Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najkrócej mówiąc, o odpowiedź na pytanie, co zrobimy z przeciwnikiem, którego pokonamy. My, tacy czy inni, ale już swoi. Przeciwnik - wolno się spodziewać - okaże się słabszy, a więc przegrany. Znajdzie się na innych pozycjach i my też na innych. My będziemy mieli prawo racji i prawo rozstrzygnięć. Nasze będzie na wierzchu. Prawie całe, a może i całe bez reszty. Będzie to sytuacja zupełnie inna niż dotąd, więc chyba i odniesienia do przeciwnika też inne niż dotąd, może diametralnie inne? Najciekawiej byłoby, gdyby się okazało, że jest tylko “wierzch", ten nasz. Przeciwnik może i jest, ale się nie liczy, w oko nie wpada, wcale go nie słychać. Jest aż tak, że można na niego przestać zwracać uwagę, przynajmniej w tym sensie, żeby go dowartościowywać, np. odnosząc się do tego, jakie ma zdanie o tym, co robimy. Funkcjonować bez przeciwnika - czy to będzie komfort? Może i tak, większy nawet, niż się spodziewamy, ale czy na pewno komfort dający zapał do działania? Czy dalej będzie wtedy ciekawie, a nawet pasjonująco ciekawie? I pytanie ważne zwłaszcza dla wszystkich, którzy informują: jak uda się serwowanie informacji trwale pozytywnej, niekwestionowanie słusznej?
Może być inaczej. Może się okazać, że racje dalej są rozłożone, i to nietypowo. Na przykład że - życie biegnie - słuszna będzie raptem opinia czy ocena tych, którzy zakwalifikowani zostali na trwałe do pokonanych przeciwników. Albo odwrotnie: “nasi" pobłądzą, zawiodą, rozczarują. Och, nie w samych najwyższych zasadach - w praktyce tylko. Zasady jednak sprawdzają się w praktyce właśnie. Co gorsza - nie przekładają się bynajmniej tak prosto na praktykę równie wspaniałą jak najwyższe piętro pięknych słów i wartości. Czy będziemy potrafili uderzyć się w swoje piersi, a do przeciwnika wyciągnąć rękę ze słowami: teraz to ty masz rację?
“Nasi" także znajdą, i to raczej szybko, swoich pochlebców, a więc najbardziej niebezpiecznych ludzi, którzy tylko zgadują nasze myśli, ale swoich własnych albo nie mają, albo chowają je najgłębiej, jak się da. “Nasi" też staną przed pokusą uważania za wysoce niesympatycznych wszystkich po kolei krytyków i samodzielnie myślących. “Naszych" też denerwować będą bezczelne pytania dziennikarzy i listy oburzonych podwładnych. “Nasi" też zechcą mieć swoje media i swoje środowiska, w których jest miło i bezpiecznie. Dawno tego nie braliśmy, więc trochę to poszło w zapomnienie. Ale jest to mechanizm trwały, który zapomnieć o sobie tak do końca nie da. Odrodzi się przy pierwszej sprzyjającej okazji.
Teraz jeszcze można wszystkie te sprawy odsuwać na bok. Na potem. Na bardzo krótko już jednak.
A więc?