Pan kłamie! – a Pan też!

Tak brzmi ostatnio, ito dość często, wymiana zdań między politykami wypowiadającymi się wmass mediach. Co gorsze, taki też bywa ton rozmów między dziennikarzami komentującymi wydarzenia.

16.05.2007

Czyta się kilka minut

Konsekwencje tego stanu rzeczy są poważne, jednak zacznijmy od pozornie najmniej poważnej sfery - dobrego wychowania. Polega ono między innymi na tym, że powstrzymujemy się od czynienia nieprzyjemności, stawiania zarzutów (nawet prawdziwych), o ile nie jest to spowodowane naprawdę wyższą koniecznością. Nie mówimy: "Jaka pani brzydka!", ani "Jaki pan głupi!", chociaż często tak myślimy. Nie mówimy: "Pan kłamie" nawet wtedy, gdy chodzi o bliskiego kolegę, który rzeczywiście mija się z prawdą. Jest wiele form językowych, dzięki którym możemy wyrazić podobne myśli w znacznie bardziej cywilizowany sposób, tak by nikt nie poczuł się dotknięty lub obrażony.

Obrażanie innych jest niedopuszczalne, chyba że chcemy sprawić sobie niską przyjemność wywyższania się lub nie możemy pohamować się z wściekłości. Jednak nawet wściekli, jeżeli cechuje nas dobre wychowanie, potrafimy nad sobą zapanować. Wyjątek stanowi obrażanie celowe i publiczne, co grozi nam sądem, ale czynimy tak tylko w sytuacjach ekstremalnych. Samemu mi się to niedawno zdarzyło, kiedy przeczytałem, jak były sekretarz KC pouczał moralnie polską inteligencję w kwestii lustracji. W zasadzie jednak, chociaż moja irytacja była całkowicie usprawiedliwiona, wstydzę się swojego zachowania, bo przekroczyłem normy dobrego wychowania.

Słów nie cofniemy

Obrażanie przez zarzucanie kłamstwa jest nie do przyjęcia w krajach cywilizowanych, także ze względu na inne praktyczne konsekwencje. Posłowie w brytyjskiej Izbie Gmin stawiają sobie nieporównanie ostrzejsze zarzuty niż w polskim Sejmie, ale nikt by się nie poważył powiedzieć: "Pan kłamie!". I to już nie tylko z racji dobrego wychowania, ale także dlatego, że posłowie w przyzwoitym kraju, uprawiający politykę w przyzwoity sposób, rozumieją, iż prędzej czy później będą musieli współpracować lub też nastąpi wymiana ekipy rządzącej. Nie chcą więc dopuścić do sytuacji, kiedy rozmowa rządzących z opozycją stanie się niemożliwa. Cały sens współczesnej (ogromnie ideowo zubożonej) demokracji polega na utrzymaniu sporów wewnętrznych na takim poziomie, żeby można było się dogadać i żeby nie dochodziło do "gorącej", lub tylko "zimnej", wojny domowej.

W Polsce doszło do takiej wojny z racji stosunków między PiS a PO, ale też z powodu języka, jakiego używają dziennikarze i publicyści w trakcie dyskusji. Politycy są w gruncie rzeczy mniej niebezpieczni, bowiem na dłuższą metę ich działania stają się przejrzyste i łatwe do oceny przez każdego obywatela. Bardziej niebezpieczne jest dewastowanie języka debaty publicznej, sprowadzanie go do oskarżeń o kłamstwo lub sprzyjanie "określonym" interesom. Doskonałym przykładem jest debata wokół obecnej ustawy lustracyjnej. Politycy, m.in. prezydent, zrobili wiele złego, zapraszając najpierw zwolenników lustracji na wyższych uczelniach i wskazując, że to oni reprezentują prawdziwy etos polskiej inteligencji, potem dopiero rozmawiając z oficjalnymi przedstawicielami tego środowiska, zgłaszającymi krytyczne uwagi wobec takiej postaci ustawy lustracyjnej (a nie wobec samej lustracji).

Głos polityków może ulec swoistej kasacji w rezultacie wyroku Trybunału Konstytucyjnego, jeśli oceni on wspomnianą ustawę krytycznie. Natomiast żaden wyrok nie zmieni wypowiedzi publicystów, naukowców czy dziennikarzy, którzy pozwolili sobie na tak dużo, że powrót do przyjacielskich, czy tylko rzeczowych stosunków nie będzie już możliwy. W szczególności słowa, jakie padły pod adresem Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego po tym, jak odmówili złożenia oświadczeń lustracyjnych, sprawiają, że z tymi, którzy je wypowiedzieli, rozmawiać już nie będzie można. Nie chodzi o obronę tych dwu wybitnych polityków, lecz o to, że istnieją granice przyzwoitości, że naszym obowiązkiem jest chronić dobro wspólne, do którego obaj ci politycy po prostu należą. Podobnie, można mieć poważne zastrzeżenia wobec poglądów i polityki uprawianej w przeszłości przez Adama Michnika, ale Rafał A. Ziemkiewicz publikując pełną nienawiści książkę o Michniku uniemożliwił wielu innym publicystom traktowanie go jako partnera rozmowy.

Debata gangsterów

Kiedy ludzie się nawzajem obrażą ponad granice wszelkiej przyzwoitości, jest to na ogół stan nieodwracalny. Oczywiście, osoby bez poczucia honoru i elementarnej godności mogą potem wrócić do rozmowy, ale będzie to rozmowa gangsterów publicystyki, a nie jej koryfeuszy. Gangsterzy też ludzie, jednak publicyści, dziennikarze, uczeni nie są osobami prywatnymi, dzięki publiczności debaty pogłębiają stan świadomości obywatelskiej i pomagają odbiorcom dojść do w miarę zgodnego widzenia rzeczywistości. Jeśli się powiedziało: "Pan kłamie!", staje się to już niewykonalne. Mniejsza o to, że w ten sposób publicyści sprzeniewierzają się swojemu zawodowi, bo nie bardzo wierzę w coś takiego, jak etyka dziennikarska. Ważniejsze, że polityczny i w gruncie rzeczy powierzchowny podział społeczeństwa w ten sposób się pogłębia, i to na długie lata.

Kiedy aktualna władza minie - a minie - nie pojawią się nagle nowi autorzy, którzy bez zacietrzewienia i nie pamiętając o dotychczasowych zaszłościach rozpoczną publiczną debatę. Tak się nie zdarzy i epoka wzajemnego obrażania przekształci się w epokę pozorowania zgody. Zaś przy okazji kolejnego konfliktu politycznego, a taki konflikt nieuchronnie się pojawi, wrócą animozje, a przede wszystkim - język nienawiści.

Na świecie uważa się go za niedopuszczalny, jednak w Polsce język nienawiści stał się formą rozmowy rodaków. Jak mogliśmy doprowadzić się do takiego stanu? Jedynym wytłumaczeniem może być chyba to, że brakuje nam innych argumentów albo że argumentów innych nigdy nie traktujemy rzeczowo, tylko politycznie. Idealnego przykładu dostarczył jeden z profesorów-polityków-publicystów, który napisał wprost: każdy przeciwnik PiS jest z założenia idiotą. Takie stwierdzenie to koniec rozmowy. Żeby nie podejrzewano mnie o jednostronność, powiem, że zwolennikom PO zdarzały się bardzo podobne wypowiedzi. Nikt nas jednak do używania języka nienawiści nie zmusza, a ci, którzy się nim popisują, są skazani na męki piekielne, wyrządzają bowiem ogromną szkodę. I to nie tylko sobie samym, lecz całemu społeczeństwu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2007