Na własny rachunek

Marek Nowakowski: Interesował mnie świat, od dołu do góry, tyle że miałem większe możliwości poznawania dołu. Czułem, że "dół" to fundament, prawdziwa Polska, a "góra" jest tylko wykwitem. Rozmawiała Katarzyna Kubisiowska

12.08.2008

Czyta się kilka minut

Marek Nowakowski w 1995 roku. /
Marek Nowakowski w 1995 roku. /

Katarzyna Kubisiowska: Pana pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

Marek Nowakowski: Cyrk Staniewskich przy ulicy Ordynackiej - byłem tam z ojcem chyba w 1939 r., musiałem mieć cztery lata. Pamiętam karła. Podszedłem i zacząłem go dotykać. Musiało mnie zdziwić, że widzę człowieka dziecięcego wzrostu, lecz z dojrzałą twarzą - żółtą i pomarszczoną. W pewnym momencie odezwał się basowym głosem: "Czego chcesz, chłopcze?". Wtedy uciekłem.

Zdążył Pan nasiąknąć atmosferą przedwojennej Polski?

Ta atmosfera utrzymywała się w moim domu długo po okupacji, a to dzięki ludziom z tamtej epoki i ich zasadom. Moi rodzice byli nauczycielami z powołania, brzmi to patetycznie, ale rzeczywiście lubili ten zawód. Istotne dla nich było to, że kształcą dzieci, pieniądze nie miały znaczenia. W 1932 r. ojciec zaczął budować szkołę we Włochach, wcześniej nie było tam budynku, prywatne domy wypożyczały pokoje na klasy. Zbierał fundusze wśród tamtejszych, bardzo hojnych bogaczy, czyli badylarzy zaopatrujących stolicę w warzywa. Szkoła nosiła imię Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Po wojnie ojciec natychmiast wyciągnął spod węgla w piwnicy ukryte tam popiersie Piłsudskiego, które wcześniej stało na parterze, i postawił w tym samym miejscu. Jego uczniowie, te przedwojenne roczniki, wówczas już ormowcy czy partyjni, ale wciąż jemu przychylni, ostrzegali go: "Niech pan to schowa, co pan robi?". W końcu ojciec schował - był legalistą.

Jak wychowywali Pana rodzice?

Liberalnie. Matka była surowa, ojciec oddany mi bezkrytycznie, może nawet za bardzo. Miałem dużo swobody. I zawsze ciągnęło mnie do starych ludzi.

Dlaczego?

Intuicja podpowiadała, że mogę się od nich czegoś nauczyć. Kiedy dopuszczali mnie do swojego kręgu, czułem nobilitację. Mówię o zwykłych ludziach - murarzu, pokojowym malarzu... Zaprzyjaźniłem się z dynastyczną rodziną kanalarzy - zawód ten od pokoleń przechodził w niej z ojca na syna. Podobał mi się ich ubiór - buty sięgające prawie po brzuch i brezentowe peleryny. Kanalarze znali trzewia miasta; intensywnie działało to na moją wyobraźnię. Wiedzieli, co się dzieje pod powierzchnią: opowiadali straszno-makabryczne historie o spasionych i niezwykle mądrych szczurach czy gnijących zwłokach zalegających kanały. Używali przy tym obscenicznego języka - jakby znali człowieka od odchodów.

Jak chłopiec z inteligenckiego domu trafia na ludzi z zupełnie innej klasy?

W tak małym świecie jak Włochy byliśmy demokratyczną wspólnotą, choć chyba tak naprawdę to ja dążyłem do tego, aby tak było. To miejsce było dla mnie mikroświatem, wiele stamtąd wziąłem. Pamiętam historię stryja mojego kolegi, zdolnego i dobrze zapowiadającego się, któremu w pewnym momencie w głowie mocno się pomieszało i poświęcił się wyłącznie czytaniu książek. Niezaradny dziwak i stary kawaler - gdy wychodził z domu, wkradaliśmy się do jego pokoju, aby pobuszować po bibliotece. Posiadał między innymi całą prenumeratę przedwojennego pisma "Wolnomyśliciel Polski", encyklopedię wolnomyślicieli, "Płeć i charakter" Otto Weiningera. Mam przed oczyma obraz tego człowieka, który w letni dzień stoi w szlafroku na balkonie i w jakimś opętańczym szale wyrzuca te swoje książki. Widywałem też pana z wąsikiem i zawsze elegancką muszką, przypominał nieco Sempolińskiego. Szeptano, że był przedwojennym kasiarzem. Mieszkał u przystojnej pani Julii, zajmującej się repasacją pończoch.

A żulia włochowska to byli bohaterowie - w czasie okupacji kradli węgiel na opał i było to o tyle niebezpieczne, że strzelała do nich niemiecka straż kolejowa. Wielu z tych chłopców w czasie ucieczki wpadało między wagony i traciło nogi. Oko w oko spotkałem się z majorem Cieniem, czyli Bolesławem Kaźmierakiem, którym zajęli się teraz historycy IPN-u. Był jednym z wataszków Armii Ludowej na Lubelszczyźnie. Wsławił się tym, że rabował dwory i mordował oddziały AK. Kwaterował u właścicielki domu, gdzie mieszkałem z rodzicami. Dowodził wtedy batalionem ochrony sztabu generała Roli-Żymierskiego. Chłopski syn, 22-latek, o bladej twarzy i rękach niepracującego degenerata albo pianisty.

Wojna zabrała Panu dzieciństwo?

Nie. Ale czułem, że coś się dzieje. Nagle pojawił się nieznany język, inne mundury, nie te ułańskie, o których opowiadali rodzice, a może nawet sam je widziałem.

Czuł Pan strach?

Nie wypełniał mojego życia. Ale pojawił się w czasie branki. Przed powstaniem Niemcy wzięli z Włoch 4 tys. mężczyzn, do domu wróciła mniej niż połowa. Matka kazała się ojcu schować, kiedy nadano przez megafon komunikat, że wszyscy mężczyźni do 60. roku życia mają stawić się w centrum miasteczka. Ojciec - jako legalista - ogromnie się wahał. Nie chciał, a jednocześnie czuł, że powinien. W końcu nadjechało trzech żołnierzy, w tym jeden oficer. Wywiązała się między nimi rozmowa, okazało się, że ten Niemiec, jak i ojciec, też jest nauczycielem. Tylko dlatego pozwolił mu zostać, zadziałała tu zawodowa solidarność.

Jeszcze pamiętam, jak w roku 1946, a może ’47, ktoś zakapował na moją ciotkę, że sprzedaje dolary. Siedziała wtedy miesiąc w piwnicach domu, gdzie kiedyś gospodyni trzymała konfitury, a teraz zostały przerobione na ubeckie cele.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2008