Obywatelskie przebudzenie

Do niedawna w Chinach nie było w zwyczaju, by obywatele mieli udział w polityce. Dziś to się zmienia.

03.06.2013

Czyta się kilka minut

Prowadzone przez organizacje pozarządowe centrum opieki nad „dziećmi ulicy” w miejscowości Baoji. Północnozachodnie Chiny, lipiec 2007 r. / Fot. Nir Elias / REUTERS / FORUM
Prowadzone przez organizacje pozarządowe centrum opieki nad „dziećmi ulicy” w miejscowości Baoji. Północnozachodnie Chiny, lipiec 2007 r. / Fot. Nir Elias / REUTERS / FORUM

W Chinach organizacje pozarządowe (NGO) zaczynały od grupek pasjonatów, którzy widzieli ogrom wyzwań stojących przed państwem – biedę, nierówny poziom wykształcenia, AIDS, ginącą przyrodę – i chcieli coś zmienić. Początkowo były to organizacje niszowe, którym za przykład służyły osiągnięcia ruchu obywatelskiego z zagranicy. „Na początku chcieliśmy być jak Green­peace” – wspomina prof. Liang Congjie z uniwersytetu Qinghua, który 20 lat temu założył Ziran Zhiyou (nazwa angielska: Friends of Nature), jedną z pierwszych chińskich NGO. „Nie chodziło oczywiście o głośne prowokacje, ale o ideał, dzięki któremu ochronę środowiska mogliby prowadzić zwykli ludzie, a nie tylko rządowi specjaliści lub biurokraci”.

POKOLENIA

Przez wiele lat był to ideał trudny – bez szerszego odzewu, bez porozumienia z rządem i bez warunków do pracy. To raczej dzięki doświadczeniu i wsparciu finansowemu międzynarodowych NGO i fundacji wychowało się pierwsze pokolenie chińskich aktywistów – szereg wybitnych ludzi, dziś prowadzących organizacje chińskie lub międzynarodowe.

Ale też tym bardziej fascynuje zmiana, dokonująca się w ostatnich latach.

Coraz częściej mówi się o dojrzewaniu „drugiego” pokolenia aktywistów: obeznanych z internetem i blogami, czerpiących z rodzimych raczej niż z zagranicznych fundacji i firm, budujących na doświadczeniach chińskich organizacji. Ale chodzi też o coś więcej: przez rosnący wachlarz organizacji, większą aktywność i bardziej otwarty przepływ informacji kształtuje się też chińska społeczność obywatelska. To pokolenie aktywistów – wykształconych, niezależnych, z dostępem do informacji – jest dziś również filarem dla tej części społeczeństwa, coraz liczniejszej, która oczekuje nie tylko bardziej otwartego dialogu z rządem, ale też prawa do współdecydowania.

– Jeszcze sześć lat temu wszystko toczyło się ustalonym torem – mówi pani dr Lu Yiyi, pracownik think tanku Changce. – NGO-sy odgrywały rolę, ale nie jako siła, która mogłaby podjąć dialog z rządem. Ich wpływ był pozytywny, lecz bardzo ograniczony. Np. w ochronie środowiska nie było mowy o rzuceniu wyzwania rządowej polityce i prymatowi rozwoju ekonomicznego. Dziś to się zmienia.

– To skomplikowane – mówi Li Yifang, która od sześciu lat pracuje w pekińskim oddziale Greenpeace. – Nieraz czuję, że przestrzeń konieczna dla społeczeństwa obywatelskiego zostaje bez zmian. Ale z drugiej strony widzę, jak zwykli ludzie coraz bardziej wpływają na decyzje rządu.

SYCZUAN

W maju 2008 r., na trzy miesiące przed olimpiadą w Pekinie, w Syczuanie potężne trzęsienie ziemi zabiło prawie 70 tys. ludzi. W ciągu następnych dni i miesięcy z całego kraju ruszyła pomoc: na konto Chińskiego Czerwonego Krzyża przekazywano pieniądze, zgłaszali się ochotnicy, organizowano spontaniczne akcje pomocy. Odbudowa regionu trwa do dziś i wydaje się, że odcisnęła na ludziach piętno. Mało kiedy zwykli Chińczycy mobilizowali się na taką skalę, by pomóc innym – po tragedii w Syczuanie działalność dobroczynna stała się stałą częścią publicznej świadomości.

– W 2008 r. zobaczyliśmy tzw. big picture – mówi Qiu Mowei, młoda aktywistka z Yunnanu, dziś pracująca w ONZ. – Powstało wiele lokalnych organizacji, tzw. grassroots, które przejęły inicjatywę od dużych grup z zagranicy.

– To jak przebudzenie – mówi Mowei. – Przebudzenie co do naszych praw i naszej tożsamości: tego, kim jesteśmy. Myślę, że ruch będzie rósł, że będzie mieć coraz większy wpływ na rząd, świat biznesu i resztę społeczeństwa.

– Jeszcze 10 lat temu lokalne organizacje można było policzyć na palcach – mówi dr Shawn Shieh, redaktor „China Development Brief”. – Dziś są ich tysiące.

TAMA NA RZECE NU

Przykładem jest ochrona środowiska.

W ostatnich latach, w miarę rosnącej zamożności, coraz więcej ludzi zaczęło zwracać uwagę na zanieczyszczenie wody i powietrza, toksyczną żywność czy nielegalne odpady – także jako źródło chorób i pogarszającej się jakości życia. Wiele osób i organizacji zaczęło się więc mobilizować, angażując ludzi w szkołach, korporacjach, w mediach i rządzie, i starając się nagłośnić lub rozwiązać co ważniejsze problemy.

Stawką w grze o środowisko stało się zwłaszcza prawo dostępu do informacji – o przejrzystość rządowej polityki i konsultacje ważnych decyzji z lokalną społecznością, dawniej uważane za niepotrzebne. Jeszcze dwa lata temu rząd unikał podawania rzetelnych informacji o zanieczyszczeniu powietrza i jego wpływie na zdrowie. Dziś, pod naciskiem opinii publicznej, wiele miast publikuje takie informacje codziennie – i zaczęło starania o zmniejszenie zanieczyszczenia. Pod wpływem protestów i konfrontacji z władzami zawieszono też szereg kontrowersyjnych inwestycji, np. w fabryki chemiczne.

Akcje takie są skuteczne również dlatego, że degradacja środowiska dotyczy wszystkich – niezależnie od klasy społecznej, zawodu, miejsca pochodzenia. Nie reprezentuje specyficznej grupy lub problemu (jak AIDS czy prawa pracownicze), który rząd mógłby odizolować.

– Dla mnie punktem zwrotnym był nie Syczuan, ale rok 2003, gdy pod wpływem publicznego nacisku lokalny rząd zawiesił budowę tamy na rzece Nu – mówi Yifang. – Po raz pierwszy ludzie uwierzyli, że mogą wpłynąć na lokalną politykę.

TRUDNE IDEAŁY

Tuż po studiach Mowei wróciła do Yunnanu i spędziła osiem miesięcy w grupie zajmującej się chorymi na AIDS. Potem, gdy jej szef wylądował w więzieniu (za konfrontację z władzami), założyła własną organizację. Chciała pomagać organizacjom pozarządowym, którym brakowało funduszy, kontaktów, doświadczeń w relacji z władzami i mediami.

Ale szybko przekonała się, jak trudno wprowadzać ideały w życie. – Pojawiły się trudności z pieniędzmi, nawet ze zdobyciem zaufania grup, którym chcieliśmy pomóc – wspomina. – Organizacje grassroots mają tak ograniczone możliwości, że często są bez szans na profesjonalny rozwój. Dlatego wyjechałam do Pekinu, żeby uczyć się od najlepszych.

– Ogranicza nas polityka – mówi Wang Cheng, młody aktywista, który niedawno zapisał się do elitarnej szkoły biznesu w Pekinie. – Nowym organizacjom ciężko o legalną rejestrację, zbiórkę pieniędzy czy choćby oficjalną działalność. Walczymy o przetrwanie i to utrudnia niesienie pomocy innym. Wszystko zależy od tego, czy rząd zmieni politykę.

Na Zachodzie organizacje pozarządowe tworzą tzw. „trzeci sektor” – po tym publicznym i prywatnym – i są (obok mediów) niezbędnym elementem społeczeństwa obywatelskiego. Stanowią przeciwwagę dla władzy i formę realizowania interesów zwykłych ludzi, niezależnie do polityki rządowej i wielkiego biznesu. W Chinach tradycja wyglądała zupełnie inaczej.

BYLE NIE KONTESTACJA

Nawet dawni reformatorzy i twórcy chińskiej Republiki z XX stulecia nie uważali, że dialog z władzą jest wartością – oczekiwali raczej, że obywatele mają wspierać wysiłki rządu. I tak jest do dziś: władza niechętnie patrzy na każdą organizację, starającą się uzyskać niezależność. Tak jak gazety i media mają być „głosem partii i podporą dla pracy rządu”, tak również od NGO-sów oczekuje się, że będą wspierać władze – i że będą poddane ścisłej kontroli.

A że działalność NGO-sów zależy w dużej mierze od dobrej woli lokalnych władz, więc – choć rosną oczekiwania i dostęp do informacji, choć szybko rozwija się skala i potencjał chińskich organizacji – to zarazem większość z nich nadal działa na granicy prawa. I bez nadziei na poprawę tej sytuacji. Gdy w marcu tego roku, na posiedzeniu chińskiego parlamentu zapowiedziano ułatwienie pracy organizacjom pozarządowym, starzy aktywiści nie kryli frustracji. „Tak, oczywiście coś się zmienia – mówił Yu Fangqiang, dyrektor Justice for All. – Obietnice rządu stają się coraz większe”.

Trudno więc dziś mówić o kontestacji władzy w zachodnim stylu – lub choćby o roli, jaką NGO-sy będą odgrywać kiedyś w Chinach. Współpraca układa się, gdy tutejsze NGO-sy pomagają np. wdrażać założenia rządu centralnego (lokalni urzędnicy nie zawsze są z nim w zgodzie). Ale w przypadku innych spraw, np. mniejszości narodowych, jest ciężko.

– Działalność społeczeństwa obywatelskiego polega oczywiście nie tylko na konfrontacji, ono ma wiele zadań, jak np. praca z biednymi – mówi Yifang. – Ale ważne jest też nagłaśnianie pewnych spraw i szersze angażowanie społeczności. Np. ochrona środowiska nie jest priorytetem rządu i bez mobilizacji i nacisku nie udałoby się wiele osiągnąć.

„Jeśli ktoś chce coś osiągnąć szybko i skutecznie, nie ma innej drogi niż współdziałać z władzami – podkreśla Liu Detian, dziennikarz i jeden z pierwszych aktywistów zajmujących się środowiskiem. – Choć musimy pamiętać, by reprezentować interes zwykłych ludzi”.

NIE WSZYSTKO ZŁOTO...

Chciałoby się wierzyć, że rozwój chińskich NGO-sów naprawdę coś zmienia. Albo że oznacza przynajmniej renesans młodego pokolenia w chwili, gdy Chiny zmagają się z kryzysem wartości i pustką po socjalizmie. Ale prawda jest bardziej skomplikowana.

– Co do wartości, to jestem jednak pesymistycznie nastawiona – mówi dr Lu Yiyi. – Naturalnie są dobre przykłady, jak po Syczuanie. Ale dużo więcej jest przykładów moralnego zepsucia, oszustw, wyzysku, korupcji, które nie miałyby miejsca, gdyby ludzie mieli jakieś wartości. Więc fakt, że mamy kilka przykładów bezinteresownej pracy, nie jest dla mnie dowodem, że coś już się zmienia.

Realia pracy w NGO-sach są trudniejsze od ideałów, które promują takie organizacje na całym świecie, i w które wszyscy chcieliby wierzyć. Tym bardziej w Chinach, gdzie sektor przechodzi bóle porodowe, entuzjazm młodych ludzi często blednie w zderzeniu z rzeczywistością. Czasem przypomina to walkę Don Kichota z wiatrakami – tylko już bez złudzeń.

– Wielu znajomych zarzuciło pracę w organizacjach grassroots, gdyż mimo całego entuzjazmu ciężko było wytrzymać w słabo płatnej pracy, z doraźną organizacją, brakiem osiągnięć, perspektyw i profesjonalizmu – mówi Mowei.

– Uznałem, że po prostu muszę coś zmienić – opowiada Wang Cheng, który przez pięć lat pracował nad prewencją AIDS wśród młodzieży. – Nie porzucę moich ideałów, ale mam w domu dwójkę starzejących się rodziców, którzy się o mnie martwią, a sektor NGO-sów utknął w miejscu i nie wiadomo, kiedy coś się zmieni. Bo ostatecznie, jeśli nie będzie większej zmiany z góry, to młodzi nie dadzą sobie rady.

***

A jednak, mimo takich trudności, z roku na rok dzieje się coraz więcej; rośnie też zaangażowanie reszty społeczeństwa – zwykłych ludzi, mediów, biznesu. Pojawia się też coraz więcej tzw. „inkubatorów”, pomagających rozwinąć się nowym grupom, a także prywatnych fundacji, które mogą wspierać NGO-sy. Są też pozytywne przykłady dialogu z władzą.

Ale niemal wszyscy są zgodni, że do większego przełomu potrzebna będzie inicjatywa ze strony rządu. – Dawniej NGO-sy były słusznie krytykowane za brak profesjonalizmu, bo choć ludzie wiedzieli, że trzeba chronić środowisko, to nie potrafili podjąć rzeczowej dyskusji o problemach i rozwiązaniach – mówi dr Yiyi. – Potem przez ostatnią dekadę dokonał się naprawdę duży postęp. Ale ogólna poprawa środowiska będzie zależeć od tego, jak rozwiną się relacje NGO z rządem.

– Myślę, że rząd rozumie sytuację i chce znaleźć pozytywne rozwiązanie. Wszyscy tego chcemy. Pytanie tylko, jak to zrobić? – mówi Wang Cheng. 

Korzystałem m.in. z „Oral History of Chinese NGOs” Wanga Minga.


KRZYSZTOF KARDASZEWICZ (ur. 1982) studiował literaturę w USA i stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Londyńskim (SOAS). Mieszka w Chinach, gdzie prowadzi badania nad urbanizacją i współpracą lokalnych organizacji pozarządowych z sektorem prywatnym. W 2010 r. ukazała się jego książka „Młode Chiny”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013