Nowe idzie?

Młodzi artyści dobrze pojęli prawa rynku i lepiej niż ich poprzednicy znają sztukę powstającą obecnie na Zachodzie.

02.03.2010

Czyta się kilka minut

Wśród najciekawszych nowych postaci w sztuce, których prace były pokazane na wystawie "The Generational: Younger than Jesus", zorganizowanej w ubiegłym roku w nowojorskim New Museum, znalazła się trójka Polaków: Wojciech Bąkowski, Anna Molska i Jakub Julian Ziółkowski. Lista młodych artystów coraz wyraźniej obecnych w zachodnim obiegu artystycznym jest znacznie dłuższa: Piotr Janas pokazywał swe obrazy w Giti Nourbakhsch w Berlinie, Przemek Matecki w londyńskiej galerii Hollybush Gardens. Inni - jak Michał Budny - coraz częściej są zapraszani do udziału w międzynarodowych wystawach.

Słabo znani

Nowa Sztuka z Polski na dobre zadomowiła się w świadomości publiczności i mediów. Sztandarowym przykładem jest tu oczywiście wystawa Mirosława Bałki w Hali Turbin londyńskiej Tate Modern, ale też obecność polskich artystów na ostatnich targach Frieze Art Fair (gdzie zresztą nabyto do zbiorów Tate filmy Zbigniewa Libery i Artura Żmijewskiego).

W kraju oswoiliśmy się z twórczością Pawła Althamera, Katarzyny Kozyry, Wilhelma Sasnala, Piotra Uklańskiego czy Artura Żmijewskiego. Czy teraz przyjdzie czas na kolejnych artystów? Janas, Matecki, Ziółkowski nie są oczywiście debiutantami. Świat sztuki już ich docenił, ale nadal słabo są znani wśród szerszej publiczności. Ich prace z rzadka można zobaczyć w Polsce - przede wszystkim w małych, prywatnych galeriach.

Piotr Janas (ur. 1970) to malarz w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego obrazy, często w wielkim formacie, są zawieszone pomiędzy abstrakcją i figuracją. Mieszają się w nich formy amorficzne, wielokształtne, zarysy ciał z kształtami uporządkowanymi, niemalże mechanicznymi. Zaskakują, budzą niepokój. Trudno z tych płócien wyczytać jakąś jedną opowieść. Jego dziwną twórczość szybko dostrzeżono. Janas w 2003 r.

został zaproszony na Weneckie Biennale, ale pozostał w Polsce trochę na marginesie zainteresowań. Nie wpisywał się w modne wówczas nurty. Może dziś przyszedł czas na jego malarstwo. Tym bardziej że pojawiło się całe grono artystów, o których mówi się, iż uciekają od rzeczywistości, a swej inspiracji szukają w wyobraźni. Do nich należy młodszy o dekadę Jakub Julian Ziółkowski (ur. 1980), autor płócien nasyconych kolorystyką, w których przedmioty, zwierzęta, ludzie, formy roślinne i biologiczne razem tworzą dziwny, trochę groźny świat. W jego rysunkach można zobaczyć ludzkie ciała przypominające anatomiczne preparaty. Została jedynie skóra, wnętrzności.

Przemek Matecki (ur. 1976) to odrębna opowieść. W swych pracach sięga do pop-kultury. Bierze na warsztat popularne zdjęcia, jakieś wycinki z kolorowych magazynów, kalendarzy oraz plakatów ulicznych i łączy je z malarstwem. Żongluje technikami, miesza stylistyki. Jest z premedytacją niechlujny, niemalże śmieciowy. Nic dziwnego, że jego twórczość bywa dziś łączona z tzw. "poznańską falą", z nie tak dawnymi debiutantami jak Wojciech Bąkowski, Konrad Smoleński czy Iza Tarasewicz, którzy tworzą sztukę wręcz ubogą: koślawe rysunki, rzeźby posklejane z jakichś kawałków, niemalże odpady. Wiele tu działań konceptualnych, ale też chociażby street artu.

Na przełomie XX i XXI w. byliśmy świadkami głośnych debiutów. Wtedy to zaistnieli m.in. Monika Sosnowska, Rafał Bujnowski, Wilhelm Sasnal. Czy teraz czas na kolejną falę? Nie wiem, czy już można powiedzieć, że Ziółkowski, Bąkowski i inni okażą się "młodszymi zdolniejszymi". Łączy ich jedno: uciekają w prywatność, proponują bardzo indywidualne strategie. Mimo etykietek, jakimi są opisywani - "nowi surrealiści", "poznańska fala" - z niechęcią podchodzą do kolektywnych definicji. Owszem, wracają do przeszłości sztuki. Sprawnie żonglują stylistykami i gatunkami artystycznymi. Sięgają po bardzo różne techniki. Obok obrazów powstają filmy, animacje komputerowe czy sztuka tworzona w sieci. Samo malowanie nie stanowi dla nich problemu, nie jest uznawane - jak jeszcze niedawno - za coś anachronicznego.

Sztuka bez ideologii?

Jednym z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat był manifest Artura Żmijewskiego "Stosowane sztuki społeczne" opublikowany w "Krytyce Politycznej", żarliwa obrona sztuki nie tylko przyglądającej się rzeczywistości, ale próbującej ją zmieniać. Tymczasem reprezentanci nowych roczników z deklarowaną nieufnością podchodzą do tego typu idei. Wojciech Bąkowski (ur. 1979), autor ciekawych, ręcznie rysowanych "filmów mówionych" oraz instalacji, w rozmowie zamieszczonej w blogu "ArtBazaar" deklaruje: "Dla mnie ważne jest robienie własnej sztuki i to, aby nikt nie próbował mi wtłoczyć jakiegoś myślenia, jakiegoś problemu". Z kolei podczas dyskusji w CSW zaznaczał, że on i jego koledzy mówią o tym, "o czym mówić nie wypada", ale nie należy ich twórczości łączyć z jakąkolwiek ideologią.

Można także odnieść wrażenie, że nowe pokolenie nie ma ambicji obalenia dotychczasowych hierarchii artystycznych, co pokazała wystawa "Establishment (jako źródło cierpień)", zorganizowana w Zamku Ujazdowskim w 2008 r. Nie pragną rewolucji, zniszczenia funkcjonującego dziś układu, hierarchii. "Nie wyznaję etosu outsaidera wobec głównego prądu" - podkreśla wspomniany już Bąkowski. Można w tym dostrzec pewną dawkę konformizmu. Bardziej interesuje ich obecność w oficjalnym systemie sztuki, nawet street art świetnie w nim się mieści. Truth (czyli Krystian Czaplicki), autor ironicznych interwencji w przestrzeń publiczną, wyznał chociażby, że we współpracy z galeriami przeszkadza mu jedynie... papierkowa robota. Nie chodzi zatem o ukształtowanie nowego establishmentu, a jedynie o pojawienie się nowych twarzy. Zdaje się, że młodzi artyści dobrze pojęli prawa rynku, podobnie jak lepiej niż ich poprzednicy znają sztukę powstającą obecnie na Zachodzie.

Artysta kapitalista

Obecnie - nie tylko w sztuce - wykorzystuje się modę na młodość. Staje się głównym atutem. Pożądane są świeże twarze, ale też radykalnie nowe propozycje. Tymczasem "rewolucja" w naszej sztuce miała już miejsce. Zaszła już zmiana. Można nawet odnieść wrażenie, że przyszedł czas uspokojenia, potwierdzania dokonanych wcześniej wyborów. Jednak w jakiś sposób trzeba zaspokoić apetyt na sukces kolejnych roczników artystów. Zatem kuratorzy oraz krytycy nerwowo rozglądają się na boki, szukając następcy Sasnala.

Rewelacyjne ceny osiągane przez tego artystę na aukcjach "zaczarowały" media. Kwoty, jak 229 tys. funtów za "Palące dziewczyny", którą zapłacono tuż przed początkiem kryzysu - na aukcji w Londynie w czerwcu 2008 r. - podziałały na wyobraźnię dziennikarzy. Swoista ekonomizacja sztuki pozwoliła wziąć w nawias jej buntowniczość, skłonność do skandalizowania. Nawet "ekscentryczne" pomysły, jak deklarowane zaangażowanie społeczne i polityczne czy lewicowe przekonania, stają się łatwiejsze do przełknięcia. Co można zrobić, skoro rynek niejako potwierdził wartość artysty? Sam rynek jest zresztą dość zmistyfikowany. Dopiero się rodzi, a już stał się obiektem kultu.

Jak w obecnym świecie polskiej sztuki - z przychylnym klimatem dla artystów, kształtującym się rynkiem, ale też z presją na szybkie osiągnięcie sukcesu - odnajdzie się nowe pokolenie? Na początku naszego stulecia zaczęto propagować młode malarstwo z Grupą Ładnie na czele. Miała powstać sztuka dostosowana dla nowych czasów, niepouczająca publiczności i niezadająca jej trudnych pytań. Twórczość dla nowej klasy średniej, która jakoby nie chciała oglądać prac Katarzyny Kozyry czy Zbigniewa Libery. Po kilku latach okazało się, że malarstwo Bujnowskiego czy Sasnala nie musi być tak grzecznie odczytywane.

Dziś pojawiało się hasło "zmęczenie rzeczywistością". Określenie krytyka Jakuba Banasiaka stało się modne, bo dobrze zdawało się opisywać niechęć najmłodszego pokolenia do deklaracji ideowych czy politycznych oraz poszukiwania sztuki na miarę obecnych antypolitycznych czasów: łagodnej, nieprowokującej, mogącej zainteresować kupujących znacznie lepiej wykształconych i obytych w świecie. Czy prace Ziółkowskiego, Mateckiego, Bąkowskiego spełnią te oczekiwania? Trochę w to wątpię. Ich twórczość może okazać się mniej bezpieczna i wygodna, niż wygląda na pierwszy rzut oka. Zresztą obok postaw wyciszenia się czy dystansu pojawiają się inne. Chociażby wspomniana już Anna Molska (ur. 1983), która w ubiegłym roku pokazywała pracę wideo "Tkacze", w której fragmenty dramatu Gerharta Hauptmanna recytowali bezrobotni górnicy. Rzeczywistość, także artystyczna, szczęśliwie okazuje się nadspodziewanie zróżnicowana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010