Olimpijska wojna

Współczesny sport to wykreowana wielka prawie prawdziwa wojna. Kolejna bitwa rozegra się podczas igrzysk w kolebce olimpiad Atenach - pisze w ODRZE (7-8) Krzysztof Uściński.

Sportowe zmagania dawno przestały być rywalizacją samych zawodników - dziś nie konkuruje już Kowalski ze Smithem czy Müllerem, lecz bohaterska Polska ściera się z dumnym Albionem lub butnymi Niemcami. A - teoretycznie - stawką są wielkie wartości: honor, sprawiedliwość itp. W efekcie celny rzut do kosza w magiczny sposób podnosi samopoczucie całych narodów - staje się raptem “legitymacją wartości dla milionów rodaków wysokiego smarkacza". Więcej: jako że “taka łatwa, zastępcza ideologijka, to listek figowy pilnie poszukiwany, Kowalskiemu (podobnie jak Smithowi czy Müllerowi) rodacy wybaczą wiele, nie tylko ewentualne złamanie zasad fair play".

Stąd też tak łatwo nakręcać “wojenny wymiar" sportu. Odpowiada on zawodnikom (im bardziej spektakularne zwycięstwo, choćby nie fair, tym większe ich zarobki). Jest skrojony na potrzeby “gawiedzi przed telewizorami - bo prawdziwych kibiców wśród niej niewielu, a reszcie wystarczy piwo, tani pozór sukcesu i parę maźnięć szowinistyczną pozłotą". Pasuje biznesmenom i politykom - oni zresztą mogą zyskać na nim najwięcej. W ten sposób “boiska i stadiony opanowała pseudowojenna błazenada": “zmistyfikowana »wojna« skrzyżowana z atrakcyjnym show okazała się marketingową receptą na przyciągnięcie na stadion znudzonych tłumów". Stadionowa fikcja daje poszukiwany dreszczyk emocji, “porcyjkę adrenalinki, złudzonko współuczestnictwa i namiastkę radości zwycięzcy (jak marna to namiastka, nigdy się nie dowie ten, kto sam sportu nie uprawiał)".

Błaznami stali się sami zawodnicy. Skrajnym przykładem jest amerykańska zawodowa koszykówka, w której “wraz z pojawieniem się takich czarodziei, jak Earvin »Magic« Johnson i Michael »Air« Jordan rozpoczęła się era show-time’u". W tym klimacie pojawiło się też zapotrzebowanie na boiskowych zabijaków: dziś w grach drużynowych niemal regułą jest, że “uzupełnieniem przedstawienia urządzanego przez Mistrzów są występy licznych aktorów drugiego planu, którzy - nie mając ich sportowych zdolności - mają pracę zagwarantowaną pod warunkiem, że w każdym meczu sprowokują co najmniej jedną bitwę". Tak zarabiają na życie dziesiątki hokeistów, graczy futbolu amerykańskiego czy koszykarzy, “bez których stadionowe niby-wojny nie byłyby tak wiarygodne i emocjonujące". Nikogo już nie razi, że współczesny zawodnik ma być i showmanem, i wojownikiem, dostawać za to wysoki żołd oraz udział w łupach. Inaczej jest tylko w europejskiej piłce nożnej: tu wojna przeniosła się na trybuny i poza stadiony: “rzec by można, że ciągnąca za każdą armią straszna hołota, zdemoralizowana masa półdezerterów - maruderów, zorganizowała sobie własny spektakl".

Błazeńską rolę w stadionowych wojnach odgrywają też trenerzy. Niegdyś uchodzili za wychowawców młodzieży. Dziś powszechnie używają retoryki w rodzaju zaprezentowanej ostatnio podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej. Oto portugalski coach Luiz Felipe Scolari przed spotkaniem z Hiszpanią wygłosił w telewizji patriotyczne exposé do narodu. Wołał: “Portugalczycy! Nie wstydźcie się flag, które powiewają w oknach większości domów w całym kraju. Chcę, by w każdym oknie wisiała taka flaga. Postaramy się, byście byli dumni z piłkarzy, którzy urodzili się wśród was. To synowie waszej ziemi. Nawet jeśli wynik będzie niekorzystny, wiedzcie, że zostawimy na boisku naszą krew". A sam mecz nazwał jednoznacznie: “To jest wojna!". Z kolei trener Greków oznajmiał: “Chcę, żeby Grecja była koniem trojańskim mistrzostw - zbudowanym niby z drewna, ale wewnątrz z gotowymi na wszystko wojownikami". I dodawał: “Wojownicy sprawdzają się w walce, a nie na treningach".

Podobnemu błazeństwu ulegają też (co nie dziwi) działacze i popularne media. Ale - co już zdumiewa - nawet te poważniejsze “nie robią nic, by studzić rozbuchane emocje, przeciwnie - cynicznie podgrzewają temperaturę stadionowych wojen, nobilitując bandytów i nadając niezasłużenie wysoką rangę wydarzeniom, które na to zwyczajnie nie zasługują". Przykład z polskiego podwórka: telewizja publiczna złożenie przez Zbigniewa Bońka dymisji z funkcji trenera kadry futbolistów opatrzyła komentarzem: “Jedno z najważniejszych stanowisk kraju pozostaje od dziś nieobsadzone".

Trudniej już mówić o błazeństwie wielkiego biznesu, bo to już nie tyle wygłupy, co kalkulacja. Oczywiście, niektórzy będą się oburzać, że bajońskie sumy płacone za piłkarzy czy koszykarzy obrażają zdrowy rozsądek i poczucie przyzwoitości. Biznes rzeczywiście nie płaci gwiazdom za sportowe umiejętności: ich zarobki też są elementem wielkiego show: naganiają na stadiony i przed telewizory miliony chcące zobaczyć, co umie człowiek, który kosztuje aż tyle. Nie mówiąc o zyskach ze sprzedaży masom koszulek, w których rzekomo chodzą wykreowani herosi stadionów, samochodów, jakimi ponoć jeżdżą, i chipsów, które jedzą.

KB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2004