Orzeł ma prawo

Aby w Polsce stworzyć dobrą ustawę, potrzeba pracy wielu ludzi: menadżerów, ekspertów, prawników, lobbystów, czasami także agencji PR. Aby zniszczyć dobrą ustawę, wystarczy jeden dziennikarz, widzący aferę tam, gdzie działają mechanizmy demokracji.

17.09.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

Ustawa o akumulatorach miała zostać zmieniona wskutek działania lobbystów i polityków zainspirowanych przez przedstawicieli Loxy, jednej z firm działających na rynku – pisze Witold Gadomski. Autor artykułu „Kto kręci akumulatorami” w „Gazecie Wyborczej” zastanawia się, dlaczego Cezary Łazarewicz pomija tę kwestię. W rzeczywistości nie mówimy bowiem o zmianie ustawy, ale o przeciwdziałaniu firm z branży recyklingu próbie zmiany dobrej ustawy inspirowanej przez lobbystów drugiej strony.

Nie jest prawdą to, co pisze Łazarewicz, że wszystko zaczęło się „latem 2012 r.”, gdy „ministerstwo środowiska przymuszone przez Parlament Europejski ogłasza, że zliberalizuje jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie ustaw o recyklingu i utylizacji akumulatorów”. To nie Unia Europejska, ale działania Loxy doprowadziły w marcu 2011 r. do zgłoszenia napisanej w imieniu tej firmy interpelacji grupy posłów pod wodzą Danuty Pietraszewskiej (PO), a następnie do zgłoszenia projektu zmiany ustawy o akumulatorach. Chodziło o umożliwienie podmiotom nieposiadającym linii do recyklingu ołowiu zajmowanie się rozbiórką akumulatorów. Dziwnie się złożyło, ale takiej linii nie posiadała właśnie Loxa.

Charakterystyczne, że Łazarewicz pomija też merytoryczną stronę opisywanej ustawy: czego dotyczyły zmiany, jakie miały konsekwencje dla środowiska i komu służyły. „Nie interesowałem się problemem” – ucina krótko, pytany przez dziennikarzy. To nieprawda: co najmniej kilka godzin spędził na spotkaniach z ekspertami, gdzie wyjaśniono mu całą sytuację. Kłopot w tym, że ustalenia, jakie wówczas poczynił, nie pasowały do tezy. Gdyby napisał prawdę, czytelnicy być może nie mieliby wrażenia, że mają do czynienia z brudnymi machinacjami, ale z działaniem pozytywnym i racjonalnym. Z wojną obronną firm z branży recyklingu, a nie z agresywnym atakiem na ustawodawstwo. To jednak psułoby atrakcyjny pomysł na zarzucenie jednej strony sporu wyzwiskami i przypisanie jej roli „złej”.

Reasumując: jeśli doświadczony dziennikarz w tekście o lobbingu świadomie pomija jedną firmę, a opisuje drugą, jest to manipulacja.

SENSACYJNA OCZYWISTOŚĆ

Każdy obywatel i podmiot gospodarczy może mieć wpływ na zmianę prawa w demokratycznym kraju. Aby to zrobić, musi opracować propozycje zmian i wynająć konsultantów: prawników i ekspertów. Inicjatywę ustawodawczą mogą podjąć prezydent, parlamentarzyści, rząd lub co najmniej 100 tysięcy obywateli. Jeśli przedstawiciele biznesu chcą zmienić prawo, muszą doprowadzić do tego, aby któraś z tych grup zechciała się za to zabrać.

Zmiana ustawy, jaką chciałby zainicjować przedsiębiorca, może nie kosztować nic, może kosztować 100 tys. euro, a może miliony. Kosztem jest najczęściej praca prawników, ekspertów, firm PR, lobbystów – słowem: ludzi poświęcających swój czas. Zgodnie z polskim prawem przedsiębiorcę w kontaktach z politykami i urzędnikami reprezentuje Izba Gospodarcza zrzeszająca firmy z danej branży bądź wynajęci lobbyści. Prawnicy, eksperci, PR-owcy są niezbędni najczęściej, kiedy sprawa dotyczy trudnych i mało atrakcyjnych politycznie tematów.

W takich przypadkach ustawa rzeczywiście kosztuje przedsiębiorców – muszą oni wydać pieniądze, aby zainteresować rząd lub parlament. Możemy się na to oburzać, ale jeśli nie mamy do czynienia z korupcją, jest to normalne, zdrowe dla demokracji zjawisko.

Warto przez chwilę zastanowić się, jaki sens mają wypowiadane w licznych wywiadach (nie w „Tygodniku”, to prawda) słowa autora tekstu „Orzeł może”, że „kupiono” lub „załatwiono” ustawę. Jesteśmy pewni, że ich odbiorca pomyślał o jakichś nielegalnych działaniach, mimo iż to zwyczajna nieprawda. Gdyby Łazarewicz napisał, że „aby zmienić mało atrakcyjną ustawę, trzeba wydać 120 tys. euro na legalnie działających prawników, ekspertów i PR-owców, co jest normalnym kosztem przedsiębiorcy zainteresowanego zmianą prawa”, nie brzmiałoby to już tak sensacyjnie. Jeden z artykułów omawiających tę sprawę w internecie ilustrowany jest zdjęciem urzędnika, który bierze kopertę do kieszeni.

Pytamy więc wprost Cezarego Łazarewicza, czy w wywiadach o „załatwianiu” lub „kupowaniu” ustawy zarzuca komukolwiek korupcję? Jeśli potrafi taki zarzut udowodnić, to niech osoba za to odpowiedzialna idzie do więzienia, a on niechże stanie się rzeczywistym bohaterem mediów. Jeśli jednak udowodnić korupcji nie potrafi, to zwroty, jakich używa, są jedynie oszukiwaniem czytelnika. Cezary Łazarewicz mówi, że Orzeł Biały miał „czelność” wynająć firmę od PR-u.

Odpowiadamy: wynajęcie firmy PR to nie jest bezczelność, tylko prawo, a nawet obowiązek każdej firmy, która musi zmierzyć się z trudnym problemem działając w otoczeniu regulowanym.

„USTAWA ZAŁATWIANA PO KĄTACH”?

W przypadku opisywanej ustawy Łazarewicz równocześnie stwierdza dwie sprzeczne rzeczy, że: działania lobbingowe przeprowadzała Izba Gospodarcza Metali Nieżelaznych i Recyklingu (czyli że odbyły się zgodnie z prawem) oraz że w parlamencie pojawiali się nielegalnie działający lobbyści-ekolodzy. Z kontekstu wynika, że mogli to być przebrani za ekologów przedstawiciele MDI – firmy wynajętej przez Orła Białego. Nie wiadomo, po co mieliby to robić, skoro w tej sprawie działała Izba, ale faktem jest, że o lobbystach-przebierańcach, niezidentyfikowanych ani przez polityków, ani przez dziennikarza, mowa w artykule „Orzeł może”.

Cezary Łazarewicz nie podaje jednak żadnego przykładu oszukanej albo zmanipulowanej osoby. To, że posłanka Lidia Gądek nie potrafi powiedzieć, kto był u niej ze sprawą, nie znaczy, że był to przebrany za ekologa przedstawiciel MDI. Zręczna manipulacja, prawda?

Gdyby autor działał w dobrej wierze, powinien wyraźnie napisać, że ten fragment nie dotyczy naszej firmy. Rola MDI polega bowiem na zarządzaniu procesem związanym z działaniami klienta w tej sprawie i prowadzeniu kampanii na rzecz ryzyk środowiskowych związanych z tym problemem, a nie na chodzeniu po Sejmie w przebraniu ekologa-lobbysty. Ani w swoim artykule, ani w późniejszych wywiadach Łazarewicz nie podaje nazwisk urzędników, na których mielibyśmy wywierać wpływ, i nie precyzuje, na czym miałby on polegać.

Podkreślamy: w całym sensacyjnym tekście z czerwoną okładką nie ma ani jednego nazwiska, ani jednego przykładu na takie działania ze strony Orła Białego lub MDI. Gdzie w takim razie „załatwianie ustawy po kątach”?

ZMANIPULOWANI DZIENNIKARZE, CZYLI KTO?

Bulwersującym elementem są w tej sprawie rzekomo manipulowane media. Łazarewicz wymienia wiele nazwisk znanych dziennikarzy i dziesiątki artykułów. Trzeba dodać, że firma PR może kontaktować się z mediami oraz przekazywać im informacje. Autor temu w sumie nie zaprzecza, choć znów pojawiają się w jego narracji zwroty, że dziennikarze zostali „zmanipulowani” lub „wykorzystani”.

Niestety i w tym przypadku nie pojawia się ani jedno nazwisko potwierdzające takie zdarzenie. Wręcz przeciwnie: dziennikarze pomówieni przez Łazarewicza, będący autorami tekstów o akumulatorach, wypowiadają się na łamach innych mediów („Gazeta Wyborcza”, „Press”, „PRoto”), że albo nie byli inspirowani przez MDI, albo sami postanowili zająć się tym tematem. Żaden nie potwierdził sugestii, jakie padają ze strony Łazarewicza, że został wprowadzony w błąd, nie wiedział, z kim rozmawia, że przekazano mu nieprawdę lub że przedstawiciele MDI nie poinformowali, dla kogo pracują.

Wszystkie przekazane przez nas mediom informacje były prawdziwe – ani jeden przykład nie potwierdza, że miałoby być inaczej. Nie licząc jednej wypowiedzi z artykułu w „Tygodniku”, gdzie tego typu sugestia rzeczywiście się pojawia i potwierdza przypuszczenia snute przez autora. Jest to jednak wypowiedź... anonimowa. Biorąc pod uwagę, że Cezary Łazarewicz miał już wcześniej problem z anonimowymi wypowiedziami, które podawano w wątpliwość, stawiamy sprawę jasno: dziennikarz, którego cytował, nie istnieje. Żaden przedstawiciel tego zawodu nigdy nie padł obiektem manipulacji lub przekazania nieprawdy ze strony MDI. Wzywamy autora do podania takiego przykładu, abyśmy mogli paść na kolana i przepraszać. Jeśli nie, to jego działania mają na celu oszukanie opinii publicznej i są świadomym podaniem nieprawdy.

„SPRZEDANIE WAJRAKA”

Najistotniejszym dowodem w sprawie jest, zdaniem Łazarewicza, rzekoma oferta firmy MDI. I znowu trzeba tu sięgnąć do języka, jakim się posługuje autor tekstu „Orzeł może”, stwierdza on bowiem, że w swojej ofercie MDI „sprzedało” lub „wzięło kasę” za Adama Wajraka. „W ofercie, to mnie też zaszokowało, pojawiają się nazwiska polityków Janusza Palikota, który ma to załatwić, i m.in. znanego dziennikarza »Gazety Wyborczej«, o czym on zupełnie nie wie, rozmawiałem z nim. Jest wystawiony na sprzedaż razem z ofertą” – twierdzi Łazarewicz w wywiadzie radiowym. Mocne, faktycznie szokujące. Tylko że obietnicy „załatwienia” czy „sprzedania” nie ma w żadnym dokumencie. To świadome podanie nieprawdy, ponieważ autor posiada tekst oferty i może zacytować wspomniany fragment prawidłowo, ale celowo tego nie robi, wybierając tylko część zdania i w ten sposób manipulując informacją, jaką otrzymuje czytelnik.

Pomysł znajdujący się w ofercie MDI: „proponujemy, aby wiarygodną twarzą akcji został np. Adam Wajrak, dziennikarz »Gazety Wyborczej« zawodowo zajmujący się problematyką wpływu człowieka na środowisko naturalne”. W dokumencie nie ma żadnych zapewnień o „załatwianiu”, nie ma też nic o rzekomej współpracy Adama Wajraka z MDI. Warto zauważyć, że przy nazwisku dziennikarza pojawia się sformułowanie „na przykład” – pokazuje to, że traktowany jest on jedynie jako pomysł na osobę mogącą wyrazić zainteresowanie problemem.

Łazarewicz czyni MDI zarzut, że nie miała zgody Adama Wajraka i Janusza Palikota, jednak oferta działań, o jakiej pisze, nie jest umową handlową, ale zbiorem pomysłów, więc jego wnioski są całkowicie nieuprawnione. Nikt nie potrzebuje zgody Wajraka i Palikota na to, aby użyć ich nazwisk w propozycji działań firmy PR, która chce spróbować zainteresować ich sprawą. To trochę tak, jakby mieć zarzut do agencji reklamowej, że zaproponowała udział w reklamie masła znanego aktora bez jego zgody. Jeśli klient to zaakceptuje, można zapytać tę osobę, czy się zgodzi, a jeśli się nie zgodzi – trzeba wrócić do klienta i poszukać kogoś innego. Sprowadzając sprawę do absurdu: jesteśmy bliscy orwellowskiej „myślozbrodni”, bo już zaproponowanie jakiejś osoby bez jej zgody jest w opinii Łazarewicza niewłaściwe.

Przy okazji Wajraka pojawia się zresztą jeszcze jedna sprawa: otóż autor tekstu „Orzeł może” z jednej strony stwierdza, że MDI „podszywało” się pod ekologów, ale z drugiej strony pisze, że do dziennikarza „GW” zadzwonił przedstawiciel MDI, pytając, czy zająłby się tematem akumulatorów. Wajrak odmawia, do czego ma prawo, ale warto zauważyć, że przedstawiciel MDI przedstawia się z imienia, nazwiska i firmy, a nie „udaje ekologa”.

FIKCYJNOŚĆ DEBATY?

Łazarewicz pisze o rzekomej fikcyjności debaty, jaka miała miejsce w tej sprawie, i ostro atakuje Adama Rapackiego, byłego wiceministra spraw wewnętrznych, za przygotowanie raportu pt. „Nieprawidłowości rynku recyklingu baterii i akumulatorów”. „Na ten raport powołują się różni dziennikarze, ale przecież oni nie wiedzą, że ten raport został napisany za pieniądze lobbystów, których finansuje Orzeł Biały” – twierdzi. Odpowiadamy: to kolejne świadome podanie nieprawdy, bo raport został wyraźnie oznaczony informacją, że jego partnerami są Izba Gospodarcza Metali Nieżelaznych i Recyklingu oraz Polska Izba Gospodarcza Ekorozwój. Obie Izby oficjalnie reprezentują branżę i są z mocy prawa lobbystami.

Pytamy Łazarewicza: co i przed kim ukrywa więc Adam Rapacki? Dlaczego dziennikarze mają tego nie wiedzieć, skoro napisane jest to wyraźnie na drugiej stronie raportu? Inna sprawa, że dokument stworzony przez Rapackiego zawiera szereg wstrząsających informacji o stanie rynku utylizacji akumulatorów i pokazuje związane z tym zagrożenia – nie tylko te wynikające ze zmiany ustawy. Takie raporty przygotowuje się wszędzie na świecie, w Polsce problemem jest raczej ich brak – szczególnie że kierowana przez Rapackiego Kancelaria Bezpieczeństwa zawarła tu wiele informacji, jakie mogła uzyskać tylko osoba z takim doświadczeniem zawodowym. Czy Cezary Łazarewicz w ogóle go przeczytał? Prawdopodobnie nie, ponieważ, jak sam mówi, sprawa merytorycznie go nie interesowała.

W rzeczywistości głos w debacie publicznej w ciągu ostatnich miesięcy zabrało wiele osób. Czy prof. Andrzej Jasiński, doradca ministra gospodarki; prof. Andrzej Chmielarz, zastępca dyrektora Instytutu Metali Nieżelaznych (ośrodek państwowy); Radosław Gawlik ze Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Unia lub Jacek Bożek z Klubu Gaja występowali we własnym imieniu, czy w imieniu MDI lub Orła Białego? Odpowiadamy: eksperci i ekolodzy wypowiadali się wyłącznie we własnym imieniu i nie działali na nasze zlecenie. Dlaczego Łazarewicz rzuca na nich podejrzenia? Warto zauważyć, że media organizując debaty w tej sprawie zapraszały wszystkie strony, w tym ministerstwo środowiska, które jednak nie było zainteresowane wzięciem w nich udziału: mogło skorzystać z zaproszenia, ale tego nie zrobiło.

FILMIK, FACEBOOK, ROZDAWANIE JABŁEK

Łazarewicz dużo miejsca poświęca filmikowi zrealizowanemu przez MDI. W jego narracji urasta on do rangi działa, jakie przekonało ministrów dwóch resortów i kilkudziesięciu urzędników do zmiany decyzji. Naszym zdaniem była to forma zwrócenia uwagi na problem w zabawnej, karykaturalnej i – przyznajemy – trochę demagogicznej formie. Takie są prawa internetu. Rozumiemy, że nie każdego może bawić nasze poczucie humoru, ale filmikiem nie zmienia się ustawy.

Gorzej, że Cezary Łazarewicz zarzuca nam, że podszywając się pod ekologów wykorzystaliśmy naiwne osoby chcące pomóc w słusznej sprawie i nie zapłaciliśmy nawet aktorom. Odpowiadamy: to nieprawda, wszystkie osoby biorące udział w projekcie, w tym Władysław Grzywna i Krystyna Czubówna, otrzymały wynagrodzenie. Niepłacenie ludziom za ich pracę byłoby nie tylko wyłudzeniem, ale zwyczajną podłością. Gorszą może być chyba tylko napisanie czegoś takiego bez zapytania nas o to.

Przy okazji: w jednym z wywiadów radiowych oraz w tekście na jednym z portali Cezary Łazarewicz zarzuca nam, że udając ekologów przygotowaliśmy petycję, która miała wpłynąć na ministra Marcina Korolca, a formą wynagrodzenia w zamian za jej podpisanie były... jabłka, co jego zdaniem łamie prawo. Odpowiadamy: nie jest to prawdą. Żadna petycja nie została w tej sprawie do nikogo wysłana. Szkoda, że autor tego nie sprawdził lub ukrył przed czytelnikami. Ministra Korolca nikt ani petycją, ani jabłkami do niczego nie nakłaniał. Inna sprawa, że użycie rozdawania jabłek jako przykładu niedozwolonego lobbingu wydaje się rozpaczliwe.

W naszej ocenie Cezary Łazarewicz wprowadza czytelnika w błąd tabloidową sensacją, jakiej nigdy w tej sprawie nie było. Mówimy o normalnym działaniu firmy szukającej nie pokątnego, ale zgodnego z mechanizmami demokracji rozwiązania problemu, jakim jest próba zmiany ustawy przez działających poza regułami lobbystów innej firmy. Wygraliśmy biznesową wojnę obronną, prowadzoną zgodnie z regułami w słusznej zarówno dla środowiska, jak i gospodarki sprawie.  


Autorzy są partnerami zarządzającymi MDI Strategic Solutions, która współpracuje z firmą Orzeł Biały.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013