Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W odróżnieniu od autora, którego podczas opisywanych wydarzeń nie było na świecie, miałem w czasie repatriacji 14 lat i nie zauważyłem, ażeby naszych sąsiadów w Trokach i okolicach ktoś zmuszał do wyjazdu. Wyjeżdżali, ponieważ bali się wywózek, kołchozów, a niektórzy chcieli lepszej przyszłości dla dzieci. Ażeby być ,,wypędzonym", trzeba było być obywatelem przedwojennej Polski; zgłosić się do “Pełnomocnika Rejonowego PKWN od Spraw Ewakuacji"; otrzymać kartę ewakuacyjną, w której była wyznaczona data wyjazdu, numer wagonu i miejsce przeznaczenia w Polsce (zatrzymałem ten dokument na pamiątkę). Ponieważ mój dziadek stwierdził, że nie pojedzie na cudze łzy, a mama nie chciała zostawić rodziców - nie wyjechaliśmy. Byliśmy dziećmi i nie mogliśmy decydować, chociaż bardzo się chciało wyjechać do Polski. Dopiero w drugiej połowie lat 50., jako dorośli, mogliśmy świadomie i dobrowolnie podjąć decyzję o wyjeździe. Brat wyjechał w 1957 r., ja z mamą i babcią w 1959 r. Wtedy można już było sprzedać dom. Jeszcze raz podkreślam: nikt nas nie wypędzał, a ja nie czuję się ,,wypędzonym" (i nie tylko ja).
Z mojej klasy w Seminarium Nauczycielskim w Trokach wyjechała tylko 1/3 osób, reszta pozostała i mieszka do dzisiaj na Wileńszczyźnie. Podobnie z klasy brata, który ukończył V gimnazjum w Wilnie.
Nikt nas nie pytał, czy chcemy być obywatelami ZSRR. Zostaliśmy nimi automatycznie, dzięki czemu służyłem dwa lata w szeregach Armii Czerwonej. Polaków, żyjących w Kazachstanie, wywieziono w drugiej połowie lat 30. z radzieckiej Ukrainy i Białorusi. I jako obywatele ZSRR nie mieli prawa do repatriacji ani w latach 40., ani 50.
J. WACŁAW (Bydgoszcz)