuwa mi się analogia między ekologią a religią. Potrzebujemy teraz dużej wspólnoty, społecznej zgody na transformację, choćby energetyki. A nie kilku ekologicznych „świętych”, którzy stają się herosami codzienności, komplikując sobie życie i poświęcając na to masę czasu.


CZYTAJ TAKŻE

CO JA MOGĘ: Skupianie się na słomkach i foliówkach może być największym błędem w walce z katastrofą klimatyczną. Ale to nie znaczy, że jednostki są bezsilne >>>


Co ta wspólnota miałaby postawić na ołtarzu?

Systemową zmianę z wyraźnie ustalonymi priorytetami. I budowanie poparcia dla niej. Jeśli ustalimy, że celem jest Polska bez węgla – jak to osiągnąć? No, na pewno nie wieszając billboardy i dyskutując pod postami w internecie. Tam tylko podzielimy się na plemiona.

Rozmawiać musimy tam, gdzie są relacje.

Ktoś powiedział, że najlepszą rzeczą, którą możesz zrobić dla klimatu, jest porozmawianie ze swoją babcią. Budowanie przy niedzielnym obiedzie poparcia dla sensownej polityki klimatycznej. Społecznego przekonania, że te kwestie są teraz najważniejsze. Że nie chodzi o chwilowy interes, tylko przetrwanie.

Brzmi bardzo górnolotnie.

Ale kiedyś już się udało. W którymś momencie m.in. pod wpływem chrześcijaństwa doszliśmy do uniwersalnego wniosku, że niewolnictwo jest złe. To samo z rasizmem i nierównością płci. Oczywiście, że te zjawiska nadal istnieją. Ale norma etyczna się zmieniła. Wiem, że jeszcze nie jesteśmy w tym miejscu, ale kiedyś spojrzymy na paliwa kopalne tak samo jak dzisiaj na niewolnictwo.

Za oknem właśnie przeszła moja sąsiadka. Pracuje, wychowuje dzieci, wiecznie zajęta. Niosła śmieci, chyba nieposegregowane. Mam ją teraz obwiniać? Albo ona siebie?

Jeśli już koniecznie chcemy się z czegoś rozliczać, to z pytania: dlaczego nie spróbowaliśmy doprowadzić do zmiany systemowej?

Jeszcze raz analogia religijna, wybaczy pan. Ale jeśli chcemy robić uczciwe rachunki sumienia, musimy sięgnąć do wyższych kategorii. W chrześcijaństwie to by były relacje z innymi, miłość, intencje. Tymczasem dzieci spowiadają się głównie z przekleństw i spóźnienia do szkoły. Z komarów, nie z wielbłądów.

Okazuje się, że w ekologii wszyscy jesteśmy dziećmi. W naszej klimatycznej spowiedzi powinny paść pytania: Jak mogę wpłynąć na innych? Czemu nie poszedłem na protest, choć wiem, że warto? W co mogę się zaangażować?

A najczęściej jest: Czy dobrze posegregowałem? Czy wziąłem słomkę? Czy zakręciłem kran do mycia ząbków? Przecież to jest rachunek sumienia przedszkolaka.

Jak się w tym labiryncie odnaleźć z normalnym życiem? Gdzie jest granica między troską o planetę a pouczaniem i zawstydzaniem innych?

Shaming nie pomaga, tylko jeszcze mocniej nas polaryzuje. To problem z ludźmi, którzy postępują „zbyt etycznie” – nie lubimy ich. Wolimy zwykłych śmiertelników, którzy mają trochę ubrudzone rączki. Z drugiej strony, ciężko im odmówić moralnej słuszności.

Tu jest dylemat dotyczący czynienia dobra, a jednocześnie robienia tego w sposób, który nie zniechęca innych… Nie, wycofuję się z tego. Bo teraz ja wchodzę w rolę kogoś, kto zaraz powie wszystkim, jak jest. A nie wiem, jak jest. Mamy ewidentną rację etyczną życia w sposób bardziej ekologiczny i ewidentną rację logiczną, że nadmierne koncentrowanie się na indywidualnej etyce nie wystarcza, a nawet czasem przeszkadza, bo odwraca uwagę od konieczności zmiany patologicznych polityk i systemów.

To konflikt między rozumem a etyką i kompletnie nie wiem, jak go rozwiązać.

©℗

DR MAGDALENA BUDZISZEWSKA jest psycholożką. Bada m.in. narracje o doświadczeniach emocji kolektywnych, zajmuje się też tematyką prospołeczności i zaangażowania we wspólne dobro. Członkini tzw. zespołu rektorskiego ds. ekologii i kryzysu klimatycznego na Uniwersytecie Warszawskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2021