Nieskończona rewolucja

Rok temu w Libii wybuchła rewolucja, która zamieniła się w wojnę domową; zginęło w niej 30 tys. ludzi. Dziś, pięć miesięcy po obaleniu Kaddafiego, Tymczasowa Rada Narodowa nadal nie potrafi opanować chaosu w kraju.

   Czyta się kilka minut

Źródeł tego chaosu jest wiele, a jednym z głównych jest fakt, że około trzystu różnych milicji powstańczych – czyli, jak się ocenia, 150 tys. uzbrojonych Libijczyków – nie ma zamiaru składać broni. Przynajmniej do wyborów parlamentarnych, zapowiedzianych na czerwiec.

Szpital w Nalut

W lipcu ubiegłego roku, zanim jeszcze powstańcza ofensywa z Gór Zachodnich zeszła na Trypolis, znalazłem się w mieście Nalut. Co jakiś czas spadały na nie rakiety z wyrzutni „Grad”, wystrzeliwane przez siły Muammara Kaddafiego. Miejscowi Libijczycy powtarzali mi – podobnie jak w innych miejscach – że kiedy złapią dyktatora, to urządzą mu uczciwy proces, że szybko odbudują kraj i ustanowią demokratyczny, rzecz jasna, porządek.

W Nalut chodziłem po ogromnym szpitalu, który Kaddafi wybudował w tym prowincjonalnym miasteczku, aby udobruchać nienawidzących go Berberów, i w pewnym momencie spotkałem znajomą pielęgniarkę. Wszedłem z nią do jednej z sal, gdzie leżało kilku rannych młodzieńców. Zrobiłem parę zdjęć. Po czym wybuchła afera, bo okazało się, że to wzięci do niewoli kaddafiści, a strażnik, który miał ich pilnować, poszedł oglądać telewizję. Kazano mi skasować zdjęcia, a ponieważ odmówiłem, po pół godzinie przyjechało trzech starszych i mocno wściekłych oficerów z miejscowej Rady Wojskowej. Strasząc mnie bronią, kazali wykasować zdjęcia rannych chłopców, wyglądających zresztą dokładnie tak samo jak powstańcy.

Wieczorem Tamara, pielęgniarka pochodząca z Naddniestrza (do Libii trafiła na kontrakt, jak wielu obywateli Europy Wschodniej), opowiedziała mi historię, po której nabrałem pewności, że jednak nie będzie uczciwych procesów i że jeśli powstańcy w końcu wygrają, zapanuje prawo brutalnej zemsty. Kobieta twierdziła, że miejscowi lekarze amputują rannym kaddafistom kończyny, nawet jeśli jest to zupełnie niepotrzebne; że gdyby na stole operacyjnym leżał powstaniec, walczyliby o tę jego nogę czy rękę do końca. Była to ewidentna zemsta za terrorystyczne ostrzeliwanie przez wojska Kaddafiego miasta i szpitala.

Więzienia poza kontrolą

Miesiąc później padł Trypolis. W czasie niezwykle radosnego święta Kurban Bajram Muhammad, młody żołnierz powstańczej żandarmerii, tłumaczył mi na placu Szahidów: – Mogę wybaczyć najemnikom z Afryki, że do nas strzelali, oni brali za to pieniądze, taka parszywa robota. Choć, jeśli mam być szczery, wyrżnąłbym chętnie ich wszystkich. Ale jak mam wybaczyć Libijczykom, naszym braciom, którzy nas zabijali? Wierzę, że Kaddafi to mason, który używa czarnej magii...

Muhammad opowiadał, że przesłuchiwał jeńców, i że – choć ciężko w to uwierzyć – mówili mu otwarcie: „Kochamy Kaddafiego, jest dla nas Bogiem!”. Muhammad pytał: – Nie chcemy zaczynać rządów od rozlewu krwi, ale jak im wszystkim wybaczyć?

Przypieczętowaniem przekonania, że w kraju nie zapanuje uczciwy ład, okazał się sposób, w jaki zginął sam Kaddafi: ranny, został prawdopodobnie dobity, potem znęcano się nad zwłokami.

Dziś Navi Pillay, sekretarz ds. praw człowieka przy ONZ, w raporcie na temat sytuacji w Libii skierowanym do Rady Bezpieczeństwa Organizacji wyraża niepokój: według Pillay libijskie siły rewolucyjne przetrzymują ponad 8 tys. więźniów w około 60 tajnych więzieniach. Więźniów oskarża się o wspieranie Kaddafiego. Większość zatrzymanych to przybysze z krajów subsaharyjskich. Według ONZ nie ma żadnej centralnej władzy, która kontrolowałaby nieformalne często areszty, w związku z czym nie prowadzi się spraw przetrzymywanych.

Abdurrahman Shalgham, libijski ambasador przy ONZ, potwierdził istnienie takich ośrodków zatrzymań i tłumaczył, że znajdują się poza kontrolą władz.

Miasta-państwa

Ale nie tylko te lokalne więzienia, lecz w ogóle Libia wydaje się pozostawać pod kontrolą około trzystu lokalnych milicji, wywodzących się z ochotniczych sił powstańczych; przetrzymują one, a według Lekarzy Bez Granic także torturują więźniów.

Grupy te nie są jednolite. Zdarzało się już, że do starć między takimi milicjami, które nie chcą złożyć broni i wejść w struktury nowej libijskiej armii – powstającej pod kontrolą Tymczasowej Rady Narodowej (pełniącej funkcję rządu do czasu wyborów) – dochodziło w Bengazi, Trypolisie, Bani Walid i Gharyan. Przykładowo, w stolicy konflikt dotyczył tego, która z milicji zajmie byłą siedzibę wywiadu. Ich członkowie prawdopodobnie obawiają się ugody z kulejącym rządem – część młodych komendantów nie uznaje nowego szefa armii Youssefa Mangousha, który do przejścia na emeryturę w 1999 r. służył w armii Kaddafiego (na koniec kariery w stopniu pułkownika).

Efekt jest taki, że Libia podzieliła się na miasta-państwa. Mój przyjaciel Chris Stevens – angielski dziennikarz, z którym razem pracowaliśmy latem ubiegłego roku jako korespondenci w oblężonej przez kaddafistów Misuracie, a który przebywa obecnie znów w Trypolisie – twierdzi, że najbardziej napięta sytuacja jest w miastach niejednolitych społecznie, jak Trypolis, który został zajęty przez powstańcze brygady wywodzące się z wielu innych miast. Natomiast ośrodki jednolite, takie jak Misurata, jakoś sobie radzą.

„Sytuacja w Libii budzi konfuzję, ale nie ma w tym nic dziwnego – pisze Chris. – Sądzę, że będzie więcej protestów przeciw Tymczasowej Radzie, jako że jest ona żałosna, nie podaje nawet nowego składu rządu! Misurata jest znacznie bardziej do przodu (niż Bengazi czy Trypolis) i przeprowadzi własne wybory. Osobiście ufam bardziej milicjom niż siłom rządowym, ponieważ są zorganizowane wokół własnych miast”.

Dramat Tawirghi

Owszem, milicje mogą zapewnić względne bezpieczeństwo dla własnych ludzi. Ale np. misuratczycy, którzy najbardziej ucierpieli w czasie wojny, pragną także zemsty i sami chcą wymierzać sprawiedliwość. Najbardziej znienawidzeni przez misuratczyków są ich sąsiedzi z miasta Tawirgha odległego o 50 kilometrów.

Tawirghę, biedną kolonię byłych czarnych niewolników, powszechnie oskarżano o wspieranie kaddafistów i udział w gwałtach na misurackich kobietach. Dlatego po wojnie misuratczycy wkroczyli do Tawirghi i wypędzili na pustynię dosłownie całe 30-tysięczne miasto. Ci ludzie raczej nie mają szans na powrót.

Podobny chaos występuje w całym kraju. Tamara ze szpitala w Nalut, która po wybuchu rakiety „Grad” w lipcu straciła męża, pisze mi: „Rzadko się odzywam, bo w Nalut nie ma prądu i nie działa internet. Samotność mnie zabija, a nie mogę nigdzie pojechać, odpocząć jak kiedyś, bo podkładają na drogach miny, niekiedy strzelają, kradną samochody...”.

Nie można wykluczyć konfliktu między Radą a milicjami. Pod koniec stycznia w Bengazi, gdzie rok temu zaczęła się rewolucja, zbrojny tłum sforsował bramy kompleksu rządowego. Protestujący wdarli się do biur Tymczasowej Rady, wynieśli komputery i meble. Zarzucają rządowi, że przygotował nowe prawo wyborcze bez konsultacji ze społeczeństwem.

Szef tymczasowego rządu Mustafa Abdel Dżalil wyszedł na balkon i próbował rozmawiać z tłumem, ale został obrzucony plastikowymi butelkami. Następnego dnia Rada zebrała się (w sekretnym miejscu) i podjęła uchwałę o odroczeniu przyjęcia nowej ordynacji. Dżalil ostrzega, że protestujący ryzykują podważeniem i tak kruchej stabilizacji w Libii, co grozi „osunięciem się kraju w bezdenną otchłań”. Do dymisji podał się jego zastępca Abdel Hafiz Ghoga; trzy dni wcześniej zażądali tego studenci uniwersytetu w Bengazi podczas gwałtownej demonstracji.

***

Ostatnie incydenty pokazują, jak niepopularna jest Tymczasowa Rada. Ludzie coraz głośniej żądają usunięcia ze stanowisk dawnych urzędników Kaddafiego, większego udziału w podejmowaniu decyzji i większej przejrzystości przy wydawaniu publicznych pieniędzy.

Wydaje się, że Libia może na długo popaść w „rozbicie dzielnicowe” – co utrudni odbudowę zrujnowanego wojną kraju (nawet jeśli eksperci zakładają, że do końca roku wydobycie ropy wróci do poziomu sprzed wojny). A istnieje też potencjalne zagrożenie ze strony podziemia prokaddafistowskiego, wszak nadal rodzina byłego dyktatora ma poparcie w takich miastach jak Sirta, Sabha czy Bani Walid. Kilka dni temu syn Kaddafiego, Saadi, udzielił z Nigru – dokąd uciekł w ubiegłym roku – wywiadu jednej z arabskich stacji, twierdząc, że planuje powrót, by przewodzić powstaniu.

W czerwcu mają odbyć się pierwsze wolne i demokratyczne wybory. Dla Libii będzie to chwila prawdy. Na razie kraj trwa w niepewności. 

ANDRZEJ MELLER przebywał w Libii od maja do września 2011 r., opisując dla „TP” powstanie przeciw Kaddafiemu. W ub. r. ukazała się jego książka „Miraż. Trzy lata w Azji” (zbiór reportaży m.in. z Gruzji, Indii i Afganistanu). Wkrótce w wydawnictwie The Facto ukaże się jego książka o libijskiej rewolucji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012