Na nieznanych wodach

Tunezyjczycy nie po raz pierwszy poszli głosować, ale po raz pierwszy były to wybory całkowicie wolne, bez ograniczeń i fałszerstw. Wiadomo już, kto je wygrał. Nie wiadomo, co dalej.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

Zanim zapadła wyborcza cisza, po ulicach Monastiru, 70-tysięcznego portowego miasta, krążyły poobklejane hasłami samochody; z zamontowanych w nich głośników sączyła się mantra: Głosuj na nas! Nie było billboardów z uśmiechniętymi twarzami polityków, tylko ciągnące się przez kilkanaście metrów tablice - z opisem aż 66 partii i list wyborczych (tyle startowało w Monastirze; w całym kraju było ich niemal 90). A także wielkie plakaty z kilkunastoma (anonimowymi) twarzami i dużym hasłem pośrodku: "Tunezjo, zagłosuj!".

Tunezyjczycy posłuchali. Frekwencja wyniosła ponad 90 procent, a pół tysiąca obserwatorów z Unii Europejskiej orzekło: praktycznie nie było możliwości oszukiwania. A gdy potem ogłoszono wyniki, w kraju zawrzało. Tym razem przez Ennahdę.

Zbyt silni, zbyt słabi

Nazwa "Ennahda" (arab. Hizb al-Nahda, Partia Odrodzenia) w dniu wyborów padała najczęściej. Jej członkowie przez lata byli tłamszeni, prześladowani i torturowani przez władze. Wszystko dlatego, że byli islamistami. Chcieli prawa opartego na szariacie, rozmodlonego społeczeństwa, skromnych kobiet kryjących swe walory pod obszernymi sukniami i chustami. Byli zbyt silni, aby autokratyczny prezydent Ben Ali mógł ich zniszczyć, ale zarazem zbyt słabi, aby pokonać rządzących. Musieli zejść do podziemia lub, jak ich lider Raszid Ghannuszi, szukać schronienia w Europie.

Ich nowe życie zaczęło się, gdy w styczniową noc tego roku Ben Ali uciekał z kraju, obalony przez "Arabską Wiosnę", która zaczęła się tu, w Tunezji. Powrócili w glorii i przez ostatnich dziewięć miesięcy walczyli o to, aby Tunezyjczycy ich pokochali. W czerwcu popierał ich co szósty Tunezyjczyk, we wrześniu co piąty, na początku października co czwarty. W dniu wyborów swój głos na Ennahdę oddał prawie co drugi.

32-letni Khalil z Tunisu głosował po raz pierwszy, wcześniej "nie miało to sensu".

- Wiedzieliśmy, że wygrają islamiści. Bo byli prześladowani przez 40 lat. Bo mają mnóstwo pieniędzy. Bo przemówili do wielkiej rzeszy biednych, niewykształconych i zdesperowanych ludzi z prowincji - ocenia ten mężczyzna, na co dzień trudniący się "piciem piwa, gotowaniem i znajdywaniem nowych znajomych".

Głos Ennahdy dotarł także do Dżamila. 26-latek, kiedyś był taksówkarzem, teraz zawodowo robi "konkretne nic". - Kobiety i tak powinny zakrywać głowy, z szacunku dla siebie i dla nas, mężczyzn. A islamiści dadzą nam pracę. Będzie lepiej - uważa Dżamil.

Jego entuzjazmu nie podziela Ons, kobieta po czterdziestce, mimo żaru lejącego się z nieba nosząca długą brązową suknię i ciasno zawiązany hidżab. Jej córka, Maria, ma 23 lata, studiuje w Susie i nosi bluzkę z krótkim rękawem i sporym dekoltem. - Ennahda... Nie, nie... Po tylu latach jesteśmy wreszcie wolni. Nie chcę dać zakuć się w kajdany, żeby znów ktoś mówił mi, jak mam żyć. - Ons wykrzywia twarz z dezaprobatą. Maria wyjaśnia: - Tak, mama nosi hidżab, ale to jej własny wybór. Ma pracę, chce demokracji. To, że zakrywa głowę, nie znaczy, że wspiera islamistów. Z Ennahdą na czele skończymy jak Iran.

Powtórka z Iranu?

Rozmiłowany w nowoczesności prezydent-dyktator, goszczący na salonach zachodnich przywódców, minispódniczki, zamknięte meczety i prześladowanie opozycji. A później wściekły tłum, burzenie pomników i hidżaby. W Tunezji, tak jak 30 lat wcześniej w Iranie, tłamszony tradycjonalizm w końcu eksplodował. Widać to dziś także w meczetach, gdzie jest coraz tłoczniej, i na ulicach, gdzie panowanie powoli przejmują kolorowe chusty. Według niektórych ekspertów - i części Tunezyjczyków - zwycięstwo islamistów oznacza, że Tunezja może stać się "drugim Iranem".

- Nie, nie będzie żadnej powtórki z Iranu w 1979 r. Jeśli ktoś będzie chciał z nas zrobić państwo islamskie, wybuchnie nowa rewolucja. Wciąż jesteśmy "ciepli" - zapewnia Khalil.

Po raz pierwszy w życiu głosował także 61--leni Ahmed, jak Khalil mieszkaniec stolicy. Wcześniej jako wojskowy nie miał prawa głosu. Później, jako emeryt, miał prawo, ale nie miał chęci, bo i tak "wynik był znany z góry". Swój pierwszy w życiu krzyżyk postawił przy nazwisku kandydata Ennahdy. - Ufam jej. W głowach zachodnich ekspertów rodzą się chore pomysły i analizy, odkąd islam równa się terroryzm. Ennahda jest umiarkowana, nie pójdzie drogą Iranu. A jeśli tak, to sam wyjdę na ulice ją obalać - zapewnia.

25-letni Mouhaimen latem pracuje na plaży, zimą ogląda głównie telewizję. Nigdy nie głosował i deklaruje, że do urny nie pójdzie przed czterdziestką. - Tak, wiem. Umiarkowani islamiści, edukacja kobiet, żadnego szariatu, bla, bla, bla. Pogadali, nakłamali, dostaną władzę i zrobią swoje - mówi w wyborczą niedzielę.

Dzień później, po ogłoszeniu wstępnych wyników, obiecuje, że pójdzie do fryzjera, by pozbyć się dwutygodniowego zarostu. - Jeszcze ktoś pomyśli, że przyjaźnię się z Ghannuszim - rzuca z obrzydzeniem. Potem, już ogolony, sprawdza w internecie ceny biletów lotniczych. - Namibia, Kambodża... Wszędzie, byle nie tu - mówi. - Nie wiem, co ludziom odbiło. Piwo przestało smakować? Dyskoteki się znudziły? Tęskno za trzymaniem ich krótko za mordy? Nie chcieli jechać do Iranu, więc sprowadzili Iran do nas.

Tęsknota za dyktatorem

Dwa tygodnie przed wyborami Nessma TV wyemitowała animowany dramat "Persepolis": historię kilkulatki, na oczach której Iran zalewa fala islamskiej rewolucji. Film był już pokazywany w tunezyjskiej telewizji, jednak teraz wyemitowano go nie z francuskimi napisami, ale z dubbingiem - i to nie klasycznym arabskim, ale językiem tunezyjskiej ulicy. Nagle jedna scena, którą wszyscy już widzieli, nabrała innego znaczenia. Poszło o Stwórcę, a konkretnie: przedstawienie go jako postaci fizycznej (tego muzułmanom robić nie wolno). Konserwatyści wpadli w szał.

Wissem dowiedział się o demonstracji przeciwko Nessemie po zachodzie słońca, z ulotki, którą wciśnięto mu w dłoń w meczecie. Jeździ taksówką - rano, po południu, wieczorem i w nocy. Zamiast ośmiu godzin snu, wypija osiem kaw. Modli się pięć razy dziennie, nie głosował na Ennahdę. Na demonstrację nie poszedł.

Ale Rijad, który nie rozstaje się z paczką Red&White’ów i białą motorynką, już tak. Pojechał, bo - jak mówił - nie miał, co robić: jest bezrobotny i dobrze mu z tym. Poza tym, chciał popatrzeć. - Prawie się pobili! Brodaci faceci w sukienkach kontra młodzi w dżinsach, z butelkami piwa w rękach! - śmiał się i zapewniał, że nie będzie "bawił się w głosowanie".

Jednak w dniu wyborów Rijad paradował z czarnym palcem. To znak, że jednak poszedł do urny. - Byle kto, tylko nie islamiści! Teraz zamiast na kawę, będę jeździł do meczetu, a pracy i tak nie będzie - wyjaśnia. - Chyba trochę tęsknię za Ben Alim... - rzuca po chwili.

Prawie tak samo?

"Tunezja po raz kolejny przeciera szlak" - mówił David Cameron, premier Wielkiej Brytanii. Wcześniej dała początek "Arabskiej Wiośnie Ludów", teraz chce pokazać, że Arabowie potrafią iść drogą demokracji. Dlatego gdy wybiła godzina zakończenia głosowania, przed lokalami wyborczymi wciąż ciągnęły się sznury ludzi. Czekali w kolejce bez względu na to, jak zasobne (lub świecące pustkami) są ich portfele i jak wysoko (lub nisko) siedzą na drabinie społecznej. Bo demokratyczne wybory mają być też równe.

- Po raz pierwszy w życiu widziałem, że ministrowie głosują jak normalni obywatele. Przedtem mogli przechodzić na czerwonym świetle i pędzić pod prąd ulicą jednokierunkową. Teraz minister spraw wewnętrznych trzy czy cztery razy stawał na końcu kolejki, bo musiał kilka razy wyjść, żeby załatwiać urzędowe sprawy - relacjonuje Ahmed.

45-letni rybak Salim jeszcze latem, w czasie Ramadanu, oświadczył całej rodzinie, że głosować nie będzie. Tydzień przed wyborami przyznawał, że nie wie nawet, kto startuje w jego rodzinnym Monastirze. W dniu wyborów śmieje się: - Głosować? Na kogo?!

Kilka godzin później dzwoni: - Stoję w kolejce do głosowania, spóźnię się na kolację.

- Ktokolwiek wygra wybory, da z siebie wszystko. Musi, bo wie, że skończy jak Ben Ali. O, właśnie tak! - Salim bierze pomarańcze z półmiska i celuje w niewidzialnego wroga. Przy każdym rzucie krzyczy "degage!" (w potocznym francuskim "spływaj, wynocha").

- Dwa lata temu, zimą, wyszedłem pobiegać. Było ciemno, w bocznej uliczce zatrzymało mnie dwóch mężczyzn. "Dlaczego masz brodę?", zapytał jeden, drugi mnie szturchnął. "Ściągnij kaptur". Chcieli dowód osobisty, ale nie miałem. "Do którego meczetu chodzisz? Jesteś islamistą? Terrorystą?", pytali. Miałem szczęście, dali mi spokój, a mogłem wylądować w areszcie - opowiada Mouhaimen. - A teraz będzie prawie tak samo, tylko policja będzie pytać: "Dlaczego nie masz brody? Dlaczego nie chodzisz do meczetu? - kończy.

27-letni Sabri jest homoseksualistą, żyje w ukryciu, a jego matka przeczesuje sąsiedztwo, szukając dla niego żony. Pytany o przyszłość, jest sceptyczny: - Chciałbym doczekać dnia, gdy prawo pozwoli mi na związek z mężczyzną. Z tradycjonalistami u władzy nie mam na co liczyć. Ale nie wydaje mi się, że zaczną na nas polować. Ani ci, którzy się cieszą, ani ci, którzy rozpaczają, nie mają racji. Będzie prawie tak samo, tylko bez dyktatora.

ANETA WAWRZYŃCZAK (ur. 1986 r.) jest politologiem, pracowała w portalu Wirtualna Polska jako redaktor serwisu "Konflikty", gdzie opublikowała cykl reportaży z porewolucyjnej Tunezji. Obecnie podróżuje po Afryce Północnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011