Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czasie wojny sprzedawał dzieła zrabowane z żydowskich zbiorów we Francji. Przy okazji tworzył własną kolekcję, która rzekomo miała spłonąć pod koniec wojny. W rzeczywistości obrazy odziedziczył jego syn, Cornelius.
Przed rokiem, przy okazji kontroli skarbowej, w monachijskim mieszkaniu Gurlitta odnaleziono ponad 1400 dzieł największych artystów: Courbeta, Dixa, Matisse’a czy Picassa. Dopiero przed kilkoma dniami odkrycie zostało ujawnione, a w Polsce rozpoczął się spektakl pod tytułem „oddajcie, bo to nasze”. Można zrozumieć dziennikarzy, trudniej urzędników MSZ-u, którzy nie tylko pohukiwali na stronę niemiecką, ale nawet zaczęli jej grozić. Bez rezultatów. Wyszło trochę śmiesznie, problem jednak jest. Można przyjąć argumentację niemieckiej prokuratury, że chciała ustalić pochodzenie dzieł oraz oddzielić te pochodzące ze zbiorów muzealnych. Ważne, że publicznie zobowiązała się do poinformowania spadkobierców. Jednak długie ukrywanie wiadomości o odkryciu budzi podejrzenia.
Polska powinna rozmawiać z władzami Niemiec o statusie odnajdywanych dzieł, pochodzących z muzeów z terenów Rzeszy, dziś należących do Polski. Oraz – co najważniejsze – o odzyskiwaniu obiektów znajdujących się w rękach prywatnych, bo tam głównie trzeba szukać polskich strat. Normy prawne obecnie bardzo to utrudniają. Wreszcie należy wymusić zmianę praktyk niemieckich domów aukcyjnych, które wystawiają na sprzedaż dzieła o podejrzanym pochodzeniu. To wszystko jest mniej ekscytujące, ale ważniejsze niż wezwania, by najechać na Monachium.