Nowy początek, stary porządek

Przesłuchania przed komisją śledzą ds. afery Rywina ukazały Polskę oddaną w pakt układów partyjno-towarzysko-biznesowych, a obraz taki potwierdza kolejna „afera afer”, wokół ministerstwa zdrowia. Ale taki wizerunek kraju jedynie poszerzy grupę obywateli, z obrzydzeniem wycofujących się z życia publicznego lub głosujących na ugrupowania radykalne. Na gruntowny remont państwa na razie się jednak nie zanosi, przeciwnie.

08.06.2003

Czyta się kilka minut

Przed niedawną Konferencją Mediów Publicznych, której organizatorami były rady nadzorcze publicznego radia i telewizji, rozesłano zaproszenia. Można było w nich przeczytać: „Zamierzamy rozpocząć fundamentalną dyskusję o strategii mediów publicznych i (...) potrzebie »nowego początku^’. Nie, nie była to ironia, choć wielu zaproszonych tak to zapewne odczytało. W praktyce ów „nowy początek” objawił się bowiem tydzień wcześniej: zamiast odpartyjniać media publiczne, kontrolujący je Sojusz Lewicy Demokratycznej zwiększył jeszcze swój udział w radach nadzorczych 17 regionalnych spółek radiowych.

Dzięki aferze Rywina i transmisjom z obrad komisji śledczej problemy tzw. ładu medialnego i kulisy życia politycznego zagościły w domach Polaków.

Komisja miała trzy cele: ustalić, czy istnieje „grupa trzymająca władzę”, która przysłała Rywina do Michnika i kto do niej należy, zbadać powstawanie nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji i wreszcie ustalić, kiedy najważniejsze osoby w państwie dowiedziały się o aferze i czy ich reakcj a była prawidłowa. Tymczasem przesłuchania przed komisją spełniły też cele niezamierzone: ukazały upartyjnienie i oligarchizację życia publicznego oraz arogancję władzy, a także jej odporność na reakcje opinii publicznej.

„I jestem z tego dumny”

Pierwszego celu komisji nie udało się na razie osiągnąć, w dwóch pozostałych świadkowie ujawnili aż nadto, by wstrząsnąć opinią publiczną. Przebieg prac nad nowelizacją poseł Rokita określił jako „mataczenie” i skłonił do powtórzenia tej opinii Juliusza Brauna, ówczesnego przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiTV). Janusz Majcherek pisał na łamach „Rzeczpospolitej”, że „fragmenty ustawy, stanowiące powód największych kontrowersji i podejrzeń, zostały do niej wprowadzone podstępnie i pokątnie przez sekretarza KRRiTV Włodzimierza Czarzastego w zmowie z ówczesną wiceminister kultury Aleksandrą Jakubowską i w porozumieniu z prezesem TVP Robertem Kwiatkowskim. Działali oni z przyzwoleniem premiera, cichym poparciem rządu i w interesie SLD, których zamierzeniem było wzmocnienie podporządkowanych sobie mediów publicznych, a ograniczenie możliwości rozwoju mediów prywatnych” - po czym Jakubowska zapowiedziała wniesienie pozwu przeciw autorowi. Tymczasem Majcherek powtórzył tylko w skondensowanej formie to, co usłyszeliśmy przed komisją.

Można do tego dodać zarzut arogancji. Jakubowska dowodziła przed komisją, że w Polsce istnieje jakaś zmowa, która spowodowała, że rządowy projekt nowelizacji stał się przedmiotem krytycznego zainteresowania Zachodu. Pamiętającym czasy PRL trudno nie dostrzec podobieństwa wypowiedzi pani minister do języka komunistycznej propagandy, tak ochoczo wyjaśniającej problemy kraju „wrogą działalnością ośrodków zagranicznych i ich popleczników”. To przykład arogancji, bo z arogancją władzy mamy do czynienia nie tylko wtedy, gdy zdenerwowany premier nazywa posła opozycji „zerem”, ale bardziej nawet, gdy członek rządu obraża pamięć i zdrowy rozsądek obywateli.

Co dotyczy również innych świadków stających przed komisją. Członek Krajowej Rady, Włodzimierz Czarzasty bez śladu zażenowania bronił zwyczaju panującego do niedawna w Radzie, jakim było głosowanie za jej nieobecnych członków. Zresztą o wszystkich swoich czynach sekretarz Czarzasty mówił: „tak, zrobiłem to i jestem z tego dumny”. Zdumionej publiczności przedstawił teorię, w myśl której wszystko, co nie jest sprzeczne z prawem, jest etyczne - dzięki temu nie dostrzegł nawet cienia konfliktu interesów w fakcie, że sam będąc członkiem Rady, posiada udziały w firmie, która posiada udziały w innej firmie, która robi dobre interesy z telewizją publiczną. Nie jest też dla niego problemem, że suma udziałów jego i jego żony przekracza dopuszczalną przez prawo granicę; Czarzasty po prostu ma ekspertyzę prawną, że nie jest to niezgodne z prawem, a więc nie może być naganne.

Inną nowatorską teorię przedstawił minister sprawiedliwości: Grzegorz Kurczuk dowodził, że prokuratura nie mogła zająć się aferą przed publikacją w „Gazecie Wyborczej”, bo wcześniej nie miała dowodów. Minister i prokurator generalny nie wstydzi się powiedzieć, że prokuratura może zabrać się do roboty dopiero, gdy media przyniosą na tacy sprawcę, motyw i narzędzie zbrodni. Z kolei premier z uporem godnym lepszej sprawy dowodził, że nie złożył doniesienia do prokuratury, bo jedna z największych afer w III Rzeczpospolitej wydała mu się niewiarygodna. A wydała się taką Millerowi, choć istniał dowód (nagranie), korupcyjna propozycja dotyczyła stanowienia prawa i ładu medialnego (spraw podstawowych dla demokracji), a jako inspiratorów Rywin wskazał najpierw premiera, a potem szefa publicznej TV.

Nieprzemakalni

O sukcesie komisji śledczej zdecydowała (uchwalona z oporami) jawność posiedzeń: to, co zostało już na jej forum ujawnione, jest ważniejsze niż spodziewany na lipiec jej końcowy dokument - bo tu na pewno na forum komisji zgody nie będzie i prawdopodobnie powstaną trzy dokumenty. Jeden autorstwa większości (SLD-UP), drugi Jana Rokity, a trzeci Zbigniewa Ziobro. Co istotniejsze: dzięki zeznaniom jednych świadków dowiedzieliśmy się wiele o partyjno-towarzyskich kulisach uprawiania polityki, a dzięki zeznaniom innych (tych „idących w zaparte”) zobaczyliśmy, jak przedmiotowo potrafią traktować Rzeczpospolitą i jej obywateli najwyżsi urzędnicy.

I tu dotykamy najważniejszego. Aby naprawić popełnione błędy nie wystarczy się do nich przyznać (z czym i tak niektórzy mają problem), potrzebne jest też mocne postanowienie poprawy.

Tego zaś brakuje, a dowodów dostarcza przegląd faktów dokonanych, dotyczących mediów publicznych i nowelizacji ustawy o RTV, które mają miejsce równolegle z pracami komisji. Świadczą one, że politycy SLD są nieprzemakalni na prawdę - i że mają specyficzne wyobrażenie o kulturze politycznej i o demokracji.

Jeszcze na początku działalności komisja zaapelowała o zawieszenie prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego. Krajowa Rada nie zajęła w tej sprawie stanowiska, a rada nadzorcza TVP nie znalazła powodów, by prezesa zawiesić - i nie zmieniła zdania nawet, gdy Krajowa Rada skrytykowała TVP za nieobiektywne przekazywanie informacji o pracach komisji. Skutki apelu o zawieszenie prezesa były dwa, ale niewiele miały wspólnego z jego treścią: z członkostwa w radzie nadzorczej TVP demonstracyjnie zrezygnowała Anna Popowicz, a media opisały przypadki konfliktu interesów, dotyczące części rady nadzorczej (nadzorując pracę zarządu TVP, część członków rady jest równocześnie... pracownikami TVP i podlega prezesowi, którego ma nadzorować).

Potem nastąpił trwający do dziś spór o dalsze prace nad nowelizacją ustawy. Mimo apeli członków komisji śledczej, opozycji parlamentarnej, stowarzyszeń twórczych i prywatnych nadawców - prace te są kontynuowane. Nie powstrzymał ich demonstracyjny bojkot posiedzeń sejmowej komisji kultury przez posłów opozycji. Prace nad nowelizacją posuwają się siłami SLD-UP oraz Samoobrony - i taka koalicja może doprowadzić do jej przyjęcia przez Sejm.

Dalej: po zeznaniach Brauna prezydent Kwaśniewski zaapelował do członków KRRiTV o podanie się do dymisji, a do obu izb parlamentu o odrzucenie rocznego sprawozdania Krajowej Rady. Zgodne odrzucenie tego sprawozdania przez Sejm, Senat i prezydenta oznaczałoby koniec Rady w obecnym składzie. I znów efekt był odległy od zamierzonego: z trójki „prezydenckich” członków Rady gotowość dymisji zgłosili jedynie Danuta Waniek i Waldemar Dubaniowski. Włodzimierz Czarzasty, główny „szwarzcharakter” zeznań Brauna, stwierdził, że „ma swój rozum” i podania się do dymisji odmówił. Ostatecznie Radę opuścił tylko Dubaniowski (gdyż skończyła mu się kadencja), natomiast Waniek zastąpiła Brauna na stanowisku przewodniczącego.

I nic się nie zmienia

Wkrótce potem zdominowany przez SLD Senat przyjął sprawozdanie Krajowej Rady i wybrał nowego jej członka: został
nim prof. Tomasz Goban-Klas, wiceminister edukacji w obecnym rządzie i zwolennik wzmocnienia mediów publicznych. Zastąpił on Jana Sęka z PSL, dzięki czemu SLD zdobyła kluczowe pięć z dziewięciu głosów w Radzie. Kadencja wygasła też Adamowi Halberowi (SLD), ale Sejm dotąd nie wybrał jego następcy, więc Halber wziął udział w ważnym wydarzeniu, jakim był wybór rad nadzorczych 17 regionalnych spółek radiofonii publicznej.

Braun i Jarosław Sellin, jedyni członkowie Rady, którzy mówili przed komisją o istnieniu parytetów partyjnych w mediach publicznych, nie zdołali przeforsować do tych rad żadnego ze swych kandydatów. Pozostali członkowie, którzy o parytetach i zakulisowych umowach rzekomo nigdy nie słyszeli, umieścili w radach nadzorczych wszystkich swych kandydatów. Analiza dokumentów Rady wskazuje na zadziwiającą zgodność głosowań tej „nic nie wiedzącej” siódemki. I choć podobno nic wcześniej nie ustalano, rozkład „sił” w każdej z rad jest taki sam: dwa miejsca dla SLD i po jednym dla PSL oraz dla Lecha Jaworskiego, który kiedyś reprezentował AWS, a teraz (tak twierdzi Sellin) porozumiał się z SLD i PSL - i umieścił w radach ludzi ze swojego „notesu”. Piątego członka każdej z rad wybierze minister skarbu (czyli SLD). Sojusz, ponoć nic o tym nie wiedząc, zyskał większość w radach nadzorczych radiofonii publicznej.

To nie koniec. W tych dniach Rada ma wybrać dwie kolejne rady nadzorcze: Polskiego Radia SA (radiowej „centrali”) oraz TVP. Od składu tej drugiej zależy, czy Kwiatkowski pozostanie prezesem TVP - i jak będzie funkcjonować telewizja publiczna w najbliższych latach.

Tymczasem reakcja mediów (prywatnych) po wyborze tych 17 rad regionalnych zaskoczyła członków Rady: dziennikarze pisali znowu o parytetach i pokazywali, że wśród nowych członków rad są m.in. asystentka byłego członka KRRiTV i asystent obecnego. A także człowiek zarządzający państwowymi mediami w stanie wojennym oraz inny, pracujący w tym czasie w „służbach prasowych” wojska.

W odpowiedzi na zarzuty Waniek zaproponowała zmianę zasad podczas najbliższych wyborów tych rad nadzorczych Polskiego Radia SA i TVP: mają one po dziewięciu członków, tak jak Krajowa Rada, najprościej będzie więc - zdaniem Waniek - gdy każdy z członków Rady wybierze po jednym kandydacie do każdej z dwóch rad. Rzecz jednak w tym, że nie zmieni to wyniku: większość miejsc i tak przypadnie SLD...

Tymczasem podczas Konferencji Mediów Publicznych Danuta Waniek z zatroskaną miną przedstawiła propozycję, by po każdych kolejnych wyborach partie polityczne zawierały umowę, gwarantującą mediom niezależność.

Ktoś znajomy, obecny na sali, szepnął: „To się nie dzieje naprawdę”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003