Nie chodźmy na łatwiznę

Jacek Hołówka, filozof: Duchowość bazuje na pewnego rodzaju naturalizmie: każdy, kto jest dostatecznie dobrze przygotowany, jest w stanie rozróżnić, co jest lepsze, a co gorsze. Ale nie ma algorytmu pozwalającego z góry odkryć, co będzie bardziej wartościowe.

10.07.2012

Czyta się kilka minut

ARTUR SPORNIAK: Co w życiu jest ważne?

JACEK HOŁÓWKA: Dobrze przez los potraktowane a przez nas przemyślane życie układa się w pewien rodzaj powieści. Nie sądzę, abyśmy mieli wiele miejsca w życiu na poezję, dlatego, że jest ono jednak dosyć ciężkie i często trywialne. Natomiast, w codzienność i zabieganie o doraźne cele możemy wpleść rozmaite cele wyższe i nadać swojemu życiu szersze ramy. Dzięki temu nie będziemy mieli poczucia, że życie redukuje się do egzystencji i ma charakter czysto biologiczny. Dostrzeganie wartości, rozumienie bardziej skomplikowanych spraw i dążenie do nietrywialnych celów – to jest w życiu ważne.

Nie dla wszystkich...

Oczywiście, i to z prostego powodu. Żyjemy w epoce konsumeryzmu, w której ludzie są przekonani, że głównym celem jest zarabianie pieniędzy i ich wydawanie. Simone Weil powiedziała, że człowiek gotów jest poświęcić 20 proc. swojego czasu, którego i tak ma niewiele, po to, by poprawić swoje życie o zaledwie 5 proc. Pod tym względem jesteśmy niemądrzy: poświęcamy zbyt wiele rzeczy ważnych i ciekawych dla polepszenia sobie choć trochę standardu życia. Wpadamy w ten sposób w pułapkę, bo nie ma czegoś takiego jak wystarczająco wysoki i w pełni zadawalający poziom materialnego życia. Dzisiaj przeciętny Polak żyje na takim poziomie konsumpcji, na jaki kilkadziesiąt lat temu mogła sobie pozwolić tylko klasa najwyższa. Mamy zatem w sobie tendencję do życia na pokaz, ale jest to życie właściwie biologiczne.

Wiem, że zdaniem Pana Profesora lekarstwem ma być filozofia.

Być może nawet zbyt natrętnie ten pogląd forsuję, jednak nigdy nie uważałem, że filozofia jest jedyną drogą sensownego życia. Jestem przekonany, że cała kultura wysoka rządzi się własnymi prawidłowościami. Te prawidłowości są trudne do uchwycenia. Każdy z nas ma talent w jakiejś dziedzinie. Są ludzie, którzy bardzo kochają sztukę. Jeśli ktoś ma talent muzyczny czy plastyczny, może się w tym kierunku rozwijać. W gruncie rzeczy duchowość sprowadziłbym do pewnego rodzaju wyrafinowania, które nie zmierza w pustkę przez konstruowanie kunsztownych, ale nieczytelnych dla innych rozwiązań, lecz odkrywa coś nowego, co wydaje się powszechnie przekonujące. Takie wyrafinowanie oczywiście możliwe jest w sztuce wszelkiego rodzaju, ale także w ogrodnictwie, architekturze, jest możliwe także – choć wydaje się to paradoksalne – w wychowywaniu dzieci.

Jest także możliwe w uprawianiu filozofii. Filozofia dostarcza najlepszej busoli tym, którzy czują się pogubieni w życiu. Sztuka nie rozwiązuje naszych problemów indywidualnych. Sztuka pozwala nam wyobrazić sobie, że jesteśmy kimś więcej – jej twórcą albo odbiorcą, a nawet koneserem, i bardzo wysoko sobie to cenić. Ale ona nie przenika do naszego życia codziennego. Natomiast filozofia ma taką dziwną zdolność docierania do wszystkich płaszczyzn – od biologicznej, poprzez rodzinną, społeczną, polityczną, ekonomiczną, aż do czysto abstrakcyjnej.

Za pośrednictwem rozumu?

Tak, ale nie w sensie racjonalizmu w stylu Kanta czy Leibniza. U obu filozofów dostrzegam pewnego rodzaju eskapizm – uciekanie od świata zmysłowości (fenomenów) w stronę świata monad (numenów), które dają się w wyobraźni uchwycić jako coś możliwego, ale nie mamy żadnego potwierdzenia, że to koncepcja prawdziwa.

George Kubler w książce „Kształt czasu: Uwagi o historii rzeczy”, którą w 1970 r. przetłumaczyłem, mówi, że każda kultura charakteryzuje się wewnętrzną doskonałością. Owa doskonałość polega na tym, że w każdej praktyce życiowej (np. gotowaniu, leczeniu chorych, medytacji, budowaniu mebli czy komponowaniu zapachów) powstają w naturalny sposób wewnętrzne kryteria doskonałości, które zresztą nie mają charakteru racjonalnego. Ludzie np. bardzo kochają taniec. Nie ma czegoś takiego jak ideał tańca, nie ma także racjonalnych metod poprawiania tańca. W rzeczywistości dzieje się natomiast tak, że nagle z niewiadomych powodów pewien rodzaj tańca staje się popularny i z czasem może on ulec udoskonaleniu albo zwyrodnieniu. Ulega zwyrodnieniu, jeśli jako taniec przestaje służyć do wyrażania uczuć w rytm muzyki. Na tym bowiem polega doskonalenie tańca, żeby nowe treści dało się powiązać z konkretnym zachowaniem, z ruchem, gracją, zwinnością. Przykładem zwyrodnienia może być taniec erotyczny, którego głównym celem jest wywołanie podniecenia seksualnego.

Każda dziedzina ludzkiej działalności podlega tym dwóm zasadom: albo ulega deprecjacji, wulgaryzacji i zwyrodnieniu, stając się trywialna i coraz wyraźniej prymitywna i biologiczna, albo ulega wewnętrznemu doskonaleniu, sublimacji. I to właśnie jest najbardziej interesujące: w autonomiczny sposób w każdej ludzkiej dziedzinie odkryć możemy doskonałość działania, czyli swego rodzaju sztukę. Duchowość polega na tym, że pojawia się grupa ludzi, którzy stają się w jakiejś dziedzinie koneserami – świetnie orientują się, jakie były największe osiągnięcia w przeszłości, szukają nowych rozwiązań, a te rozwiązania nie idą w stronę uproszczeń, np. wciągania nowych zewnętrznych wątków, choćby erotycznych – tak dzisiaj eksploatowanych; raczej trzymają się z daleka od komercji i popkultury.

Najbardziej zagadkowy w przekonaniu o istnieniu tak rozumianej duchowości jest fakt, że nie ma algorytmu pozwalającego z góry odkryć, co będzie bardziej wartościowe, subtelne czy przekonujące. Duchowość ta bazuje na pewnego rodzaju naturalizmie, w który bardzo wierzę: każdy, kto jest dostatecznie dobrze przygotowany, jest w stanie rozróżnić, co jest lepsze, a co gorsze. Na jakiej to się dzieje zasadzie? Nie wiemy. Czy to jest racjonalizm? W czystej postaci na pewno nie. Jakieś rozumowe zasady dają się tu odnaleźć. Np. większość z osób, które słyszały opery Mozarta, powie po namyśle, że „Don Giovanni” jest operą najlepszą. Ale na pytanie „dlaczego?” nie ma precyzyjnej, wyczerpującej i racjonalnej odpowiedzi.

Intuicja?

Nie, chodzi raczej o prawidłowości wiecznego poprawiania i doskonalenia dotychczasowych osiągnięć. Nie ma ostatecznego wzorca, ustalonego raz na zawsze ukierunkowania, żadnych definicji czy przewidywalnych oczekiwań.

Potrafimy jednak rozróżnić między drogą konstruktywną a destruktywną.

Właśnie to jest najbardziej fascynujące w życiu. Jak powiedział Owidiusz: „widzę i pochwalam to, co lepsze, ale idę za tym, co gorsze”. Chciałbym osiągać wyższe i przekonujące cele, ale bardzo łatwo dać się zepchnąć z drogi. To jest jak błądzenie po lesie: człowiek widzi jakąś przecinkę, jakieś jaśniejsze miejsce, idzie w tamtą stronę, ale może się okazać, że to ślepa polanka i musi błądzić dalej. W sprawach wartości i duchowości bardzo łatwo zejść na manowce. Co więcej, istnieją tysiące fałszywych proroków, którzy z powodów doktrynalnych czy komercyjnych mącą innym w głowach. Dlatego też jedną z najtrudniejszych zagadek w kulturze jest rozsądzenie, czy mamy do czynienia z oszustem, czy z geniuszem.

Obecnie bardzo popularne są rozmaite wersje performance w sztuce albo dekonstrukcjonizmu w humanistyce. Uważam, że postmodernizm i dekonstrukcjonizm to ślepe tory. To chaos, który do niczego nie wiedzie. Natomiast na pytanie, co mogłoby wyznaczyć dzisiaj nowe osiągnięcia, nie ma z góry danej odpowiedzi.

A w jaki sposób te odpowiedzi się w końcu pojawiają?

Np. najpierw powstają proste, nieozdobione dzbany, służące do zaspokojenia biologicznych potrzeb. Potem garncarz dorysowuje kilka kresek wokół obwodu, następnie pojawia się falisty wzorek między tymi kreskami, z czasem wzór coraz bardziej staje się wyrafinowany, by wreszcie pojawić się mogła cudowna grecka waza.

Ten proces będzie konstruktywny pod warunkiem, że za każdym razem coś nowego będzie odkrywane. W koronkarstwie nie ma żadnego postępu, bo mamy w nim do czynienia jedynie z coraz bardziej skomplikowanymi wzorami (ale być może się tutaj mylę).

Okazuje się, i to jest bardzo szczęśliwe dla natury ludzkiej, że nie jesteśmy w stanie powtarzać tych samych rzeczy bezmyślnie. Już Arystoteles zauważył, że nudzą nas powtarzalne motywy. Mamy tendencję do szukania nowości. Zatem niecierpliwość i tendencja do znużenia są głównymi motywami budowania duchowości. Duchowość bierze się stąd, że dotąd wynalezione rozwiązania uznajemy za opatrzone, trywialne i pozbawione świeżości, a wobec tego – nieprzekonujące. Za ich pomocą nie jesteśmy w stanie w szczery i nowy sposób przekazywać swoich uczuć. Dlatego średniowieczni skrybowie nie wytrzymywali i za którymś razem dopisywali swoje uwagi do przepisywanego wielokrotnie tekstu. Nie jesteśmy w stanie powtarzać tego samego wielokrotnie. Większość z tych nowych pomysłów może być trywialna i nie zasługiwać na uwagę, ale co jakiś czas pojawi się w końcu nowy olśniewający pomysł. A wraz z nim – nowe kryterium oceny.

Zatem zdaniem Pana Profesora nie można mówić o oczywistości i stałości prawd, które rządzą naszym życiem?

Mamy raczej do czynienia z prawidłowością czy logiką układania puzzli. Pewien element pasuje tylko w jedno miejsce układanki i w żadne inne. Układający musi odnaleźć ten np. mały fragment pejzażu. Czy to jest rozumność w sensie logiki naukowej? Tego rodzaju niepowtarzalne i jednorazowe naturalne prawidłowości odkrywamy w przyrodzie, ale nie mają one z nauką wiele wspólnego. To raczej domena duchowości, bycia koneserem: umieć tu i teraz odnaleźć i dopasować właściwy element.

Czy wystarczy być koneserem w relacji z drugim człowiekiem? Znużenie jako motor działań na tym terenie wydaje się groźne.

Rzeczywiście trochę niebezpieczne, ale nie groźne. To sugerowałoby, że nasze przywiązanie do ludzi jest zawsze płytkie i narażone na zerwanie. Tak oczywiście nie musi być. Niektóre nasze kontakty są przypadkowe i narażone na zerwanie, ale wtedy, gdy od samego początku nie miały potencjału rozwojowego. Myślę, że zwykle nie chwytamy tego momentu, w którym się z kimś zaprzyjaźniamy „na śmierć i życie”. Ale patrząc wstecz, możemy to ocenić. Co taką przyjaźń może zniszczyć? Potrafię sobie wyobrazić skrajną sytuację, w której mógłbym zwątpić w prawdziwego przyjaciela, gdyby np. powiedział, że jedyne rozwiązanie, jakie dostrzega w jakieś sprawie, to morderstwo. Odpowiedziałbym wówczas, że przestaje myśleć w sposób, który da się zrozumieć i zaakceptować. Dopóki nie będzie zapuszczać się w tego rodzaju skrajności, tylko np. robić będzie rzeczy, które się jedynie nie mieszczą w moim planie życiowym, mojego zaufania nie powinien utracić.

Na pewno z pewnymi ludźmi nie warto się przyjaźnić. Tutaj roztropność jest bardzo potrzebna. Zatem widzę to na odwrót: nie dążenie do doskonałości naraża nasze związki na trudności, tylko nasze związki z góry powinny być poddane takiemu wymaganiu, że przywiązujemy się do ludzi godnych zaufania.

Uważam, że jest w związkach miejsce na doskonałość i rozwój, gdyż życie wielokrotnie stawia nas przed trudnymi decyzjami. Wówczas oczekujemy od prawdziwego przyjaciela bezstronnego wsparcia – bezstronnego, gdyż uwzględniającego nasz punkt widzenia, ale nie dlatego, że ta osoba jest do nas przywiązana. Nadal ludzie potrafią w ten sposób na sobie polegać, choć przyznaję – to XIX-wieczna koncepcja przyjaźni.

Czyli jest możliwa miłość między mężczyzną i kobietą, która doskonali się do końca ich dni?

To trudne i zabawne pytanie.

Dlaczego zabawne?

Trudne, gdyż trudno odgadnąć warunki, które trzeba spełnić, aby miłość rzeczywiście mogła się do końca rozwijać. Jestem przekonany, że jest to jednak możliwe. Na pewno jest tak, że obie strony muszą myśleć za obie osoby. To chyba rzecz najtrudniejsza do osiągnięcia, bowiem człowiek jest przerażony myślą, że zostanie całkowicie zdominowany albo że narzuca uparcie swój punkt widzenia, albo że porozumienie zostaje zasypane pod gruzami codziennych ciężarów, albo ma wrażenie, że druga osoba nie idzie w dobrą stronę, tylko z upływem czasu tępieje i staje się wygodnicka, ospała i stereotypowa, nie stać jej na świeże myśli i świeże uczucia, albo może się zdarzyć – co jest rzeczą już najstraszniejszą – że to my sami stajemy się otępiali, bezmyślni, stereotypowi, gonimy w piętkę, z dnia na dzień powtarzamy to wszystko, co było wcześniej, i się nie rozwijamy. To wszystko, co staram się opisać jako duchowość, jest rozwojem pozbawionym intencji doraźnej korzyści, ale jednocześnie silnie powiązanym z życiem emocjonalnym i praktycznym.

Czy jednym z warunków takiego rozwoju nie jest nadzieja, że gdzieś tam istnieje ¬absolutna rzeczywistość – niezależna od naszych błędów i upadków?

Tutaj się zdecydowanie różnimy, gdyż w takim myśleniu i takiej potrzebie dostrzegam pójście na łatwiznę. Nie ma nic straszniejszego, niż dostać przepis na życie. Gdyby ktoś dał mi pełny przepis na moje życie, to tak, jakby mi wyświetlił dalszy jego bieg, pozwolił mi patrzeć, co ze mną dalej będzie, zredukował mnie do roli widza – równie dobrze może mnie zastrzelić. Wtedy redukuje mnie do hedonisty, który przeżywa przyjemne fragmenty swojego życia, albo do człowieka, którzy żyje jakimiś pustymi fantazmatami, przebiegającymi mu przed oczami. Wtedy w ogóle to nie jest moje życie, bo ja nim kierować nie potrafię – albo też chce mi gwarantować, choć na to nie zasługuję, jakiś rodzaj sukcesu i szczęścia. Wszystko razem jest pójściem na łatwiznę.

Mówiąc o nadziei, mam na myśli tęsknotę za czymś, czego nie potrafię do końca ani przewidzieć, ani sprecyzować. Wspólnota wiary nie daje łatwych odpowiedzi.

Wiem, że istnieją ludzie, którzy tak przeżywają swoje życie, ale ja tego kompletnie nie rozumiem. To szukanie jakiś wizji, objawień...

A szukanie wzorców?

Jest różnica między szukaniem wzorców a szukaniem łatwej nagrody bez chęci zapracowania na nią. Coś mam dostać tylko dlatego, że chodzę na dwóch nogach, albo tylko dlatego, że zachowuję się przyzwoicie i nigdy nie byłem w więzieniu? Przede wszystkim nie rozumiem nieukojonej i nieukierunkowanej tęsknoty. We mnie nigdy takiego uczucia nie było i jestem pewien, że nigdy nie będzie.

Oczywiście, człowiek może rodzaj pewnej lekkiej depresji czy lekkiego rozczarowania do siebie widzieć jako tęsknotę do czegoś lepszego i większego. Według mnie jest to błąd wynikający z personalizacji świata. W literaturze, w filozofii, a najczęściej w religii zdarza się, że ktoś mówi: „Świat mnie źle traktuje, zasługuję na więcej”. Proszę zwrócić uwagę, jak zupełnie różne zachowania płyną z tej inspiracji, wobec tego jest to bardzo niewiarygodna inspiracja. Breivik prawdopodobnie czuł się oszukany przez otoczenie i przez świat, nie miał z kim porozmawiać, nienawidził współczesnej Norwegii, domagał się, żeby wyglądała inaczej. Człowiek przeżarty jakąś gorzką tęsknotą, z powodu której zabił 77 osób. To najgorsze, co zaufanie do tęsknoty może przynieść.

Jeżeli nas bierze jakaś dziwna tęsknota, natychmiast powinniśmy wskoczyć do zimnej wody, otrząsnąć się i postawić sobie pytanie: o co mi chodzi? Może po prostu jestem zmęczony, może chcę się napić dobrego wina, spotkać nowych ludzi, uwolnić się od codziennego jarzma i ciężarów?

Czy opowieść, jaką jest życie, nie ma zatem puenty?

To bardzo dobre pytanie. Ponieważ mam konstytucję dosyć optymistyczną, lubię słyszeć, że jest puenta – wolę książki, które kończą się happy endem (zdaję sobie sprawę, że mam tutaj mało wyrafinowany gust i że to słabość mojej estetyki). W ludzkim życiu także chciałbym widzieć happy end. Jak sobie go wyobrażam? Człowiek, który dochodzi osiemdziesiątki, dziewięćdziesiątki, miał szczęśliwe życie, patrzy wstecz niczego nie żałując, spokojnie umiera. Wówczas nawet nie odczuwałbym żalu z powodu jego odejścia. Powiedziałbym sobie: ta sztuka już się skończyła – sztuka nie może trwać w nieskończoność. Natomiast człowiek, który skończył swoje życie przestraszony, rozedrgany, wciągnięty w rozmaite sprawy, z których żadna nie została dokończona, głęboko rozczarowany względem bliskich, wściekły na siebie samego, że nie zdołał sobą pokierować – dla kogoś takiego śmierć jest wybawieniem.

Zatem puenta w sensie streszczenia – nie. Biografia szczęśliwego życia zawsze wygląda tak samo: wszystkie podjęte sprawy były słuszne i doprowadzone do końca. Taka powieść byłaby nudna.

Przecież to nieprawda!

Mamy swobodny wybór spraw, którymi chcemy wypełnić swoje życie. Rzecz polega nie na tym, co wybraliśmy, tylko czy wybraliśmy tak, że nie musimy żałować, bo sprawy doprowadziliśmy do końca. Wybieramy zawsze z pewnym ryzykiem, ale potem, jeśli pozwalamy innym na krytykowanie naszego wyboru i odpowiadamy w uczciwy sposób na ich zarzuty, i potrafimy się utrzymać przy kierunku, który wybraliśmy, mamy szansę napisać piękną powieść oraz dobrze przeżyć życie. 


Prof. JACEK HOŁÓWKA (ur. 1943 r.) jest filozofem i etykiem, kierownikiem Zakładu Filozofii Analitycznej w Instytucie Filozofii UW oraz redaktorem naczelnym kwartalnika „Przegląd Filozoficzny”. Autor licznych książek i publikacji o tematyce etycznej, a także przekładów dzieł filozoficznych z języka angielskiego. Określa się jako ateista.



Za tydzień – tekst Piotra Sikory o spotkaniu głębokiej wiary z poważnym ateizmem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2012