Nadmiar troski

Obserwując życie publiczne w Polsce, nabiera się wrażenia, że uczestniczymy w operetce, w której główne role obsadzono najwyższymi funkcjonariuszami publicznymi, a na scenie co jakiś czas pojawiają się czarownice, helikoptery bezzałogowe i... torebka posłanki Szczypińskiej. Byłby to może jakiś pomysł na otwarcie sezonu urlopowego, ale owa zabawa odbywa się nie w piaskownicy, tylko w średniej wielkości państwie europejskim, które jest członkiem UE, NATO i jeszcze kilku poważnych organizacji międzynarodowych.

18.07.2007

Czyta się kilka minut

W pewnym momencie tego spektaklu jego główny bohater, mając chwilowo dość całej imprezy, woła rozpaczliwie: "Są jeszcze w Polsce sądy!". Ten okrzyk Andrzeja Leppera najdobitniej uświadamia fakt, że wśród partyjnych gier i manipulacji sądy pozostały jedną z ostatnich instytucji życia publicznego, których działanie wciąż jeszcze cechuje racjonalność i powaga.

Argument - jedyna broń

Sądownictwo jest dziwną władzą, bo nie ma jednej, społecznie i medialnie rozpoznawalnej twarzy. W Polsce jest czynnych zawodowo ok. 10 tys. sędziów, którzy rocznie rozpoznają blisko 10 mln spraw. Tkwi w tym zarówno siła, jak słabość sądów określonych konstytucyjnie jako trzecia władza w państwie.

Władza sądów pochodzi z niezależności i niezawisłości orzekających w nich sędziów - ludzi, którzy z założenia nie muszą ubiegać się o przywileje, dbać o przychylność przełożonych czy obawiać się zmiany politycznych wiatrów. Niezawisłość poszczególnych sędziów przekłada się na niezależność całego sądownictwa. Jednostkowe przypadki odstępstwa od zasady bezstronności i niezawisłości nie są w stanie zachwiać całością systemu. Jednocześnie jednak ów niezawisły i niezależny sędzia pozostaje sam w chwili wydawania orzeczenia. Nie może korzystać z potęgi instytucji, uruchamiać kampanii reklamowych czy mobilizować opinii społecznej. Broni go wyłącznie racjonalność użytych argumentów i ewentualna łaskawość dziennikarzy, którzy zechcą ze zrozumieniem przekazać treść rozstrzygnięcia.

A sądy nie mają najlepszej prasy. Media wychwytują najmniejsze potknięcia, tworząc obraz skorumpowanej, niekompetentnej i bezdusznej machiny sądowej, co oczywiście zawsze znajdzie poklask społeczny. Warto pamiętać, że wśród osób, które znalazły się na sali sądowej, co najmniej połowa wychodzi niezadowolona. Bo taka jest żelazna logika sądowego sporu - jednym zostanie przyznana racja, innym nie. Sądy muszą też bronić podstawowych zasad demokratycznego państwa, w tym tych odnoszących się do sposobu prowadzenia sporów sądowych, choć niekiedy przedłuża to postępowanie i jest niezrozumiałe dla opinii publicznej domagającej się natychmiastowego wydania sprawiedliwego orzeczenia. Do takich poglądów swego czasu odwoływali się - zresztą skutecznie - twórcy sądów 24-godzinnych. Fascynacja owymi przyspieszonymi procedurami i sprawiedliwością na skróty kończy się jednak wtedy, gdy ktoś doświadcza ich działania na własnej skórze.

Ostatecznie sądy nie mogą być lubiane, bo nie podążają za głosem większości, choćby była to większość "moralnie słuszna" i politycznie poprawna. To musi rodzić konflikty ze światem polityki, bez względu na to, jaki aktualnie obóz sprawuje w państwie władzę. Dopóki sądy skutecznie opierają się politykom, dopóty żyjemy jeszcze w demokratycznym państwie prawa. I Andrzej Lepper może z nadzieją wznosić cytowany na wstępie okrzyk. Jednak ci sami politycy, którzy w momencie kryzysu liczą na pomoc niezależnych i bezstronnych sądów, chwilę wcześniej, będąc na szczytach władzy, bardzo ochoczo starali się gwarancje owej niezależności i bezstronności ograniczyć.

Prezenty ministra

Na biurku prezydenta leży obecnie ustawa uchwalona całkiem niedawno przez rządzącą koalicję, która istotnie zmienia ustrój sądownictwa, zwiększając znacznie wpływy ulubionego przez opinię publiczną ministra sprawiedliwości. Dla kogoś niezorientowanego zmiany mogą wydawać się kosmetyczne - ktoś, kto jednak będzie chciał wpływać na sądy, może je wykorzystać w sposób bezwzględny. Wśród czekających na podpis prezydenta regulacji znajduje się przepis dający ministrowi sprawiedliwości prawo do wysłania każdego sędziego, bez jego zgody, na okres sześciu miesięcy do pracy w innym sądzie lub instytucji. Przepis ewidentnie naruszający Konstytucję, ale umożliwiający odsuwanie niewygodnych sędziów od "ważnych" dla decydentów spraw. Minister sprawiedliwości zyskał też kompetencję do natychmiastowego zawieszania sędziego w czynnościach z uwagi na "istotne interesy służby". Wprowadzono ponadto kuriozalne 24-godzinne sądy dyscyplinarne badające zasadność stawianych sędziom zarzutów popełnienia przestępstwa i decydujące o uchyleniu immunitetu. Propagandowo sędziowie zostali w ten sposób potraktowani na równi z chuliganami stadionowymi.

Jest kij, musi być i marchewka... Jest nią przyznanie ministrowi sprawiedliwości prawa do awansowania sędziego i przyznania mu wyższego wynagrodzenia, z pominięciem skomplikowanych procedur. Minister może też każdego sędziego awansować na prezesa sądu. Te ostatnie regulacje są szczególnie niebezpieczne, bowiem niezawisłość i bezstronność sędziów nie jest czymś, co zostaje dane sędziemu raz na zawsze. Skomplikowany mechanizm regulacji prawnych obejmujący kwestie wynagrodzenia, emerytury, podległości służbowej, czasu pracy, stabilności wykonywania zawodu służyć ma ochronie sędziego przed jakąkolwiek zależnością prawną czy faktyczną od podmiotów zewnętrznych, w szczególności władzy wykonawczej.

Jednocześnie sędzia, jak każdy człowiek, z natury dąży do poprawy swojej sytuacji materialnej i uzyskania wyższego statusu zawodowego, tyle tylko że może to realizować w bardzo wąskim obszarze wymiaru sprawiedliwości - nie wolno mu bowiem podejmować dodatkowego zatrudnienia ani angażować się w działalność publiczną. Przyznanie w takim przypadku ministrowi sprawiedliwości prawa do rozdawania "po uważaniu" apanaży w postaci stanowisk czy wyższych wynagrodzeń jest ogromnym zagrożeniem dla samej istoty niezależności sądów i niezawisłości sędziów.

Jeszcze mamy sądy...

Obrońcy proponowanych zmian będą twierdzić, że w żadnym razie nie było ich intencją wpływanie na treść wydawanych wyroków. Trzeba jednak pamiętać, że powstanie samej takiej możliwości stwarza klimat, w którym sędzia zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób jego orzeczenie będzie odebrane przez politycznych decydentów, od których może zależy jego ewentualny awans czy wyższa pensja. W tym momencie jednak kończą się niezawisłe sądy, jak też demokratyczne państwo prawa (w jego obronie wystąpił zresztą Rzecznik Praw Obywatelskich, apelując do prezydenta o niepodpisywanie rzeczonej ustawy).

Obecny minister sprawiedliwości - pomysłodawca omawianych zmian - nie przyjął do wiadomości, że sędziowie nie są funkcjonariuszami jego resortu. Z jego wypowiedzi wynika natomiast, że czuje się odpowiedzialny za działalność sądów, co świadczy o głębokim niezrozumieniu jego funkcji. Może zmyliła go nazwa sprawowanego urzędu, ale rola ministra sprowadza się wyłącznie do zapewnienia sprawnej obsługi wymiaru sprawiedliwości. Na tym polu zresztą osiąga spore sukcesy, gdy weźmie się pod uwagę postępującą komputeryzację sądów i zwiększenie profesjonalnej kadry pomocniczej. Nie jest natomiast zadaniem szefa resortu sprawiedliwości troska o poprawność i sprawiedliwość wydawanych przez sądy orzeczeń. Jeżeli się z nimi nie zgadza, może kwestionować poszczególne wyroki przez cały aparat podległych mu prokuratorów, których prawem jest składanie apelacji do sądów wyższych instancji. Na pewno nie powinny temu służyć konferencje prasowe, całkiem jeszcze niedawno wykorzystywane do pouczania sądów i piętnowania niewygodnych sędziów. Skądinąd tak pryncypialny na owych konferencjach minister sprawiedliwości od dwóch lat nie znajduje czasu na spotkanie się z prezesami sądów apelacyjnych i okręgowych, by przekazać im swoje uwagi o funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Może powoduje nim obawa, że znowu poczułby wokół siebie "pustkę intelektualną"?

Dopóki w swoją omnipotencję wierzy wyłącznie sam minister, nie rodzi to jeszcze bezpośrednich zagrożeń dla funkcjonowania sądów, poza deprecjonowaniem ich społecznego autorytetu i dyskomfortem w pracy. Gorzej, gdy uwierzą w to sędziowie i zaczną na poważnie przejmować się spływającymi z urzędu dyrektywami i pouczeniami. I choć, przynajmniej na razie, szczęśliwie nie widać takich symptomów, warto dmuchać na zimne. Bo z niezawisłością i niezależnością sądów jest jak z cnotą. Tylko raz można ją stracić.

Dr hab. WŁODZIMIERZ WRÓBEL jest pracownikiem naukowym Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007