Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Uciekając od peerelowskiej bylejakości, zakrztusiliśmy się czymś jeszcze gorszym: żywnością przemysłową. Chcemy, żeby szynka była lśniąca, lody truskawkowe – czerwone, a sól sypka. Godzimy się więc na nastrzykiwanie wędlin solanką, na barwienie koszenilą, pozyskiwaną z meksykańskiego pluskwiaka, czy na antyzbrylacz E536, z którego pod wpływem silnych kwasów uwalnia się cyjanowodór. Przeczytajcie skład swojego ulubionego serka.
Przemysł spożywczy odnaturalnia pożywienie, przetwarza je w produkt. I jest winien zdrowotnej katastrofy. Na Zachodzie o zawrócenie z tej drogi głośno dopominają się ludzie tacy jak Jamie Oliver, twórca „Ministerstwa żywności”, w ramach którego wojował o wyrzucenie fast foodu ze szkolnych stołówek. My jesteśmy ciągle w pół drogi, choć na szczęście coś w polskich kuchniach zaczęło się zmieniać. Kulinarna blogosfera aż buzuje od radości odkrywanego na nowo gotowania, po dwóch dekadach dyktatu hipermarketów nieśmiało podnoszą głowy drobni hodowcy i przetwórcy-pasjonaci. Paradoks polega na tym, że gdy miasto fascynuje się zdrową żywnością, wieś zarzuca nieopłacalne uprawy i kupuje warzywa w dyskontach.
Jeśli nie okażemy pożywieniu uwagi i serca, pozwolimy zginąć resztkom naszych tradycyjnych upraw i hodowli. W pogoni za Zachodem zjemy własny ogon... Mamy jeszcze szansę. Nie musimy się krzywdzić przetworzoną żywnością, nie musimy tracić radości smakowitego jedzenia. O tej radości piszemy w tym numerze „TP”, w którym wyruszamy na wakacje szlakami dobrego, polskiego jedzenia. Poświęcimy jej również nasz nowy cykl: „Apetyt na Polskę”.