Panowanie przyszłości

Niestety nie mogę odmówić słuszności twierdzeniu, że współczesna społeczność młodych nie stanowi żadnej nadziei dla przyszłości ogółu.

05.04.2011

Czyta się kilka minut

Chociażby z czystego poczucia uczciwości nie da się ze zdecydowaną aprobatą skonstatować, że oto wyrasta pokolenie, które będzie dążyło do pozytywnych zmian w strukturach rzeczywistości w jakiej żyje. Wszak takie (chcąc czy nie chcąc - poważne) modyfikacje wymagają najpierw chęci do głębokiej refleksji nad sobą oraz przedmiotem działań tj.: właśnie nad tą rzeczywistością. Tego zaś niestety brak. Posługuje się tu wyrazem "niestety", ponieważ osobiście taki stan rzeczy napawa mnie smutkiem, jako że sam stanowię część tej społeczności.  Obecnie najchętniej promowana jest postawa odpowiadająca średniowiecznemu desygnatowi nazwy "medicus" - lekarza-praktyka, który nie posiadał wiedzy anatomicznej, a jedynie pragmatyczne doświadczenie znachora. Przeciwwagę zaś stanowił "physicus" - badacz natury posiadający jakąś wiedzę spekulatywną wymagającą zaangażowania metodologicznego. To porównanie ma unaocznić w jak małym stopniu współcześnie doceniana - ba! - nawet dopuszczana jest intelektualna refleksja nad zjawiskami codzienności. Konsekwencją zaś tego jest postępujący "umysłowy autyzm" jak określił to prof. Jan Hartman - rosnący w siłę "trywialny nihilizm, wyprany z jakiejkolwiek idei moralnej." Ten gorzki komentarz do współczesnego rozumu pędzącego do dobrobytu daje obraz człowieka zblazowanego definiującego ten dobrobyt jako całkowitą wolność od jakiegokolwiek wysiłku mentalnego, a już szczególnie od wysiłku autokrytycyzmu.

Pragmatyczna postawa współczesnego człowieka wymaga nieustannego i pewnego dostępu do rozwiązań wszelkich sytuacji. Cel musi być osiągalny niezwłocznie, tak by można było jak najszybciej zacząć świętować i na drugi dzień "realizować" kolejne etapy. Oto właśnie projekt życia pełnego satysfakcji, radości i przyjemności. Oczywiście nie chodzi tu o krytykę życia szczęśliwego i postulowania jakiegoś ascetycznego podejścia do życia. Istotą problemu jest raczej błędna definicja "szczęścia", przecząca klasycznemu pojęciu "człowieka" sklasyfikowanego (gatunkowo) jako "homo sapiens".

"Krzywdzimy swoje dzieci!" - woła prof. Hartman, delikatnie nakierowując czytelnika na możliwe źródło bezpośrednich przyczyn, które wpłynęły na obecnie funkcjonujący model intelektualizmu wśród ludzi młodych. Wskazuje, że leży gdzieś "na zewnątrz", że nie wyniknął on "sam z siebie". Nie analizuje jednak głębiej tego zagadnienia, a zwraca jedynie uwagę na genezę miałko i mętnie formułowanych obiegowych poglądów młodzieży. Wydaje mi się jednak, że należałoby się na chwilę pochylić nad pytaniem o przyczyny takiego stanu rzeczy, ponieważ w moim mniemaniu nie ogranicza się to tylko do jakiejś nagłej zmiany pojęciowej na poziomie celu działania i środków podejmowanych do jego osiągnięcia, lecz w podstawach, rozszerza się na ogólny stan społeczny i wynikających z niego oczekiwań.

Myślę, że sedno tej kwestii tkwi w rzeczy pozornie prozaicznej - po prostu nikt nas - młodych - nie pyta o poglądy! W jaki sposób człowiek młody ma ukształtować swój światopogląd skoro nikt go do tego bezpośrednio nie nakłania? Brak potrzeby zaangażowania siebie (i innych) w merytoryczną dyskusję, brak jakiegoś rozszerzającego się napięcia umysłowego, jest w tym aspekcie równoważny z odebraniem szansy na realne uświadomione spojrzenie i wykorzystanie swojego potencjału intelektualnego! Potencjału, w który wierzę, a który rzeczywiście gnije pod mechanicznie wpajanymi banałami. Oczywiście trudno wyznaczyć jakąś wyraźną granicę między poglądem o niezbywalnym prawie do posiadaniu "własnego zdania" a przyczyną tego. Nie wiadomo do końca czy obojętność na konieczność konfrontacji myśli nie wynika właśnie z tego poglądu - czy nie jest bardziej skutkiem niż przyczyną. Prawdopodobnym jednak wydaje się to, że to właśnie moment, w którym przestano zadawać sobie trudne pytania, bezpośrednio zdeterminował formę w jakiej ujawnia się dzisiaj umysłowość społeczna. Brak tych pytań zaś głęboko jest zakorzeniony w niepewności, ponieważ współcześnie to przyszłość panuje nad teraźniejszością.

Powszechna już od pewnego czasu tendencja do poddania się swoistemu utowarowieniu oraz zachłyśnięcie się, a raczej zakrztuszenie ogromnym spektrum niewykorzystanych możliwości z powodu ograniczonych narzędzi i umiejętności, w konsekwencji prowadzi do bezruchu, blokady wyobraźni i szukania rozwiązań "bezpiecznych". Karmieni jesteśmy przekazami o tragicznej sytuacji ekonomicznej jednostki we współczesnym świecie, bombardowani strachem przed rozpadem wszelkich więzi społecznych, a przy tym nakłaniani do niezwłocznego zadbania o "swoją przyszłość". To zaś powoduje - po pierwsze - wąskie spojrzenie na całokształt rzeczywistości, ograniczone do wyszukiwania najbezpieczniejszych, najpewniejszych i najpraktyczniejszych kierunków działania i po drugie - brak czasu i chęci na próby poszerzania osobistych horyzontów myślowych. W takim otoczeniu (żeby nie powiedzieć - osaczeniu) wręcz naturalnym staje się okrajanie tej mnogości możliwości tylko do minimalnego zbioru opcji gwarantujących w miarę spokojną przyszłość oraz odrzucanie wszelkiej działalności refleksyjnej jako niepotrzebnej, niewygodnej i w istocie zastępowalnej "subiektywizmem odczuć" niewymagającym głębszego uzasadnienia.

Zaangażowani w kult indywidualizmu, karmieni jesteśmy wyłącznie sloganami niepopartymi żadnymi (pozytywnymi) konkretami tzn.: wskazaniami, co do bogactwa perspektyw i implikacji wynikających z tego "indywidualizmu". W efekcie nie wiadomo co to pojęcie w ogóle znaczy i nastaje pozorna świadomość jednostki połączona jednak z przekonaniem o przypadkowości jej losu - tragedia!

Z jednej strony popadamy w całkowity sceptycyzm, z drugiej zaś w dogmatyzm stwierdzenia, że nie ma co się wychylać, przecież od tego są autorytety jawiące się jako praktycznie nie do zastąpienia. Najwygodniej (!) jest ograniczyć się do "własnego zdania" - głębsza działalność nad wypracowaniem konkretnego światopoglądu nie ma sensu, skoro ktoś go nam w końcu poda w formie "instant". Z resztą obawiam się, że przy dzisiejszym pędzie cywilizacyjnym nie znajdzie się wystarczająco dużo miejsca na inną tego postać. Powód jest prosty: poważne zaangażowanie intelektualne wymaga niestety czasu…

Wojciech Rutkiewicz jest absolwentem filozofii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]