Otwarta rana

Lobsang Sangay, szef tybetańskich władz na wychodźstwie: nie ma możliwości otwartego protestu, Tybetańczycy wybierają formę drastyczną: samospalenie. Skoro można zginąć podczas pokojowej manifestacji, czemu nie ofiarować życia w ten sposób?

24.07.2012

Czyta się kilka minut

KRZYSZTOF RENIK: Jaka jest obecnie sytuacja w Tybecie? LOBSANG SANGAY: Nieustannie dochodzą do nas informacje o aresztowaniach i torturach wobec zatrzymanych. Rośnie liczba chińskich policjantów i wojskowych. Uczestnicy pokojowych protestów są zabijani. Już ponad 30 osób dokonało samopodpaleń – ponad 20 z nich zmarło, los pozostałych jest nieznany. Tybetańczycy przechodzą obecnie bardzo trudny czas. Dla buddystów samopodpalenie to krok ekstremalny, nie w pełni zgodny z filozoficznym przekonaniem, że należy chronić każde życie. Jakie są motywacje ludzi, którzy na to się decydują? Tybet jest okupowany, a Tybetańczycy represjonowani – dlatego protestują w tak drastyczny sposób. My na wychodźstwie nie zachęcaliśmy nikogo do podejmowania takich działań. Mimo to do samopodpaleń nadal dochodzi. W Tybecie pod chińską okupacją nie wolno przeprowadzać nawet pokojowych protestów, zakazane są strajki głodowe. Nie można krytykować chińskiego rządu. Tybetańczycy uważają, że skoro można zginąć podczas pokojowej manifestacji, to dlaczego nie zdecydować się na samospalenie, ofiarując swe życie? To smutna i bolesna forma protestów, ale motywacją jest walka o sprawiedliwość. Czy jest dziś szansa na wznowienie dialogu tybetańsko-chińskiego? To wydaje się bardzo trudne. Nasi wysłannicy, reprezentanci XIV Dalajlamy, są gotowi w każdej chwili pojechać na rozmowy do Tybetu, Chin lub w inne miejsce, ale rząd chiński realizuje twardą politykę i nie chce dialogu. Przedstawiciel Pekinu zajmujący się sprawą tybetańską podróżuje po świecie i opowiada o Tybecie, ale nie podejmuje rozmów z naszymi wysłannikami. Jedynie oskarża Jego Świątobliwość Dalajlamę i krytykuje moją działalność. Czy dopuszczacie możliwość zewnętrznej mediacji? Chcemy, by wspólnota międzynarodowa włączała się w rozwiązanie sprawy tybetańskiej, m.in. przez naciski na władze chińskie. Jeżeli jakiś kraj – mający z Chinami kontakty – zechciałby podjąć działania na rzecz skłonienia Pekinu do wznowienia z nami dialogu, przyjęlibyśmy to z zadowoleniem. Sądzi Pan, że znaleźliby się chętni do prowadzenia takiej misji? To zależy wyłącznie od konkretnych rządów. Z radością powitamy każdego, kto będzie próbował nam pomóc. Patrząc na postawę Chin, nie jesteśmy optymistami. Ale kto wie... XIV Dalajlama i poprzednie władze tybetańskie na wychodźstwie propagowały wśród Tybetańczyków tzw. „drogę środka”. Zakłada ona, że Tybet powinien cieszyć się autonomią, ale pozostając w granicach Chin. Jakie jest poparcie dla tej koncepcji wśród Tybetańczyków na wychodźstwie? W trakcie kampanii wyborczej opowiadałem się za „drogą środka” i wygrałem wybory. Oznacza to, że jest ona akceptowana przez większość Tybetańczyków. Nasz parlament na wychodźstwie trzykrotnie ogłosił rezolucje, w których popierał „drogę środka”. Ale muszę dodać, że część naszej społeczności, szczególnie młodzieży chce pełnej niepodległości. Kieruje Pan politycznie zróżnicowaną społecznością wychodźców. To trudne zadanie? Kieruję administracją, która nie ma stałego dopływu funduszy ani regulacji prawnych, wprowadzających w życie jej decyzje. Innymi słowy, moje decyzje są realizowane, o ile ludzie zechcą je zrealizować. Szukam wsparcia dla sprawy tybetańskiej we wspólnocie międzynarodowej, co nie zawsze jest łatwe. Ale buddyści mówią: każdy, kto się narodził – biedny czy bogaty – musi umrzeć. Zatem to, co zrobisz między narodzinami a śmiercią, jest twoim wkładem w dzieje ludzkości. Jeśli w życiu próbujesz coś zrobić na rzecz swojej społeczności czy świata – to wniosłeś pozytywny wkład. Jeżeli nie osiągnąłeś sukcesu – to ważne, że podejmowałeś próby, bo one także się liczą. Wiem sporo o rządach wychodźczych, wiele czytałem o polskim rządzie emigracyjnym w Londynie po 1945 r. Obojętne, czy tybetańskie władze na wychodźstwie osiągną sukces, czy nie, jestem zdecydowany pracować nadal. Kiedyś przeprowadzałem wywiad z XIV Dalajlamą. Stwierdził wtedy, że zwycięstwo ruchu tybetańskiego byłoby korzystne dla całej ludzkości, bo pokazałoby światu, iż można osiągać cele, nie sięgając po przemoc. Model tybetańskiego życia publicznego na wychodźstwie to pozytywny przykład układania sobie życia przez odrzuconą, emigracyjną społeczność. Rozwój demokracji i odrzucenie przemocy są korzystne dla całego świata. To jest zresztą jeden z powodów, dla których społeczność międzynarodowa powinna wspierać sprawę Tybetu. Jeżeli bowiem nasz ruch poniesie porażkę, będzie to sygnał skierowany do innych małych i zmarginalizowanych społeczności, że świat nie zmierza w kierunku demokracji i odrzucania przemocy. Wtedy grupy te uznają, że aby osiągnąć swe cele, muszą sięgnąć po przemoc. Najbliższym sąsiadem Indii, w których diaspora tybetańska jest liczna, jest Nepal. Ostatnio także tam słychać o trudnym położeniu Tybetańczyków. Władze nepalskie pod presją rządu chińskiego prowadzą nieprzychylną nam politykę. Ograniczają nasze prawa, tworzą problemy proceduralne. Na przykład rząd USA jest skłonny przyznać Tybetańczykom z Nepalu kilka tysięcy wiz wjazdowych do Stanów po to, by mogli opuścić Nepal. Jedyne, co powinien zrobić rząd Nepalu, to zgodzić się na wyjazd tych ludzi. Ale władze nie chcą tego zrobić. Nie zezwalając im na opuszczenie kraju, jednocześnie ograniczają ich prawa: nie pozwalają prowadzić żadnej działalności politycznej, nie zezwalają na posyłanie dzieci do państwowych szkół, blokują zatrudnianie w instytucjach państwowych. Mogę mieć tylko nadzieję, że rząd Nepalu przemyśli swą politykę. Czy tak silne wpływy chińskie w Nepalu mogą odbić się na sytuacji również innych ludów himalajskich? Podczas podróży do regionu Ladakh w Indiach XIV Dalajlama podkreślał, że postępująca sinoizacja Tybetu będzie miała wpływ na życie ludów himalajskich także w Indiach, Nepalu, Bhutanie. Jeżeli popatrzymy na chińskie migracje do innych krajów – choćby do Birmy – to okazuje się, że w północnej części tego kraju Chińczyków jest coraz więcej. Właściwie wszystkie kraje sąsiadujące z Chinami doświadczają napływu chińskich imigrantów. Dotyczy to nawet rosyjskiej Syberii. Zasiedlając Tybet, Chińczycy zbliżają się do granic Nepalu oraz Sikkimu i Ladakhu w Indiach. W konsekwencji mogą przenikać do tych regionów. Ludy himalajskie muszą mieć to na uwadze. Nepal od stuleci należał do indyjskiej sfery oddziaływania. Indie mogą odgrywać w tej spra¬wie ważną rolę. Przez stulecia¬ nie było granicy indyjsko-chiń¬skiej. To Tybet oddzielał oba te kraje od siebie. Dlatego Indie mogą odgrywać rolę w rozwiązaniu sprawy Tybetu. Jakie relacje łączą tybetańskie władze na wychodźstwie z rządami innych państw? Żaden rząd nie uznaje nas oficjalnie. Ale mamy wiele kontaktów nieformalnych. Z naszego punktu widzenia formalne uznanie Centralnej Administracji Tybetańskiej nie jest najważniejsze. Priorytetem jest działanie na rzecz zmniejszenia lub wyeliminowania cierpień Tybetańczyków w Tybecie. Dlatego gdziekolwiek jadę, dziękuję za każde spotkanie, obojętne: formalne czy nie. Każdy rodzaj wsparcia przyjmujemy z wdzięcznością. Zarówno gdy płynie ze strony rządów, jak i społeczeństw – w tym także ze strony Polski i Polaków. Unia Europejska została zbudowana na fundamentach demokracji i praw człowieka po II wojnie światowej. My walczymy o to, czego kraje Europy były w tamtym okresie pozbawione – o wolność, demokrację, prawa człowieka. Jesteśmy takimi ludźmi jak wy i mamy prawo cieszyć się takimi samymi prawami człowieka. Wiem, że Polacy wycierpieli wiele –zarówno w okresie II wojny światowej, jak i w czasach komunizmu. Obecnie Polska jest krajem niosącym sztandar demokracji i wolności. Chciałbym nadal widzieć Polaków i ich przywódców jako tych, którzy ten sztandar niosą, pamiętając też o innych. 
LOBSANG SANGAY Jest prawnikiem; od roku pełni funkcję szefa tybetańskich władz na wychodźstwie z siedzibą w indyjskiej Dharamsali (nieformalnej stolicy uchodźców tybetańskich). Został wybrany w demokratycznych wyborach, przeprowadzonych wśród Tybetańczyków za granicą.
Jego rodzice opuścili Tybet w 1959 r. Lobsang Sangay urodził się już w Dardżylingu, w Indiach. Studiował na Uniwersytecie Delhijskim, gdzie uzyskał licencjat z prawa. W 1996 r. jako stypendysta Fulbrighta uzyskał stopień magistra, a w 2004 r. doktora w Harvard Law School. Specjalizuje się w prawie międzynarodowym, m.in. w dziedzinie rozwiązywania konfliktów.
W latach 1988-94 działał w Kongresie Młodzieży Tybetańskiej, jednej z bardziej radykalnych organizacji uchodźców tybetańskich. Był inicjatorem spotkań młodzieży tybetańskiej i chińskiej, a także naukowców. W stworzonym przez siebie rządzie Lobsang Sangay objął także funkcję ministra edukacji. Na ministra zdrowia powołał Tseringa Wangchuka, absolwenta Akademii Medycznej w Warszawie, Tybetańczyka mówiącego po polsku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012