Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Numer „Tygodnika”, który Państwo właśnie czytają, trafił do kiosków 26 maja, w dzień, w który w tym roku buddyści obchodzą swoje największe święto – Vesak. We wszystkich nurtach buddyzmu jest to dzień narodzin Buddy, w niektórych – także dzień jego oświecenia i wejścia w Nirwanę. Od wielu lat papieże składają w tym dniu buddystom życzenia. Może jednak warto także posłuchać, co Przebudzony (to właśnie znaczy słowo „budda”) ma do powiedzenia nam?
Nie sposób, oczywiście, 2,5-tysiącletniej tradycji przedstawić w krótkim tekście. Chciałbym podzielić się tym, czego ja, chrześcijanin przełomu XX i XXI wieku, nauczyłem się od Buddy i jego uczniów – z nadzieją, że ta mądrość, kulturowo odległa i jednocześnie duchowo bliska, zainspiruje także innych chrześcijan.
Buddyzm, po pierwsze, wyrasta z odkrycia przez młodego księcia Siddhartę Gautamę, że rzeczywistość wokół nas nie jest idealna, że w nieunikniony sposób niesie cierpienie. Budda uczył realistycznej wrażliwości na tę „ciemną” stronę świata. Wrażliwość taka może zabezpieczyć chrześcijan przed płytkim rozumieniem biblijnej narracji o stworzeniu, że „było dobre”. Dobry świat jest bowiem także groźny, nieprzewidywalny i wcale nie dostosowuje się do naszych pragnień.
Warto więc pamiętać przestrogę Gautamy: iluzją jest przekonanie, że możemy poradzić sobie z cierpieniem przez opanowanie i kontrolę zewnętrznych okoliczności życia. Gdybyśmy głębiej przyswoili sobie tę naukę, osobiste nieszczęścia i planetarne katastrofy, jak choćby obecna pandemia, być może nie byłyby dla nas traumatyzującym szokiem.
Bywa, że próbujemy radzić sobie z ciemną stroną świata zaprzeczając rzeczywistości, usiłując znieczulić się na nią na różne sposoby, uciekając w złudzenia, w bezpieczne – w naszym mniemaniu – enklawy. Bywa, że enklawy takiej i ucieczki szukamy w przestrzeni religijnych przeżyć. Buddyzm wskazuje drogę przeciwną: ścieżkę wyostrzonej i pogłębionej świadomości wszystkich aspektów egzystencji i rozpoznanie ich prawdziwej natury.
Chodzi zatem m.in. o świadomość ciała – jego ruchu, spoczynku, fizjologicznych czynności. Chodzi też o świadomość swoich uczuć i stanów umysłu – zarówno pozytywnych, np. skupienia czy rozwoju, jak i negatywnych – rozproszenia czy żądzy.
Nie ma tu pruderyjnego podziału na to, co wzniosłe, godne zainteresowania człowieka duchowego, i to, co przyziemne lub wstydliwe. Chrześcijaństwo jest religią boskiego wcielenia sięgającego wszystkich aspektów człowieczeństwa, ale to w buddyjskim świętym tekście natrafiłem na explicite wyrażoną radę, jak włączyć w duchowy rozwój tak podstawowy i niezbędny do życia cielesny proces, jak oddawanie moczu.
Jest to – co ważne – świadomość połączona z akceptacją tego, jak jest. Nie ma oceniania, budowania idealnego obrazu siebie i spychania w nieświadomość wszystkiego, co do ideału nie dorasta.
Wyostrzona świadomość rzeczywistości łączy się w buddyjskiej tradycji ze współczuciem. Współczucie pobudza do działania, by ulżyć cierpieniu. Świadomość pozwala rozpoznać, kto czuje i cierpi.
Tu właśnie, jak sądzę, chrześcijanie mogą się od buddystów najwięcej nauczyć. Otworzyć oczy szerzej niż dotąd i spostrzec, że ludzie nie są w tym aspekcie specjalnie wyjątkowi i że etyka współczucia dotyczy również innych czujących stworzeń. A także, że współzależność pomiędzy nami a pozaludzkim światem jest znacznie głębsza, niż rozpoznaliśmy to w naszej chrześcijańskiej tradycji. Nie chodzi przy tym o polemikę, lecz o zrównoważenie antropocentryzmu religii wywodzących się z tradycji biblijnej pogłębioną świadomością współzależności całej rzeczywistości.
Być może nie wszyscy zgodzą się, iż wymienione wyżej buddyjskie inspiracje są warte przyjęcia przez chrześcijan. Budda zapewne by się nie zdziwił – i wcale nas, chrześcijan, nie zamierzał do ich przyjęcia przymuszać. Albowiem – i to kolejna buddyjska lekcja dla mnie – wcale nie wymagał od swoich uczniów wiary we własne nauki. Wręcz przeciwnie: sprawdzajcie – podkreślał – to, co mówię, w swoim własnym, egzystencjalnym doświadczeniu. Spotkanie się z takim podejściem do religijnej tradycji jest dla nas, katolików, którzy uczeni jesteśmy w naszych wspólnotach nie tyle samodzielnych poszukiwań, co raczej posłuszeństwa autorytetom: instytucji, duchowym przewodnikom, świętym pismom – okazją, by odnaleźć równowagę i osiągnąć dojrzałość. ©℗