Nie ma złotego środka

JÁN PÚČEK, słowacki prozaik: Pamięć jest bardzo ludzka, przez to niedokładna. Z kolei historiografia to nauka, która nie potrafi mówić ludzkim głosem, a my pilnie potrzebujemy nauczyć się rozmawiać o naszej przeszłości.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Katedra pw. Świętej Elżbiety. Koszyce, Słowacja / GRAŻYNA MAKARA
Katedra pw. Świętej Elżbiety. Koszyce, Słowacja / GRAŻYNA MAKARA

JÁN PÚČEK, słowacki prozaik: Pamięć jest bardzo ludzka, przez to niedokładna. Z kolei historiografia to nauka, która nie potrafi mówić ludzkim głosem, a my pilnie potrzebujemy nauczyć się rozmawiać o naszej przeszłości.

MICHAŁ SOWIŃSKI: Zacznijmy od środkowoeuropejskiej pogody.

JÁN PÚČEK: Na Słowacji pogoda to kwestia kluczowa, a nie tylko temat do pogawędki. Od niej zależy wszystko. Kiedy jest zbyt sucho i ciepło, to źle. Kiedy chłodno i pada, jeszcze gorzej. Narzekamy, że zima bez śniegu nie jest prawdziwa, ale kiedy spadnie go w nocy pół metra, popadamy w desperację.

Zaczyna się jesień. To wymarzona dla naszej części Europy pora roku.

Bez dwóch zdań. Bo czym właściwie jest jesień? Samodzielną porą roku czy tylko okresem przejściowym między latem a zimą? Jest piękna i kolorowa, ale jednocześnie dotkliwie smutna i deszczowa. Zapowiedź końca i śmierci. Niektórzy ją uwielbiają, inni nienawidzą. Jak gdyby nie istniało nic pomiędzy. Ni pies, ni wydra, czyli wypisz, wymaluj zupełnie jak Europa Środkowa.

Skoro nie możemy jej w sensowny sposób zdefiniować, to może w ogóle jest nam niepotrzebna?

A może to tylko sposób, aby odegnać samotność? Gdyby Słowak nie miał swojego Polaka, a Czech swojego Węgra (oraz wszystkie pozostałe kombinacje), bylibyśmy smutni. Z kimś musimy nawiązywać relacje, a z sąsiadem chyba najłatwiej. Do tego nasza bliskość pozwala nam doświadczyć łagodnej i bezpiecznej obcości. Możemy wyjechać za granicę, ale jednak trochę zostać w domu. Skoro kręcimy nosem na Zachód, ale nie chcemy też patrzeć na Wschód, to wymyśliliśmy sobie swój środek.

Czy jako słowacki pisarz czuje się Pan członkiem środkowoeuropejskiej wspólnoty? Ta tożsamość jest punktem odniesienia?

Literatura, czy też kultura w ogóle, jest być może najpiękniejszym i najlepszym osiągnięciem naszej środkowoeuropejskości. To wspaniała możliwość komunikować się pomimo odmiennych języków. Słowacy bez problemów czytają czeskie książki, a Czesi słowackie, niekiedy również polskie. W przypadków Węgrów jest trudniej, ale tylko z powodów językowych. Nasze kontakty poszerzają horyzonty. Dzięki nim jesteśmy tak bogaci, że aż czasem sobie tego nie uświadamiamy. Równocześnie z tego samego powodu możemy zobaczyć, jak mało o sobie nawzajem wiemy, jak niewiele muzyki, literatury, filmów czy sztuk teatralnych naszych sąsiadów znamy. Ale to też dobry znak. Wiemy, co powinniśmy zmienić i nadgonić.

Jeśli istnieje coś takiego jak biografia środkowoeuropejska, to Jan z Pana powieści „Przez ucho igielne (sploty)” jest jej pełną realizacją.

Dziadek Jan mieszka na granicy, chociaż wcześniej jej tam nie było. Mała, nieistotna rzeczka Morawa po 1939 r. stała się nagle ważną linią na mapie, a jego prowincjonalne, senne miasteczko okazało się ważnym bastionem. Właściwie jest Słowakiem, czy też dokładniej Morawianinem, ale wystarczy, aby przeniósł się o kilkadziesiąt kilometrów, i już jest uważany za Czecha, gdyż mówi nieco innym językiem. Czy jego tożsamość ma w ogóle znaczenie? Dla niego może i nie, ale dla pozostałych, którzy nie są w stanie znieść rzeczy nienazwanych, owszem.

Poprzez losy jednej rodziny opowiada Pan historię Słowacji XX wieku. Co zyskujemy, gdy patrzymy z tej perspektywy?

Dzięki niej udało mi się uniknąć wielkich narracji i szerokich kadrów wypełnionych niezliczoną ilością postaci. Na tak przeciążonym płótnie wiele istotnych spraw umyka. Opowieść o rodzinie jest zawsze krucha i intymna, a wiatr historii robi w niej dotkliwe spustoszenia. Dlatego zawsze obok wielkiej historii pełno w niej ludzkich emocji. Nie musiałem wcale szukać tej opowieści, bo była ze mną od zawsze. Wakacje spędzałem u dziadka i babci, którzy potem stali się bohaterami mojej książki, choć wtedy nie mogli jeszcze tego wiedzieć.

W Pana powieści to kobiety są strażniczkami pamięci: to z nimi rozmawia narrator, to one trwają, na przekór czasowi i kolejnym zawieruchom historii. Ważna, ale niewdzięczna rola.

Jan przeżył dwa życia, jedno przed wojną, drugie po niej. Pozornie są one pokrewne, jednak nie da się ich połączyć – Jan po doświadczeniach z nazistowskich obozów i więzień nie potrafił już wrócić do tego, co było przedtem. W obu tych życiach kobiety odegrały kluczową rolę, choć ważniejsza była druga żona, Bożena. Rozumiała traumę Jana i bez względu na wszystko trwała przy nim, mimo że z pewnością wiele razy sama z tego powodu cierpiała. Nigdy nie przestała go kochać – to oczywiste nawet 20 lat po jego śmierci.

Jest Pan pisarzem młodego pokolenia, ale wraca Pan do wojny, o której chyba nie potrafimy zapomnieć w naszej części świata.

Niekiedy wytyka mi się, że piszę o czasach, których sam nie przeżyłem. Nie rozumiem tego zarzutu. Wierzę, że doświadczenia przodków są zapisane w naszym DNA: zarówno traumy, jak i chwile szczęśliwe. Jako społeczeństwo nie uporaliśmy się jeszcze z bagażem ostatnich dekad, co zdecydowanie nam ciąży. Brak rozliczenia przeszłości można wytłumaczyć tym, że po doświadczeniach totalitarnych pozostają nie tylko ofiary, ale też kaci i ich potomkowie. Ciężko wskazać na starszą osobę u kresu życia i powiedzieć, że ma krew na rękach. Ale milczenie nie oznacza, że problem znika. Wręcz przeciwnie, zostaje zepchnięty do podświadomości, a to tylko powiększa traumę. Mam dojmujące poczucie, że należę do pokolenia, które wreszcie odnajdzie stare fotografie i zapyta: „jaki właściwie mundur ma na sobie dziadek?”. Szkoda tylko, że sami będziemy musieli sobie odpowiedzieć.

Skoro mówimy o polityce i przepracowywaniu trudnych tematów – skąd Pana zdaniem ten antyeuropejski, ksenofobiczny ferment w naszym regionie?

To właśnie reakcje na nieprzepracowane problemy z przeszłości, tyle że dokładnie odwrotne od właściwych. Atak zamiast pokory i rozliczeń. Jest nam względnie dobrze, nudzimy się, więc nienawidzimy. Nie istnieje sensowny powód dla tej słowacko-polsko-węgiersko-czeskiej psychozy. Nikt nie robi nam nic złego, nie trzyma noża na gardle, nie obraża, a ni stąd, ni z owąd denerwują nas błahostki, do których od lat byliśmy przyzwyczajeni. Np. turyści z krajów arabskich. Zawsze tu przyjeżdżali, zwłaszcza do uzdrowisk takich jak Pieszczany, a tu nagle przerażenie. Mam wrażenie, że okropnie głupiejemy. Chemtrails to najlepszy dowód. Kiedy mówią o tym anonimowi internauci, człowiek zaśmieje się i machnie ręką. Ale kiedy poważnie zaczyna się o tym rozprawiać w knajpach, to nie wiem, jak reagować. Frustruje nas, że nie umiemy spełnić narzuconych nam marzeń. Uchodźcom zazdrościmy nawet dziurawych pontonów. Myślę, że nikt nie zamieniłby się na życia z mieszkańcami romskiej wioski, a mimo to nienawidzimy ich, bo rzekomo nie muszą nawet kiwnąć palcem, a mają wszystkiego pod dostatkiem. Tak bardzo rozglądamy się wokół, że zapominamy spojrzeć w lustro. Mówi się, że Słowak zazdrości sąsiadowi nawet raka, bo wtedy nie trzeba chodzić do pracy. Okrutne, ale jest w tym ziarno prawdy.

Ostatnio pojawił się nowy element – Kotleba i jego agresywny nacjonalizm.

Słowaccy faszyści to żadna nowość, a Kotleba działa od dawna. Mam oczywiście świadomość problemu, ale obserwuję go już od szkoły średniej. Wtedy intensywnie grzebałem w wojennej przeszłości mojego dziadka. Zastanawiałem się, co on, dawno zmarły, pomyślałby o dzisiejszych szaleństwach. Zawsze było dla mnie jasne, po której stronie należy stanąć. I wciąż nie rozumiem, dlaczego niektórzy wybierają nienawiść. Może dlatego, że bycie dobrym jest męczące. Zło jest wygodniejsze. Wolę nie prorokować więcej w sprawie Kotleby, bo jak na razie wszystkie moje przepowiednie się niestety sprawdziły.

W Pana powieści pojawiają się krótkie fragmenty, które można nazwać „instrukcją obsługi rzeczywistości”. Czy to nostalgia za „starymi, dobrymi czasami”?

Absolutnie nie! Takich czasów chyba nigdy nie było ani prawdopodobnie nigdy nie będzie. Chodzi raczej o poetyckie fragmenty, które próbują ponownie lub w inny sposób nazwać znajome rzeczy. To też metafory życia jako takiego – jego nietrwałości i kruchości – które stanowią odniesienia do analogowego świata. Wyzbyte są jednak wszelkiej nostalgii. Potrzeba wysiłku, aby wydobyć z rzeczywistości drobne i oczywiste drobiazgi, bez których świat nie byłby światem. Tak jak z ogryzkiem. Łatwo go zgubić, wyrzucić. Ale jest w nim ukryte ogromne drzewo. Musimy tylko na niego spojrzeć z odpowiedniej perspektywy, aby to dostrzec.

Pisze Pan dużo o pamięci, która jest medium dla wielkiej historii. Może ten splot jest w Europie Środkowej zbyt silny? Może powinniśmy się nauczyć oddzielać jedno od drugiego?

Historia nie istnieje bez pamięci – to oczywiste. Ale ja rozumiem to trochę inaczej. Pamięć jest czymś bardzo ludzkim, przez to nie zawsze dokładnym. Z kolei historia i historiografia to w zasadzie nauka, więc nie mówi ludzkim językiem. A my właśnie pilnie potrzebujemy nauczyć się rozmawiać o naszej przeszłości, aby móc zrozumieć, co właściwie mamy zapisane w naszym tożsamościowym DNA. Musimy przepracować nasze demony. Niekompletna pamięć jest jednym z powodów tego pełnego nienawiści szaleństwa, które dzisiaj w naszej wspólnej krainie przyjmuje tak niezrozumiałe rozmiary. Jednak pamięć to także źródło cierpienia. Wielu z tych, którzy przeżyli najgorsze traumy, cierpi właśnie z powodu pamięci. Oszalelibyśmy, gdybyśmy musieli pamiętać wszystko, ale absolutna amnezja to niebezpieczne ekstremum.

Złoty środek?

Nie mam pojęcia. Opowiem o sobie – bez pamięci moich dziadków nigdy nie dotarłbym do historii, nie miałbym motywacji, aby spoglądać w przeszłość. Szczególnie bez wspomnień mojej babci – podczas pracy nad ostatnią książką nagrałem trzydzieści godzin rozmów z nią. Czasy, kiedy miała 12 lat, pamiętała tak, jak gdyby wydarzyły się wczoraj. Jest fantastycznym źródłem informacji. Ale z dzisiejszych wydarzeń nie pamięta niczego. Patrzy przez kuchenne okno na swoje podwórko i pyta: „gdzie jestem?”. A mieszka tam od prawie 50 lat. Potem patrzy na swojego wnuka i pyta: „kim jesteś?”. To trudne, zapomina i jest tego świadoma. Demencja starcza, alzheimer i podobne choroby – to właśnie metafora naszej środkowoeuropejskiej świadomości historii. Boję się, że choroba będzie postępowała. A kiedy już zapomnimy o wszystkim, nie będziemy w stanie zadbać nawet o higienę osobistą, jedzenie i inne zwykłe, ale niezbędne rzeczy. ©

Tłumaczenie i współpraca: Aleksandra Wojtaszek

Ján Púček (ur. 1987) jest słowackim prozaikiem, redaktorem, krytykiem literackim, filmoznawcą. Debiutował zbiorem „Kameň v kameni” (2012). Rok później opublikował „Okná do polí”, a w 2015 r. – powieść „Przez ucho igielne (sploty)”, która w tym roku ukazała się po polsku w przekładzie Weroniki Gogoli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Angelus 2017