Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mogli wtedy zareagować obojętnością na Jego sugestie, że musi iść dalej. Byłoby przecież naturalne, gdyby myśleli: "Dobry człowieku, idź, dokąd masz iść, i zostaw nas w spokoju. Przeżyliśmy taką dawkę rozczarowań i stresów, że raczej nie zachęca to do troski o kultywowanie życia towarzyskiego. Pozwól nam zaszyć się w Emaus naszego bólu, uszanuj nasze prawo do prywatności, nie wymagaj, byśmy występowali w roli miłosiernych Samarytan, gdy sami nie możemy poradzić sobie z piekącym bólem ran, którego nie ukoi oliwa towarzyskich pogawędek".
Tymczasem, na przekór zrozumiałym psychologicznie reakcjom, wędrowcy do Emaus potrafili włączyć Nieznajomego zarówno w gorycz swego bólu, jak i we wspólnotę łamanego chleba. Następstwem ich otwarcia było zarówno fascynujące doświadczenie pałania serca (Łk 24, 32), jak i nowa nadzieja odnaleziona podczas łamania chleba.
W godzinach naszych rozczarowań i smutków dyskretny Chrystus włącza się w przeżywanie naszego bólu także wtedy, gdy nie potrafimy rozeznać Jego bliskości. Nie mówi wówczas: "Chrystus jestem, bardzo mi przyjemnie. Właśnie ostatniej nocy zmartwychwstałem. Przychodzę Was pocieszyć". Czeka natomiast niezmiennie na naszą wrażliwość i solidarne otwarcie, w którym wyrazi się wierna pamięć o tym, czego uczył wcześniej. Od niepozornych gestów, w których wyraża się nasze otwarcie na Przychodzącego, zależy kształt nadziei odnajdywanej po raz wtóry.