Osamotnienie żałoby

Przenikająca wszystko cisza imedialny oraz polityczny rozgwar. Cierpienie jednostek iżałoba "narodowa. Jak pogodzić te światy?.

30.07.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Tragedia pasażerów autobusu na stromej i - jak się okazało - śmiertelnie niebezpiecznej górskiej drodze w południowej Francji wstrząsnęła nie tylko Polską. Pośród domysłów na temat przyczyn nieszczęścia trzeba szczególnie uważać, aby wystrzegać się pospiesznych wyroków, bowiem tylko cierpliwe dociekanie tego, co się stało, może ustrzec nas od niesprawiedliwych podejrzeń, tym boleśniejszych, że być może dotyczących już tylko pamięci po tych, którzy - jak młody kierowca - zginęli w wypadku.

A przecież trudno się dziwić ogólnemu poruszeniu. Poruszony świat administracji zapewne zgłosi pomysły modyfikacji prawa drogowego, ustanowi nowe zabezpieczenia owianych złą sławą odcinków dróg, czy też zmiany w sposobie kontroli technicznej autobusów. Poruszeni politycy najwyższego szczebla spotkali się na miejscu katastrofy, zapowiadając pomoc dla ofiar katastrofy i ich rodzin. Wszystko to gesty ważne i konieczne; co więcej, natychmiast nagłośnione i pokazane przez wszystkie stacje telewizyjne. W tle tych zabiegów powstaje pytanie o relację między cierpieniem jednostki, a może raczej powiedzmy: między nieuchronną jednostkowością cierpienia a społecznym wymiarem życia każdego z nas. Z jednej strony utrwalony na tysiącach obrazów telewizyjnych kamer spalony wrak autokaru, rozbity kamienny mur na skraju szosy, miejsce tragedii, na którym niebawem pojawią się politycy i ich otoczenie; prezydenci i premierzy nigdy nie występują sami, bowiem samotność niszczy polityka, jest jego koszmarnym snem. Z drugiej strony ci, którzy w samotności czekają na wiadomość o ofiarach, i którzy z tą samotnością pozostaną przez długie miesiące i lata opłakiwania swoich najbliższych. Śmierć, która jest intymna i osobista ponad wszelkie wyobrażenie, i świat publiczny, który musi się o niej dowiedzieć, przekazać wiadomość o niej do powszechnego obiegu i nieuchronnie odrzeć ją z wszelkiej intymności. Śmierć: doświadczenie poza wszelkim tematem, które nagle staje się tematem dnia.

A przecież nawet nie każda śmierć, ale dopiero ta pomnożona przez wiele osób, spowita w przerażające atrybuty katastrofy przyciągnie uwagę dziennikarza i kamerzysty. Ale także polityka. Przenikająca wszystko cisza i medialny oraz polityczny rozgwar. Jak pogodzić te dwa światy?

Odcięcie

Żałoba to ciężka praca radzenia sobie ze stratą, której nie sposób powetować, zatem zadanie dotykające mnie "do żywego"; oto ja "żywy" staję wobec pustki, której nic nie może zapełnić. Strata, o której mowa, nie jest zwykłym brakiem, ale wyrwaniem ze mnie części mojej egzystencji: wraz z Nim/Nią odchodzi część mnie. Nic i nikt nie może wykonać owego opłakiwania za mnie, jest ono jednocześnie przed i poza wszelką legislacją, poza wszelkim porządkiem, bowiem porządek, a zwłaszcza "porządek dzienny" jest właśnie tym, od czego zostaję teraz tragicznie odcięty. To odcięcie wydaje się istotą procesu opłakiwania: nikt i nic nie może mi pomóc, jestem zdany na siebie, nie dlatego, że spotykam się z bezdusznością, lecz dlatego, że strata otwiera między mną a "porządkiem dziennym" otchłań, przez którą nikt, mimo najlepszej woli, nie jest w stanie się przedostać. Jak przekazać tę prawdę dziennikarzom, uparcie dopytującym się krewnych ofiar "Co pan/pani wtedy czuł?". Jedyną odpowiedzią może być milczenie, ale ono jest niemedialne, nie nadaje się na pierwszą stronę.

Poza tym, gdy moje istnienie w świecie wymaga zawsze jakiegoś konsensusu, żałoba jest wyrazem mojej głębokiej niezgody na świat, który potraktował mnie w szczególnie okrutny sposób. W skrajnym przypadku, niepogodzony ani ze stratą, ani z okrucieństwem boga czy losu człowiek zamyka się w sobie; kamienieje, jak stało się to z Niobe, spoglądającą na rozrzucone na skałach ciała swych dzieci przeszyte strzałami bezdusznego Apolla.

Prawo i cierpienie

Instytucja "żałoby narodowej" zmierza do przywrócenia społecznego wymiaru cierpienia wywołanego przez stratę. Jej początek nie znajduje się w cierpieniu dotkniętej do żywego jednostki, ale w urzędowej decyzji podjętej w majestacie prawa, a tyczącej się w istocie nie tyle do samego wydarzenia (prawo jest bezsilne, nie może w żadnej mierze uczestniczyć w procesie żałoby i opłakiwania, nie można przecież "zadekretować" współcierpienia), co do sposobu, w jaki odnosimy się do danego nam czasu. Prawo jest całkowicie bezradne wobec cierpienia pojedynczego człowieka, którego los dotknął "do żywego"; dysponuje natomiast środkami, przy pomocy których zwróci naszą uwagę na to, że czas nie jest jedynie neutralnym ciągiem następujących po sobie chwil. Prawo nie jest w stanie ulżyć w cierpieniu; może natomiast wyróżnić czas cierpienia, zaakcentować go i przypomnieć nam w ten sposób, że czas staje się czasem ludzkim wtedy, gdy zostaje przeniknięty refleksją etyczną.

Dopiero wtedy godzina spędzona w korporacyjnym zamęcie nie będzie brała góry nad godziną spędzoną z ukochaną osobą. Flagi opuszczone do pół masztu, zmiany w programach radiowych i telewizyjnych są zewnętrznymi oznakami tego zmienionego rytmu czasu. To bezsprzeczna wartość decyzji ustanawiającej narodową żałobę: zmieniając miarę i rytm naszego życia, usiłuje skłonić nas do zastanowienia się nad przeznaczonym nam czasem.

A przecież wspomniane zmiany porządku świata, którego poszczególne punkty z dużym wyprzedzeniem regulują, niczym program radiowy czy telewizyjny, nasze codzienne przyzwyczajenia, uzmysławiają nam pewien paradoks: "żałoba narodowa" jako decyzja jurydyczna wynika z poczucia, że człowiek w znacznym stopniu kontroluje rzeczywistość, w której żyje, podczas gdy procedura ta odnosi się do sytuacji wykazującej jasno, jak nikłe są podstawy do takiego uroszczenia. Aktem ogłoszenia żałoby powszechnej mówię: "Oto mój ład świata"; wydarzenia, które spowodowały ogłoszenie żałoby natomiast mówią coś zupełnie innego: "Oto jak mało panujesz nad światem, oto jak bardzo los nie liczy się z założeniami twojego programu".

Poza strukturami

Każda żałoba w sposób oczywisty zakłada powagę. Istnieje jednak znacząca różnica między bolesnym opłakiwaniem dokonującym się w człowieku, który doznał dotykającej go "do żywego" straty, a żałobą "narodową". Powaga cierpiącego nigdy nie szuka oparcia w strukturach organizacyjnych, bowiem cierpiący wie, że mogą one co najwyżej odnieść się do sfery materialnej lub prawnej, nie sięgną jednak głębokiej rany, jaka otwarła się w samym sercu jego bycia. To dlatego rodziny ofiar morderstwa mówią w sądzie, nawet po najsurowszym wyroku - "to nie zwróci nam naszych zmarłych". Powaga cierpiącego jest więc jakby nie "z tego świata"; natomiast powaga żałoby oficjalnej jest wyłącznie "z tego świata", bowiem zadekretowana prawnie odnosi się przede wszystkim do tych, którzy nie zostali dotknięci bezpośrednio tragedią i mogą jedynie poruszać się po jej obrzeżach.

Przymiotnik "narodowa" towarzyszący żałobie jest przy tym mylący; zakłada bowiem szczególne wzmocnienie więzi między uczestnikami tego samego narodu, jakby w nieszczęściu tkwił jakiś osobliwy mechanizm zespalający. Aby zwrócić się w stronę opłakujących śmierć najbliższych, musimy jednak pamiętać, że poczucie straty odosabnia. Nie ma wspólnoty opłakujących; każdy musi samotnie uporać się z trudem żałoby. Samotność ta jest głębsza nawet od tej samotności egzystencjalnej, o której Jaspers pisze jako o stanięciu naprzeciw transcendencji, będąc "bezgranicznie samotny, nie niszcząc samego siebie, lecz utrzymując w pogotowiu swoje możliwości" (przeł. Cz. Piecuch). W żałobie moja samotność jest bardziej porażająca: nie niszczę siebie, to prawda, ale nie mam już poczucia żadnych możliwości, te bowiem zamknęły się straszliwym zrządzeniem losu, nad którym nie mam żadnej władzy. Stąd zadaniem żałoby "narodowej" nie może być stworzenie wspólnoty, wzmocnienie poczucia grupowości, bowiem gdyby tak się stało, nie miałaby ona nic wspólnego z żałobą, i byłaby jedynie rodzajem socjotechnicznego zabiegu, w którym zasada sąsiedztwa miałaby okazać swoją wyższość nad radykalnym osamotnieniem. Przeciwnie - czas żałoby narodowej powinien być okazją do wyosobnienia się jednostki. Paradoksalnie, dobrze przeżywam "narodową" żałobę, gdy zapominam o "narodzie" (ten bowiem przynosi mi zwykle gotowe odpowiedzi i rozwiązania) i rozważam kwestie zasadnicze na swój rachunek i swoją odpowiedzialność.

Wobec opłakujących

To prawda, że gdy opłakuję bliskich, cały świat wydaje mi się mroczny i nagle spotworniały nie tylko z powodu niezwykłej głębokości rany wyrwanej w najgłębszej tkance mojego bytowania, ale także dlatego, że gdy moja codzienność doznała strasznego zachwiania, świat - nie zwracając na mnie uwagi - biegnie dalej swoim utartym torem. To głęboka, intymna, raniąca mnie do żywego, moja i tylko moja strata, której nikt inny nie może mi odebrać, powetować ani w niej uczestniczyć sprawia, że codzienność świata wydaje się czymś potwornym. Cierpienie żałoby jest w najistotniejszym sensie tego słowa "lokalne", jest siłą zamieniającą locus mojego bytowania w otwartą ranę nie do zabliźnienia; ale to właśnie dzięki tej "lokalności" c a ł y świat bez reszty i wyjątku wydaje mi się teraz czymś odrażającym. Stąd melancholia opłakiwania będąca lamentem nad światem, melancholia, za sprawą której porażony w samym najwrażliwszym miejscu mojego istnienia nagle czuję, że nic już w świecie "na miejscu" nie jest.

Żałoba "narodowa" siłą rzeczy delokalizuje cierpienie opłakiwania; nie mogąc w żaden sposób sprawić, byśmy wszyscy poczuli się dotknięci "do żywego", zamienia locus, z którego rodzi się opłakiwanie w poczucie ogólnej solidarności. Solidarność ta, aby mogła w ogóle odnieść się do sytuacji ludzi cierpiących z powodu straty najbliższych, aby nie okazać się czystą manifestacją politycznego interesu, nie może przejawiać się w postawie współczującej litości. Litość bowiem jest nie tyle powagą, o którą nam wszystkim chodzi, lecz zasmuceniem prowadzącym do ślepej uliczki: wobec powagi twojej sytuacji, w której los dotknął cię "do żywego", sytuacji, dla której "powaga" nie jest może nawet stosownym słowem, bowiem twoje cierpienie rodzi postawę wykraczającą poza i sięgającą przed wszelką "powagę", w takich okolicznościach, prowadzony przez litość, mogę okazać jedynie smutek. Ze smutku zaś niewiele wynika, bowiem za Cyceronem należy zadać sobie pytanie z "Rozmów tuskulańskich": "Dlaczego więc raczej współczujesz, niż spieszysz z pomocą, jeśli to możesz uczynić? Czyżbyśmy bez współczucia nie mogli być szczodrzy? Obowiązkiem naszym jest przecież nie tyle poddawać się zmartwieniu, mając wzgląd na innych ludzi, ile uwalniać innych od zmartwienia, jeśli to tylko możliwe?" (przeł. J. Śmigaj).

Co nie przystoi

Przeżywając narodową żałobę, nie chodzi nam więc w istocie ani o współczucie, ani o litość, ale o zatroskane i pomocne działanie oraz - paradoksalnie - radość z niego wypływającą. Sam smutek powodowany litością, pisze André Comte-Sponville, "nie ratuje czyjegoś smutku, który pozostaje, ani też nie usprawiedliwia naszego smutku, który zostaje dodany" (przeł. H. Lubicz-Trawkowska). Dlatego tak niefortunne były słowa przedstawiciela Caritasu o tym, że pieniądze, które zostały przeznaczone dla ofiar katastrofy autokaru z warszawskiego koncertu "The Rolling Stones", są "brudnymi pieniędzmi". Kto był na rzeczonym koncercie i doświadczył przejmującej ciszy trzydziestotysięcznej publiczności honorującej w imieniu wykonawców i organizatorów pamięć ofiar przyzna, że obecność na Służewcu przysłużyła się sprawie pomocy cierpiącym co najmniej tak samo dobrze, jak medytacja w domowym zaciszu. W tym momencie, w którym wszystko zastygło w milczeniu, a ciemniejący późny zmierzch przecinały jedynie włączone wirujące światła ambulansów i samochodów straży pożarnej, każdy z nas zbliżał się w jakimś sensie do owej samotności opłakiwania.

Źle więc, gdy sprawę żałoby wykorzystuje się - chcę wierzyć, że jedynie za sprawą chwilowego afektu - do dzielenia ludzi na tych, którzy zachowali się dobrze i tych, którzy postąpili źle, na "brudnych" i "czystych". Jeśli coś nie przystoi żałobie, to wyszukiwanie wrogów i przeciwników, to bowiem nieuchronnie prowadzi do budowania stronnictw, skrzykiwania pod sztandary zwolenników i wskazywania im - pośród narastającego zgiełku - celu do ataku. Tymczasem to osamotnienie jest niebem żałoby, niebem ludzi dzielnych. Trafnie pisał w "Jutrzence" Nietzsche: "Człowiek bojaźliwy nie wie, co to samotność: za jego krzesłem zawsze stoi jakiś wróg" (przeł. L. Kalinowski). Nie szukajmy wrogów, nie budujmy podejrzliwego społeczeństwa w oparciu o uparte konstruowanie przeciwników: niech to będzie nauką ostatniej narodowej żałoby.

O żałobie narodowej pisze też Józefa Hennelowa w felietonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2007