Obok literatury

W dyskusji na temat literatury lat 80., opublikowanej w 13. numerze TP, uczeni znawcy przedmiotu potraktowali nasze pisarstwo tego okresu dość obcesowo. Może wynika to z nieobowiązującego charakteru towarzyskiej rozmowy, może stało się tak dla przyczyn zgoła innych, jest jednak faktem, że czytelnicy pisma w gruncie rzeczy niewiele się o tej literaturze mogli dowiedzieć.

06.05.1990

Czyta się kilka minut

Wymieniono w dyskusji - jeśli dobrze policzyłem - 59 nazwisk autorów polskich, niektóre (np. Norwid, Słowacki czy Gombrowicz) pojawiły się w charakterze historycznych odniesień. Większość to twórcy znani i uznani. Debiutantów ledwie kilku: Huelle, Szewc, Rylski, Pilch, Szaper, Koehler. Tadeusz Nyczek zwrócił uwagę na rzeczywiście niezwykłe zjawisko, jakim jest rozwój pisarstwa Jarosława Marka Rymkiewicza (prócz wymienionych "Rozmów polskich", warto tu może jeszcze dorzucić i następne tytuły: "Żmut", mniej udany "Umschlagplatz", ostatnio "Baket"). To jedyny rodzynek tej rozmowy o literaturze, która odbywała się z pomijaniem tytułów, a także, co postaram się wskazać, nazwisk.

Faktem jest, że żyjemy w epoce raczej nie sprzyjającej czytaniu, lecz mam nadzieję, że nie dotyczy to krytyków literatury, ci bowiem są od tego, jak Balcerowicz od wyciągania pieniędzy z kieszeni. Tymczasem, niestety, dyskusja sprowokowana - i słusznie, czas bowiem po temu najwyższy, przez redakcję wreszcie obrastającego w papier "TP" - dowodzi, iż i oni nie znajdują czasu na lektury. A szkoda. Poza bowiem plejadą na ogół znanych nazwisk, które w rozmowie zostały wymienione, można by w literaturze lat 80., we wszystkich jej obiegach, odnaleźć parę zjawisk godnych, jeśli już nie porządnego omówienia, to przynajmniej wspomnienia - i to we wszystkich wówczas działających obiegach: oficjalnym, podziemnym i emigracyjnym. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, który wymianę myśli na temat tego, co się działo w tym czasie w literaturze, utrudniał. Jest nim rozbicie przez władze systemu prasowego. Co najważniejsze: wyeliminowano tygodniki, w których odbywała się dotąd normalna (w miarę) dyskusja na temat literatury. Rozbito w wielu znaczeniach tego słowa: niektóre rzeczywiście zniszczono, w pozostałych porządny człowiek bał się zabrać głos, by nie zostać posądzony o kolaborację. Towarzyszyło temu podupadanie pism innych, takich jak "Twórczość". Z kolei w czasopismach obiegu podziemnego, a także i w pismach emigracyjnych, niewiele było miejsca na recenzje; długi cykl wydawniczy (miesięczniki, kwartalniki) właściwie zniechęcał do bieżącej pracy krytyczno-literackiej. Znacząca krytyka została zresztą przez komunistów "wyprowadzona na emigrację": wspomniana przez dyskutantów seria krytyczno-literacka londyńskiej Polonii czy - pominięta w pośpiechu - znakomita książka Jana Józefa Lipskiego "Szkice o poezji" w Instytucie Literackim w Paryżu. To tylko przykłady. W kraju praktycznie rzecz biorąc życie krytyczno-literackie zamarło, trudno bowiem za jego przejaw uznać niezmordowaną pracę Berezy. Ale jednak... I tu w "drugim obiegu" ukazały się książki warte ponownej dziś lektury: czy to zbiór esejów Nyczka w "Przedświcie", czy tamże opublikowany tom Malewskiego, czy wreszcie "Zostanie kantyczka" Tadeusza Komendanta, opublikowana przez Oficynę Literacką. Do tego trzeba dorzucić zbiór Barańczaka "Przed i po" (londyński Aneks), tom Marka Zielińskiego "Kilka niewzruszonych przekonań" (Biblioteka Więzi) czy "Lęki, ucieczki, akceptacje" Iwony Smolki (Czytelnik). Czas już po temu, by wreszcie te doświadczenia pozbierać do kupy i spróbować sensownie ocenić zaiste niemały dorobek krytyki tego okresu. Tym bardziej, iż także w tym czasie ukazały się co najmniej dwie książki wybitne, które na skutek istniejącej w kraju sytuacji nie mogły doczekać się normalnego odbioru: myślę tu o tomie szkiców Marii Janion "Czas formy otwartej" i - bardziej już, ale tylko pozornie, historyczno-literackiej pracy - monografii Ryszarda Przybylskiego "Klasycyzm albo Prawdziwy koniec Królestwa Polskiego".

To tyle tytułem wstępu o krytykach i ich niedolach. Piszę o losie krytyki, gdyż od niej zależy też i los literatury samej: książki nie zauważone w porę przepadają w lochu bez pamięci, później mogą być wydobyte jedynie przez przypadek. W dalszym ciągu pominę omówienie szeregu książek z dziedziny "literatury faktu", choć bez wątpienia stanowią one jedno z najważniejszych zjawisk tego okresu i myślę, że będą odgrywały rolę także w przyszłości - można bez ryzyka popełnienia większego błędu powiedzieć, że ten typ literatury stanowił w latach 80. jej nurt dominujący: od "Miesięcy" Kazimierza Brandysa po "Zapis protestu" Kropiwnickiego. I być może to wcale nie przypadek, że niemal cała twórczość Marka Nowakowskiego sytuuje się w tym czasie na pograniczu literatury pięknej i reportażu. Tu zresztą jest także miejsce zarówno dla "Kapitana" (Libella) i "Kadencji" Jana Józefa Szczepańskiego czy dla twórczości Hanny Krall ("Sublokatorka", "Okna"). Opis tego pogranicza jest w tej chwili jednym z istotnych zadań krytyki. I choć ten wątek został w dyskusji zasygnalizowany, przecież daleki jest od rzeczowego omówienia - nie można zbywać napomknięciem czegoś, co stanowi jedną z cech najistotniejszych życia literackiego ostatniego dziesięciolecia w dyskusji temu okresowi poświęconej.

Jednym z pytań, które postawione zostały w dyskusji, jest pytanie o to, czy literatura - konkretnie: proza - potrafiła opisać doświadczenia stanu wojennego. Myślę, że na opis jeszcze po prostu za wcześnie. Nie ulega jednak wątpliwości, iż opublikowano szereg powieści i opowiadań, w których owo doświadczenie zostało jeśli nie opisane, to przynajmniej zapisane. Przede wszystkim, oczywiście, są to utwory Nowakowskiego. Bardziej ambitne literacko są powieści Konwickiego ("Rzeka podziemna, podziemne ptaki"), Jacka Bocheńskiego ("Stan po zapaści") czy Rymkiewicza ("Rozmowy polskie"). Stan wojenny pojawia się też w twórczości Andermana oraz Orłosia, także w prozie Nurowskiej. W jakiś też sposób do prozy opisującej to doświadczenie zaliczyć wypada nieudaną powieść Andrzeja Mandaliana "Operacja Kartagina", która jest próbą - równie nieskuteczną literacko jak wcześniejszy "Cyrk" Wierzbickiego - groteskowego zapisu naszych współczesnych doświadczeń. Problem prozy stanu wojennego - czy nawet szerzej: problem całej polskiej prozy współczesnej - nie polega na tym, że jej nie ma, lecz na tym, że nie wykreowała ona bohatera literackiego, cała wyczerpuje się w wypowiedziach narratora, ogranicza do opisu detali (czasami są to opisy bardzo udane i piękne), nie potrafi jedna uporać się z całością.

W dyskusji wspomina Błoński o tym, że potrzebny byłby opis komunizmu w literaturze. I rzeczywiście: większość dotychczasowych utworów jakby się nad tym prześlizgiwała, spychała sprawę w aluzje i metafory, poza oczywiście, powieściami Kisielewskiego, który jak na razie zamknął swój cykl potężnym zbiorem epizodów "Wszystko inaczej", ale przynajmniej nazywał rzeczy po imieniu. I ta powieść zresztą, warto zauważyć przy okazji, jest utworem opisującym stan wojenny. I jeszcze jedna powieść z tej serii, powieść którą warto bez obawy polecić czytelnikowi poszukującemu "zrozumiałych" i w miarę tradycyjnie napisanych utworów - myślę tu o świetnej powieści Bogusławy Latawiec "Ciemnia".

Wróćmy jednak do komunizmu i utworów jemu poświęconych. Warto może w tym miejscu zwrócić uwagę na odrębne jakby zjawisko, jakim jest w polskiej prozie opis stalinizmu widzianego oczyma dziecka. Przed laty serię tą zapoczątkował Waldemar Siemiński powieścią "Niech cię odleci mara". Później przyszły "Wióry" Krystyny Kofty (bodaj 1980), następnie zaś interesująca powieść Marii Jaroty (Iwony Smolki) "Rozpad", ważna zresztą także i z innych względów, gdyż poświęcona jest doświadczeniom lat 1968-81, wreszcie debiut Anny Boleckiej. Ta mała konstelacja utworów pozwala już mówić o istnieniu zjawiska. Inna konstelację, stanowiącą wytwór stanu wojennego, są powieści dziennikarskie, autorozrachunkowe - mam tu na myśli "ABC" Krzysztofa Czabańskiego, "Gumę do żucia" Doroty Terakowskiej czy "Jeszcze jeden mazur dzisiaj" Krystyny Jagiełło. Uzupełnione przez zbiory "Kto tu wpuścił dziennikarzy" i "Rubikon 81" (to już wspomniany wyżej nurt literatury faktu) są - na pewno nie rzucającym na kolana swą rangą artystyczną - zbiorem tekstów godnym uwagi krytycznej. Rzecz w końcu nie w tym, by wyszukiwać arcydzieła, lecz w tym, by w ogóle orientować się, co się na rynku czytelniczym pojawiło i jakie tworzą się lub jakie panowały w tym ostatnim dziesięcioleciu tendencje.

Jest rzeczą oczywistą, że wraz z zamknięciem dość nieprzyjemnego epizodu w dziejach kraju, chcemy już teraz widzieć literackie znaki, które ów koniec zapowiadały lub które zaświadczały wchodzenie w nową fazę życia społecznego. Jest jednak tak, iż jeśli ktoś oczekiwał fanfar, tańców na ulicach i rakiet na niebie, myli się głęboko. To, co teraz się dzieje, nie da się porównać z odzyskaniem niepodległości w 1918. Komunizm, chętnie przez wielu nazywany epoką, jest raczej epizodem (fakt, że dla wielu strasznym i dla wielu innych mniej lub bardziej uciążliwym) i tak właśnie będzie w przyszłości traktowany. Jego obalenie nie mogło i nie może być celem, odbywa się niejako "po drodze" ku czemuś, w czym żyć chcemy, a co jeszcze tak naprawdę jasno określone nie jest. Zapewne najlepiej powiedzieć, że dążymy do normalnego życia. I prawdopodobnie nawet nie zauważymy, gdy w nie wejdziemy, gdyż nie będzie wcale mniej uciążliwe od obecnego - w każdym razie nie wyzwoli nas ze wszystkich trudności i kłopotów. Tak samo niepostrzeżenie będzie się odbywało wejście w normalne życie literackie. Przy czym nie zapominajmy, że mamy za sobą w końcu ponad dziesięć lat trwający proces przepoczwarzania się, odchodzenia tej literatury od przymusu konieczności do niebezpieczeństw wolności: udało nam się zbudować w naszym życiu coś w rodzaju śluzy, dzięki której następne fazy naszej drogi są łagodnym przedłużeniem poprzednich. Dlatego oczekiwanie, że akurat teraz winno się pojawić coś niezwykłego, jest oczekiwaniem na wyrost. Jeśli zaś coś się rzeczywiście pojawi, to niezależnie od naszych oczekiwań i wzdychań do dawnych wzorów.

Czy jednak rzeczywiście otacza nas literacka pustynia? O wzlocie talentu - więcej: o eksperymencie literackim, udanym i otwierającym nowe perspektywy naszego obcowania z historią, ze sobą i swym losem - Rymkiewicza już mówiono: trudno zresztą tego zjawiska, tak wyjątkowego i tak (niestety) wciąż nie doczytanego (przez krytykę) nie dostrzec. Cóż jednak poza tym? Lata 70. zamknął głośnym akordem "Obłędu" Jerzy Krzysztoń. Od tego czasu ukazało się jednak sporo książek ważnych, choć niekoniecznie od razu bezpośrednio związanych z naszym "tu i teraz". Pełne wydanie "Zostało z uczty bogów" oraz opublikowanie "Wzgórza błękitnego snu" Igora Newerlego zostało przez dyskutantów pominięte. Dwa tomy prozy Włodzimierza Odojewskiego również - a chodzi nie o należące już do wielokrotnie omawianych dzieło "Zasypie wszystko, zawieje", lecz o zbiory "Zabezpieczanie śladów" i "Zapomniane, nieuśmierzone". Nie sądzę też, by należało przemilczać książkę ambitną, choć zanadto może wynoszoną pod niebiosa przez krytyków "Twórczości" - myślę o powieści Myśliwskiego "Kamień na kamieniu". Także ważny jest zbiór opowiadań zamknięty w najnowszym tomie "Dziennika pisanego nocą" Herlinga-Grudzińskiego (wciąż nawiasem mówiąc, traktowanego przede wszystkim jako autor "Innego świata", nie zaś po prostu jeden z największych prozaików polskich tego stulecia). No i wreszcie "Kronika z Mazur" Erwina Kruka - pominięcie tej książki jest dla mniej kompletnie niepojęte. Do tego spisu - nie jestem w końcu specjalistą od śledzenia tego, co się dzieje w prozie, zajmuję się przede wszystkim poezją - warto chyba dorzucić "Słuch absolutny" Adama Zagajewskiego i w moim pojęciu niezwykle interesujący, choć może obarczony paroma dłużyznami utwór Henryka Wańka "Dziady berlińskie". O zachwalanego jako wielki stylista Adolfa Rudnickiego z jego "Sto lat temu umarł Dostojewski" kłócić się nie będę. I wreszcie debiutanci: obok Huellego, Paźniewskiego i Szewca wymienionych przez dyskutantów, wskazałbym wciąż jeszcze rozproszony w prasie zbiór opowiadań mieszkającego w Hamburgu Janusza Rudnickiego (paryska "Kultura", berliński "Archipelag", "Twórczość" i "Tygodnik Powszechny") - z wielu względów jest to proza interesująca i trudna do przeoczenia. A w końcu nie brak i tak znakomitych rodzynków jak "AAA-meryka. Obmapywanie Europy" Mirona Białoszewskiego. Nie wiem więc, dlaczego dyskutanci kręcą nosem na to, co się dzieje we współczesnej prozie polskiej. Zamiast mówić o niej ogólnie, może jednak warto po prostu zatrzymać się przy paru z góry wybranych tytułach, a nie rozmawiać o "prozie w ogóle".

Jeśli chodzi o poezję, przez dyskutantów potraktowaną jakby od niechcenia, warto również zwrócić uwagę na parę zjawisk i nazwać je tytułami zbiorów oraz nazwiskami autorów. Z olbrzymiego bogactwa naszej liryki ostatnich lat dziesięciu zatrzymam się tylko przy kilku, ale myślę, że istotnych. Przede wszystkim więc wydarzenie, jakim jest zestawienie przez Stanisława Barańczaka antologii "Poeta pamięta", jednej z najważniejszych antologii poezji polskiej wydanych po wojnie. Uzasadniać tego zdania nie będę. Jest jednak faktem, że żaden tom dotąd nie ukazał w jaki sposób poezja polska - jako całość - potrafiła po roku 1944 stawiać skutecznie opór totalitaryzmowi: już choćby z tego względu ten obszerny zbiór zasługuje na uważną lekturę i nie może być w takich dyskusjach, jak ta, którą zaprezentował "TP", pominięty. A został...

Jest rzeczą raczej oczywistą, że impulsem do ułożenia tej antologii, a już na pewno do jej szybkiego złożenia i publikacji (takich tomów nie przygotowuje się w końcu z dnia na dzień), był stan wojenny. Tenże stan jednak nie może być żadnym punktem odniesienia w ocenie tego, co się w owym czasie działo w literaturze, gdyż ta nie ma ani obowiązku, ani innego powodu, by się akurat zajmować tym, co przeżywamy. I tak się zresztą zajmowała - o zjawisku "poezji wojennej" dyskutanci nie zapomnieli. Jednakże najwybitniejszy tom tego okresu - "Ludzie na moście" Szymborskiej - nie ma z ową rzeczywistością nic wspólnego. Podobnie zresztą "Hymn o perle" czy "Nieobojętna ziemia" Miłosza. Inne tomy innych autorów, w których odnajdujemy wiersze nawiązujące do aktualnych doświadczeń, też nie dlatego są ważne. Jednakże nim je wymienię, chciałbym zwrócić uwagę na tom po prostu niezwykły, znakomity i mądry - myślę tu o pośmiertnie wydanej książce Mieczysława Jastruna "Fuga temporum". Ale i poprzednie trzy jego tomy - "Punkty świecące" (1980), "Wiersze z jednego roku" (1981) czy "Inna wersja" (1982) - świadczą o tym, że w tym czasie pożegnaliśmy wielkiego poetę. Jak można o tym nie wspomnieć? Jak można, dalej wyliczając, zapomnieć o wzlocie poetyckim z ostatnich lat życia Anny Kamieńskiej?

Z bogactwem poezji i próbą jej uporządkowania będziemy mieli kłopoty zawsze. Tu tylko, tytułem przypomnienia, chciałbym wspomnieć te tomy ostatniego dziesięciolecia, które uważam za istotne. Prócz "Raportu z oblężonego miasta" Herberta, tomu na który złożyły się utwory z wielu lat, nawet z lat 50., przypomnieć warto i innych autorów, którzy zaświadczali nie tylko to, że "poeta pamięta" oraz "spisuje czyny i rozmowy", lecz także dba o poezję po prostu, co wydaje się ważne w kraju tak silnie poddanym ciśnieniu spraw społeczno-politycznych. Z tomów, do których zdołałem dotrzeć, warto zatem wymienić "Pojutrznię. Przepowiednie" Marcina Komięgi (pseudonim, o ile wiem dotychczas nie rozwiązany, nie będę więc ja tego robił), "Wojnę nerwów" Artura Międzyrzeckiego, zbiory Wiktora Woroszylskiego, Wacława Iwaniuka, Jana Twardowskiego i - by pozostać przy tej generacji - zbiory Witolda Wirpszy. O poezji Rymkiewicza w dyskusji wspomniano. Natomiast - przechodząc do młodszych - nie zauważył nikt, jak interesującym przemianom uległa poezja Stanisława Barańczaka z tomów "Atlantyda" oraz "Widokówka z tego świata". Z oceną Błońskiego dotyczącą wierszy Zagajewskiego w zasadzie się zgadzam, lecz pominął on chyba, wydając tę opinię, tom poprzedzający "Jechać do Lwowa", mianowicie "List. Odę do wielości", zbiór z pewnością najwartościowszy w dorobku tego autora. Także godne uwagi są "Świerszcze" Karaska czy Dymarskiego "Wiersze sprzed i po" i wreszcie, by zamknąć uwagi dotyczące tej formacji generacyjnej, zbiory Lipskiej "Przechowalnia ciemności", Krynickiego "Niepodlegli nicości" i Marianny Bocian "Stan stworzenia".

Wreszcie młodzi (relatywnie). Poza Polkowskim i Majem warto chyba dostrzec niezwykle ciekawego debiutanta lat 80., jakim jest też krakowski poeta, Zbigniew Machej. Także wart zauważenia jest Waldemar Żelazny, którego "Pokój z zabawkami" jest bez wątpienia świadectwem wielkiego talentu. Poezja Tomasza Jastruna była w omawianym okresie zjawiskiem nie tylko literackim, także społecznym: najbardziej chyba czytany autor stanu wojennego. Warto, myślę, przyjrzeć się też rozwojowi Leszka Budrewicza, Piotra Bratkowskiego, Macieja Cisły, a przede wszystkim Antoniego Pawlaka, poety w moim przekonaniu niedocenianego, którego wyciszone i ironiczne wiersze z pewnością potrzebują lepszego czasu niż ten, w którym przyszło nam je czytać.

Myślę, że w ogóle trudno nazwać lata 80. "czarną dziurą" w przestrzeni naszego życia literackiego, choć zapewne głosy w dyskusji tezę tę by potwierdzały, nawet mimo protestów bodaj Jarzębskiego. Potwierdzałyby ją, gdyż w gruncie rzeczy dyskutanci nie dostrzegają powstałej w tym czasie literatury, a to właśnie ma do siebie "czarna dziura": jej po prostu nie widać i w dodatku "zobaczona" w normalnym tego słowa znaczeniu być nie może, gdyż m.in. pochłania światło. Literaturę lat 80., co starałem się wykazać, dostrzec można. Można ją dostrzec zresztą w wielu różnych perspektywach, z których, oczywiście, najbardziej interesującą jest artystyczna. A już dostrzeżoną warto interpretować taką, jaka jest, a nie pod kątem tego, jaką byśmy ją chcieli zobaczyć. Czas na to.

Na koniec niniejszego sprawozdania z moich lektur ostatniej dekady, nowość z datą 1990: "Tablica z Macondo" Stanisława Barańczaka - zbiór szkiców opatrzony długim podtytułem "Osiemnaście prób wytłumaczenia, po co i dlaczego się pisze". Kolejny zbiór szkiców tego autora, bodaj czy nie najważniejszy, w każdym razie kontynuujący serię jego wypowiedzi programowych zapoczątkowaną tomem "Nieufni i zadufani", a rozwiniętą w "Etyce i poetyce". Nie ma miejsca tu na jego omówienie. Chcę jedynie zasygnalizować, iż mamy do czynienia z rzadką w naszej literaturze książką programową, przy czym warto chyba zwrócić uwagę na konsekwencję, z jaką rozwija się myśl teoretyczno-literacka tego autora, myśl, w której literatura zawsze stanowi integralną część życia. Najdobitniej wyraża tę myśl następujące wyznanie: "Zmierzam do tego, że jest coś w samej naturze poezji, co stanowi odpowiedź na podstawowy defekt życia: jego skończoność. Jest to, ma się rozumieć, odpowiedź udzielana przez kogoś, kto sam tej skończoności nieuchronnie podlega; odpowiedź zatem, która defektu nie jest w stanie usunąć, która sprowadza się właściwie do robienia dobrej miny do złej gry. Gra jest zła, bo stoimy od początku na przegranej pozycji; ale byłaby jeszcze gorsza, gdybyśmy przyjęli, że - na skutek tej pewności przegranej - gra jest nie tylko zła, ale i całkiem bezsensowna. Zachowanie się z godnością w tej głupiej sytuacji, robienie dobrej miny do złej gry polega na znajdowaniu w niej sensu".

Przytaczam te słowa, by zwrócić uwagę na pewien możliwy sposób - na pewno nie jedyny - odczytywania dorobku literatury. Niezależnie od wartości artystycznej poszczególnych utworów, które tu wymieniłem - a dodać do nich warto jeszcze wiele innych, choćby "Smutne pół rycerzy żywych" Leszka Proroka czy "Dane odebrane" Ewy Bieńkowskiej - można wysiłek polskiej literatury ostatniego dziesięciolecia uznać za skuteczną obronę godności nie tylko jej samej, lecz także naszego życia tu i teraz; jako odnajdywanie sensu w najgorszych nawet doświadczeniach, w których przyszło nam uczestniczyć. Jest to, oczywiście, tylko jedna z możliwych zasad tę literaturę porządkujących, lecz dla mniej osobiście najistotniejsza. W dyskusji zaprezentowanej na łamach "TP" zabrakło, niestety, jakiejkolwiek podobnej zasady. Nie znaczy to, bym podejrzewał krytyków uczestniczących w tej rozmowie o brak takich lub innych kryteriów. Sądzę natomiast, że nie mogli ich zastosować dlatego, że w dyskusji nie udało im się dostrzec całości zjawiska, o którym mówili. Czytelnik miał tu niewielkie szanse dowiedzenia się, co w tych latach ukazało się na rynku księgarskim, na co winien zwrócić uwagę, do czego i z jakich powodów warto dziś wrócić. Szkoda.

Jedno trzeba tu powiedzieć wyraźnie: porządkowanie zjawisk literackich - konieczne dziś po okresie wymuszonego przez sytuację milczenia krytyki - jest niemożliwe bez wstępnego choćby skatalogowania tego, co czytaliśmy lub mogliśmy czytać w ostatnim dziesięcioleciu. Takim wstępnym katalogiem ma być niniejsza nota.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]