Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z ogromnym zaciekawieniem przeczytałam tekst Stefana Riegera „Stracone stulecie, zdradzona muzyka” („TP” nr 1/2003). Niemalże ze stuprocentową dokładnością odzwierciedla on moje zapatrywania na muzykę ubiegłego wieku. Podczas lektury kolejnych numerów „TP” natrafiałam wyłącznie na artykuły ostro krytykujące opinie Pana Riegera (Andrzeja Chłopeckiego w nr. 4 oraz Krzysztofa Meyera i Daniela Cichego w nr. 6). Zastanawiam się, jaka jest tego przyczyna. Czy wszystkim muzykologom twórczość kompozytorów XX wieku odkrywa piękno i głębię niedostrzegalne dla przeciętnego słuchacza? Czy też są to zachwyty w rodzaju tych, które demonstrują bywalcy wernisaży nowoczesnego malarstwa, dopatrujący się piękna i wielowymiarowej przestrzeni w płótnie podzielonym prostą kreską na dwie połowy? A może jest to kolejny przykład „politycznej poprawności”? Jeśli w utworze muzycznym piękna trzeba się dopatrywać z ogromnym wysiłkiem, a czasem po dogłębnym przestudiowaniu zasad kompozycji (w przeciwnym razie utwór będzie się nam kojarzył z przesuwaniem mebli po posadzce), nic dziwnego, że wiele osób powie: „Nie mam na to ochoty ani czasu” i włączy CD z preludiami Chopina.
JOANNA SKIBICKA (Gdańsk)