Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd – uśpiony wynikiem wyborczym, wewnętrznymi kłopotami opozycji oraz ważkimi wydarzeniami europejskimi – wpadał na miny w sprawach, które wcale nie musiały być groźne. Ustawa refundacyjna i regulacja prawa autorskiego w sieci to raczej problemy z dziedziny administracji i komunikacji społecznej niż coś, co się wpisuje w zasadnicze ideowe dylematy władzy.
Same protesty, poza jednoznacznym przeciwnikiem, nie mają równie niepodważalnego politycznego beneficjenta. W sondażach tylko spadki PO są bezdyskusyjne. W badaniu OBOP-u od listopada rządząca partia straciła 14 procent poparcia. Te straty rozłożyły się niemal równo na trzy części – jedna przypadła PiS, druga – dwóm partiom lewicy (też podzielona po równo). Trzecią część stanowią niezdecydowani.
Wydawałoby się, że taki wynik rozochoci partie opozycyjne. Już teraz ich co bardziej krewcy przedstawiciele wieszczą nieuchronny zjazd notowań PO. Wierzą, że wobec słabości rządu wyborcy pokochają ich teraz za to, co dotąd głosili. Będą to robić jeszcze głośniej, zrażając wahających się wyborców przypominaniem o swoich słabościach. W tym czasie premier złapie kolejny raz oddech i podejmie jakąś inicjatywę, która przywróci przedkryzysowe status quo.
Jak dotąd taki scenariusz nieodmiennie zaskakiwał opozycję, podcinając jej skrzydła. Była skłonna łatwo uwierzyć w porażkę PO tylko po to, by potem tłumaczyć, że jednak rządzący są niezwyciężeni, bo popierani przez stronnicze media i „ogłupiały naród”. Tak pewnie będzie i tym razem.