Brno śladami Leoša Janáčka

Ilekroć gosposia wpadała w zachwyt nad ukończonym fragmentem dzieła, kompozytor gasił jej entuzjazm oschłym: „Nic nie rozumiesz”.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Widok na zamek Špilberk w Brnie. / LEONID ANDRONOV / ALAMY / BE&W
Widok na zamek Špilberk w Brnie. / LEONID ANDRONOV / ALAMY / BE&W

Ilu ludzi na świecie potrafiłoby roz­­poznać Sinfoniettę Janáčka, słysząc zaledwie jej początek? Prawdopodobnie ich liczba mieściła się gdzieś pomiędzy »bardzo niewielu« albo »prawie nikt«” – zastanawia się Aomame, bohaterka trzytomowej powieści Harukiego Murakamiego „1Q84” (przekład Anny Zielińskiej-Elliott). Ilu ludzi w Polsce potrafiłoby streścić „Wyprawy pana Brouczka” albo „Lisiczkę Chytruskę”, a przynajmniej się pochwalić, że widzieli którąkolwiek z tych oper Leoša Janáčka na żywo? Wciąż jeszcze „bardzo niewielu”, choć ich liczba rośnie, a wraz z nią frustracja, że twórczość jednego z największych mistrzów muzycznego modernizmu lekceważą zarówno polscy dyrygenci, jak i reżyserzy, którzy nie mają pomysłu, jak jego przejmujące libretta przerobić na opowieści o własnych, znacznie mniej przejmujących traumach.

Lisiczka

Cztery lata temu, przy okazji zorganizowanego w stulecie niepodległości Maratonu Muzycznego imienia Janáčka w Ostrawie, wybraliśmy się z młodym kolegą po fachu do wsi gminnej Huk­valdy, gdzie kompozytor przyszedł na świat w 1854 r. Naszym przewodnikiem był wybitny czeski „janaczkolog” Jiří Zahrádka. Po spotkaniu połączonym z wykładem w gmachu Centrum Turystycznego, wzniesionym na fundamentach dawnej szkoły, a zarazem miejscu narodzin Janáčka, ruszyliśmy na jesienny spacer szlakiem pamiątek i inspiracji.

Poznaliśmy obejścia sąsiadów starszego pana Jiříego, ojca Leoša, który był dyrektorem wspomnianej szkoły, dyrygentem chóru parafialnego, założycielem hukwaldzkiego towarzystwa śpiewaczo-czytelniczego i biblioteki publicznej oraz zapalonym pszczelarzem. Wstąpiliśmy do barokowego kościoła św. Maksymiliana, gdzie Janáček grywał na organach. Przeszliśmy się po zamkowej „oborze”, czyli zwierzyńcu, po którym hasają muflony, daniele oraz ludzcy zbieracze kasztanów, żołędzi i orzeszków bukowych. Pogłaskaliśmy ogon odlanej z brązu Lisiczki – podobno przynosi szczęście. Dłuższą chwilę spędziliśmy w Muzeum Janáčka, urządzonym w niewielkim domku na obrzeżach wsi, gdzie kompozytor pomieszkiwał w ostatnich latach życia.

Każdemu polskiemu kompozytorowi życzę tak oddanego, kompetentnego, a zarazem bezpretensjonalnego promotora jak Jiří Zahrádka – profesor wydziału muzykologii Uniwersytetu Masaryka w swoim rodzinnym Brnie, kurator archiwum Janáčka w tamtejszym Muzeum Ziemi Morawskiej i niestrudzony badacz życia muzycznego Brna od połowy XIX wieku aż po czasy współczesne.

W tym roku Zahrádka znów zasiadł w radzie programowej biennale Janáček Brno – jednego z najciekawszych festiwali muzycznych w Europie, prezentującego dorobek słynnego Czecha w coraz szerszym kontekście ówczesnych prądów epoki. Znów poprowadził melomanów i innych ciekawskich brneńskim szlakiem swojego ukochanego kompozytora; pobudził podniebienie najwybredniejszych smakoszy daniami z kuchennego notatnika Marii Stejskalovej, której przepisy – opracowane przez Zahrádkę wraz z żoną Šárką – zainspirowały właścicieli kilku brneńskich restauracji i kawiarni do wzbogacenia oferty we frykasy z repertuaru słynnej gosposi Janáčka.

Tej samej, która podsunęła swemu chlebodawcy gazetę „Lidové noviny” z rysunkową powiastką o Lisiczce Chytrusce, sugerując, że byłby z tego świetny materiał na operę („Przecież pan tyle wie o zwierzętach, rozumie ich mowę, spisuje głosy ptaków podczas spacerów po lesie!”). O dziwo, Janáček podchwycił jej pomysł i całkiem na serio przystąpił do pracy nad partyturą. Na tym jednak skończyła się rola Marii jako niespodziewanej muzy: ilekroć gosposia wpadała w zachwyt nad ukończonym fragmentem dzieła, kompozytor gasił jej entuzjazm oschłym: „Nic nie rozumiesz”.

Modraczki

Kiedy festiwal się skończył, przysmaki Stejskalovej zniknęły z kart dań tutejszych lokali. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by wybrać się w podróż do Brna na własną rękę – a przed wycieczką śladami Janáčka wypchać kieszenie jego ulubioną przekąską według przepisu Stejskalovej, którą kompozytor namiętnie dzielił się z przyjaciółmi.

Do przyrządzenia słynnych „cukrovinek” wystarczy pół funta cukru, ćwierć funta obranych ze skórki i utłuczonych w moździerzu migdałów, odrobina skórki otartej z cytryny i łyżka powideł z owoców dzikiej róży. Składniki należy dobrze wymieszać, rozwałkować na grubość palca, posmarować białkiem ubitym z cukrem, pokroić w małe kawałki i podsuszyć w piekarniku na małym ogniu. W sam raz, by oszukać pierwszy głód na długim spacerze po Brnie Janáčka.

Najlepiej zacząć od wizyty w klasztorze św. Tomasza, jedynym na świecie opactwie augustianów-pustelników. Mnisi przeprowadzili się na Stare Brno w 1783 r., na mocy radykalnych reform cesarza Józefa II, po likwidacji tutejszego zgromadzenia cysterek, których klasztor ufundowała w 1323 r. królowa Czech i Polski Ryksa Elżbieta. W XIX stuleciu opactwo stało się jednym z ważniejszych ośrodków intelektualnych Moraw. Dziś znane przede wszystkim z działalności Gregora Mendla, który w 1868 r. został opatem brneńskich augustianów i przez blisko dwie dekady prowadził w przyklasztornym ogrodzie badania nad dziedziczeniem cech grochu, słynęło także z bogatej tradycji muzycznej, sięgającej co najmniej połowy XVII wieku. Jej wybitnym kontynuatorem był Pavel Křížkovský, członek zakonu od 1845 r., kompozytor, chórmistrz opactwa, założyciel dwóch towarzystw śpiewaczych w Brnie i rzutki organizator życia koncertowego w mieście.

Jedenastoletni Leoš trafił pod jego skrzydła jako jeden z „modráčków” – uzdolnionych chłopców z biednych rodzin, występujących w charakterystycznych niebieskich ubraniach, których kolor kojarzył się z jaskrawą plamą na podgardlu słowika podróżniczka. Wkrótce potem zastąpił chórmistrza za pulpitem organów w przyklasztornej bazylice. Křížkovský w pełni doceniał talent Janáčka, ale jako mentor miał z nim ponoć krzyż pański: być może dlatego przy pierwszej nadarzającej się okazji wysłał go na dalsze nauki do Praskiej Szkoły Organowej.

Z ulicy

Po ukończeniu studiów w Pradze Janáček podjął kilka niezbyt fortunnych prób uzupełnienia swej edukacji muzycznej za granicą. Do Brna wrócił na dobre w 1871 r., założył własną szkołę, ożenił się ze Zdenką Schulzovą i przeprowadził na stare śmieci – a ściślej do skromnego domu przy ówczesnym placu Klasztornym (dziś Mendlovo náměstí). Tu przyszło na świat i zmarło dwoje jego dzieci: Vladimír przeżył dwa lata, ukochana Olga – dwadzieścia jeden. Tu powstała jego pierwsza opera „Šárka”. Tutaj, pogrążony w rozpaczy po utracie córki, Janáček skomponował pierwsze arcydzieła, między innymi „Jenůfę” i cykle fortepianowe „Po zarośniętej ścieżce”. Domu już nie ma. Jest za to Pivovar Starobrno, gdzie można chwilę odsapnąć przy kuflu morawskiego lagera.

Co w głowie zaszumi, to wywietrzeje podczas dwukilometrowego spaceru na wschód, w stronę Zelnego trhu, zwanego też Targiem Kapustnym, który pamięta czasy jeszcze sprzed założenia brneńskiego grodu i działa nieprzerwanie od końca XII wieku. Kiedyś handlowano tam tylko owocami i zieleniną, dziś na spadzistym placu można też kupić morawskie kołacze z twarogiem i powidłami, wędzone mięso z królika na ­pasztet, a czasem nawet świeże ryby. Słynny łasuch Janáček bywał tu częstym gościem, łowiąc nie tylko frykasy, ale też melodie ludzkiej mowy, które skrzętnie spisywał na pięciolinii i wykorzystywał później jako materiał motywiczny swoich utworów.

Dźwiękowy pejzaż Zelnego trhu fascynował go już w dzieciństwie, kiedy w towarzystwie innych „modráčków” śpiewał w przedstawieniach operowych Reduty, jednego z najstarszych teatrów w tej części Europy. Występy wędrownych trup w tawernie urządzonej w jednym ze średniowiecznych domów przy placu zaczęły się już w pierwszej połowie XVII wieku. W październiku 1767 r. w teatrze wystąpiło cudowne rodzeństwo Mozartów, które uciekło wraz z ojcem do Brna przed szalejącą w Wiedniu epidemią czarnej ospy. Wkrótce potem Redutę dotknął pierwszy z katastrofalnych pożarów, które przyczyniły się do wielokrotnej przebudowy gmachu. Mało brakowało, a zaniedbany neoklasycystyczny budynek zawaliłby się w latach 90. ubiegłego wieku. W 2010 r., po gruntownym remoncie, został włączony w struktury Teatru Narodowego w Brnie, działa jednak bez własnego zespołu, w systemie impresaryjnym.

Jeśli okaże się znów zamknięty, nie pozostaje nic innego, jak ruszyć spacerkiem na północ, w stronę Náměstí Svobody, i uraczyć się kolejnym piwem oraz specjałami czeskiej kuchni w Stopkovej Plzenskiej Pivnice, która w czasach Janáčka była jednym z głównych ośrodków życia towarzyskiego i kulturalnego miasta. A potem rzucić okiem na pobliski Palác Chlumeckých, gdzie do 1942 r. mieściła się redakcja „Lidových novin”, i zajrzeć do założonej w 1882 r. księgarni Barvič a Novotný, w której kompozytor zaopatrywał się także w nuty.

Stąd już tylko kilka kroków do placu Komeńskiego i wspaniałego neorenesansowego Domu Kultury (Besední dům), wzniesionego półtora wieku temu według projektu duńskiego architekta Theo­phila Edvarda Hansena. Dziś gmach jest siedzibą Filharmonii – przed laty ruszył tu pierwszy czeski teatr w mieście, muzycy dawali koncerty, działały najważniejsze w Brnie stowarzyszenia kulturalne.

W burzliwym 1905 r. policja otworzyła ogień do uczestników zorganizowanej przed Besedním důmem manifestacji na rzecz utworzenia czeskiego uniwersytetu. Na oczach Janáčka zginął dwudziestoletni stolarz František Pavlík, członek miejscowego oddziału Sokoła. Kompozytor poświęcił mu jeden z najniezwyklejszych swoich utworów: wstrząsającą sonatę fortepianową es-moll „Z ulicy”, zachowaną tylko w dwóch częściach. Trzecią sfrustrowany Janáček podarł na strzępy, które wrzucił do rzeki tuż przed prawykonaniem. „Unosiły się na wodzie jak białe łabędzie” – wspominał potem. Żałował do końca życia.

Przepisy

Możemy tylko żałować, że w 1973 r. podjęto decyzję o rozbiórce poważnie uszkodzonego podczas wojny Divadla Na Veveří, pierwszej stałej siedziby czeskiego teatru w Brnie, otwartej w 1884 r. Inna rzecz, że zaadaptowany z dawnej oberży budynek od początku traktowano jako prowizorkę, a w środku organizowano nie tylko spektakle, ale też jarmarki, potańcówki i loterie fantowe. Warto jednak pamiętać, że właśnie w tym szkaradnym gmachu odbyło się jedno z najważniejszych wydarzeń w historii całego teatru operowego: premiera „Jenůfy” 21 stycznia 1904 r., z czasem uznanej za niekwestionowane arcydzieło muzycznego modernizmu.

A skoro już o modernizmie mowa, po obowiązkowej wizycie w skromnym domku, gdzie Janáček mieszkał od 1910 r. aż do śmierci osiemnaście lat później – usytuowanym w ogrodzie przy willi Chleborádova, w której mieściła się niegdyś szkoła organowa – dobrze zakończyć wycieczkę śladami kompozytora w nowej części miasta.

Funkcjonalistyczny, wzniesiony w latach 1928-29 kompleks Sokolskiego stadionu kryje wewnątrz największą w chwili budowy – i zachowaną do dziś – salę koncertową, wykorzystaną przez Janáček Brno do prezentacji oratorium „Quo vadis” Feliksa Nowowiejskiego, którego tytuł posłużył też jako motto tegorocznego festiwalu. Niewiele później powstała słynna willa Tugendhatów projektu Ludwiga Miesa van der Rohe – ikona modernizmu wpisana w 2001 r. jako jedyny czeski zabytek architektury współczesnej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Szczerze mówiąc, prostota i dramatyzm tych budowli, powstałych tuż po śmierci Janáčka, znacznie lepiej pasują do jego indywidualnego stylu muzycznego niż poczciwy eklektyzm brneńskiej starówki.

Jeśli strawiliśmy już obiad i skończyły nam się różane „cukrovinky”, warto znów czymś się pożywić, a przed wyjazdem kupić wspomnianą już książeczkę „Mářina kucharka”, która jest nie tylko zbiorem przepisów, ale i zapisków Stejskalovej z „našeho života” – mądrych i pouczających, mimo że gosposia „nic nie rozumiała”. Aomame z powieści Murakamiego „nie wiedziała, jakim człowiekiem był Janáček w życiu prywatnym. Ale na pewno nie wyobrażał sobie, że ktoś będzie słuchał jego muzyki w Tokio, w 1984 r., w cichym wnętrzu toyoty crown royal saloon, na strasznie zatłoczonej stołecznej autostradzie”. Gdyby przyjechała do Brna, być może zmieniłaby zdanie. ©

LEOŠ JANÁČEK (1854-1928), syn wiejskiego nauczyciela, był kompozytorem. Powszechne uznanie i sławę zyskał późno. Miał już 62 lata, kiedy w 1916 r. praski Teatr Narodowy wystawił wreszcie po wielokroć odrzucaną operę „Jenůfa”. Wtedy też powstają najpoważniejsze dzieła Janáčka, przychodzą sukcesy, godności i zaszczyty w kraju i za granicą. Będąc jeszcze w pełni sił i energii, umiera na zapalenie płuc.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Na szlaku