Muzyka dawna na rynku

Poznać to nie znaczy kopiować. Interpretacja powinna polegać na świadomym i krytycznym wyborze, nie można ślepo naśladować dawnych mistrzów. Zależy mi przede wszystkim na tym, by wyrazić siebie, nie historię muzyki czy historię w ogóle.
 /
/

PATRYCJA KUJAWSKA: - Początki ruchu muzyki dawnej sięgają lat 50. ubiegłego stulecia. Nicolaus Harnon-court stworzył wówczas Concentus Musicus - zespół, który stał się symbolem całego ruchu. Po nim przyszła kolej na Brytyjczyków, Holendrów, Niemców, Francuzów, zespoły amerykańskie, a nawet japońskie. Włosi dołączyli stosunkowo późno.

RINALDO ALESSANDRINI: - Nieprawda - byliśmy pierwsi. Już na początku XX wieku sławny pisarz Gabriele d’Annunzio kolekcjonował dzieła muzyki dawnej. Wydawał sonaty Frescobaldiego, Cacciniego, opery Rossiego - kto wówczas słyszał o tych kompozytorach? A weźmy takie zespoły jak Il Musici, Virtuosi di Roma, Solisti Veneti! Pierwszy z nich, założony jeszcze za czasów Toscaniniego, grał Vivaldiego już na początku lat 50. W Niemczech grano wtedy Wagnera, a w Anglii Elgara. To, że dzisiaj nikt o tamtych zespołach nie pamięta, jest wyłącznie skutkiem ewolucji muzycznych trendów. Ja jednak uważam, że nie jesteśmy archeologami i zadaniem muzyków nie jest rozpowszechnianie mody na dawne instrumenty, tylko granie, odkrywanie repertuaru. W takim znaczeniu zespoły włoskie były pionierskie.

- Jak Pan wspomina swoje początki?

- W 1984 roku założyliśmy ze skrzypkiem Fabio Biondim Concerto Italiano tylko po to, by zarabiać. Graliśmy na instrumentach dawnych i w tamtych czasach było to bardzo interesujące doświadczenie, zarówno dla nas, jak i dla słuchaczy. Ale w gruncie rzeczy wybór instrumentów nie ma znaczenia. Często pracuję z orkiestrami nowoczesnymi. Dyrygując w Oslo operą Haendla “Juliusz Cezar", miałem do dyspozycji Orkiestrę Teatralną złożoną wyłącznie z muzyków grających na klasycznych instrumentach. Praca z inteligentnymi muzykami może być nawet bardziej fascynująca, a rezultaty przechodzą najśmielsze oczekiwania.

- Czy w interpretacji kieruje się Pan intuicją, czy przede wszystkim materiałami źródłowymi?

- Badaniami źródeł zajmuję się od dawna, a wątpliwości nurtują mnie po dziś dzień. Praca muzykologa umożliwia szersze spojrzenie na całokształt zjawisk stanowiących istotę muzyki. Ukazuje związki pomiędzy poszczególnymi kompozytorami i relacje pomiędzy kompozytorem a jego utworami. Bywa, że jestem zauroczony substancją utworu i jego konstrukcją, ale czasem to tylko żmudna, ciężka praca. Grając muzykę z początku XVII wieku prawie przez cały czas dokonuję rekonstrukcji. Najważniejsze to poznać ówczesne uwarunkowania - w jaki sposób muzyka była kiedyś wykonywana, jakie były możliwości ówczesnych instrumentów i wirtuozów.

Poznać to jednak nie znaczy kopiować. Interpretacja powinna polegać na świadomym i krytycznym wyborze, nie można ślepo naśladować dawnych mistrzów. Zależy mi przede wszystkim na tym, by wyrazić siebie, nie historię muzyki czy historię w ogóle. Nie chcę pokazywać, w jaki sposób kiedyś grano, ale jak ja gram muzykę, jak ja ją odbieram, co jest dla mnie najważniejsze.

- Wspomniał Pan w jednym z wywiadów, że to wytwórnia fonograficzna dyktuje, co ma Pan grać i kiedy.

- Niezupełnie. Zwykle decydujemy o tym wspólnie, czasem producenci coś sugerują. Inteligentne firmy fonograficzne wiedzą, że należy umożliwić muzykom granie tego, co czują najlepiej. Jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z wytwórnią Naive i chyba można mówić o wzajemności.

- Nie kusi Pana, by wzorem Savalla czy Gardinera założyć własną firmę? Warner Classics pozbyła się Tona Koopmana.

- Na własną firmę nie mam na razie czasu. A Koopman? Miał w Erato całkowitą swobodę, jeżeli idzie o dobór repertuaru. Zakończenie współpracy było efektem restrukturyzacji Warner Classics, ale zanim to nastąpiło, Ton zdążył nagrać chyba wszystko, co chciał, podobnie jak Gardiner.

- Jeśli idzie o kantaty Bacha - niezupełnie wszystko.

- To problem natury ekonomicznej. Potentaci fonograficzni mają za dużo materiału. Niektórzy nagrywali kiedyś zdecydowanie za dużo i wszyscy ponosimy tego konsekwencje. Nie każdego stać na kupno wszystkiego, co nagrał Harnoncourt. Rynek jest przesycony, umiera. A co do kantat Bacha, mamy na rynku trzy ich komplety; nie kupimy przecież wszystkich trzech, bo nie starczyłoby nam czasu, by ich wysłuchać. Moim zdaniem nagrywanie kolejnych służy wyłącznie dowartościowaniu własnego ego.

- Mówił Pan, że Kościół przed wiekami zyskał rzesze wiernych właśnie dzięki muzyce. Czy możliwy jest jej powrót do Kościoła?

- We Włoszech muzyka kościelna była czymś w rodzaju bezpłatnego koncertu. W XVII wieku nie było CD ani telewizji. Żeby czegoś posłuchać, trzeba było pójść do kościoła. Zwykle były to wielkie koncerty sensu stricto - liturgia grała podrzędną rolę. Dzisiaj możemy to sobie tylko wyobrazić i co najwyżej podczas nieszporów zagrać sonaty w miejsce antyfon, co kiedyś praktykowano. A powrót? Musi chyba pozostać w sferze marzeń. Zresztą wcale go nie potrzebujemy. Wystarczy zdecydować, czy kupujemy radio, czy CD.

- Czy nasze czasy są dobre dla muzyki? Czy wielkie zainteresowanie muzyką renesansu i baroku nie jest przypadkiem głosem przeciwko muzyce współczesnej?

- Żyjemy w czasach najlepszych z możliwych - głównie dlatego, że mamy nieograniczony dostęp do różnych rodzajów muzyki. Inaczej wielkie zainteresowanie dawną muzyką nie byłoby możliwe. Ludzie mogą sami dokonywać wyboru, decydować, czego chcą słuchać. Osobiście nie widzę nic złego w słuchaniu Spice Girls, chociaż sam ich nie lubię. Nie lubię też Antona Brucknera, i co z tego?

A muzyka współczesna... Kiedy wydajemy pieniądze, chcielibyśmy mieć pewność, że dokonamy słusznego wyboru. Tak jest zazwyczaj w przypadku Vivaldiego - wiadomo mniej więcej, czego oczekiwać. Jeśli kupujemy płytę z muzyką współczesną, płacimy 20 euro za niespodziankę.

- Jaka jest rola mediów w kształtowaniu naszych gustów?

- Media próbują wpłynąć na wybory słuchaczy, nie mogą im jednak wmówić, że coś im się podoba, jeśli tak nie jest. Dlatego najbardziej istotnym elementem naszej pracy jest ryzyko. Podejmujemy je każdego dnia. Ryzykujemy, że ludzie nie będą chcieli nas kupić. Na rynku muzycznym popyt kształtuje podaż, a najlepszą weryfikacją jest sprzedaż. “Gwiazdy" wykreowane przez media pojawiają się i znikają w przeciągu paru miesięcy. Zdjęcia w czasopismach nie są miarą sukcesu.

- A co nią jest dla Pana?

- Staram się grać najlepiej, jak umiem. Czasem mam satysfakcję, czasem nie. Po prostu, robię, co do mnie należy.

---ramka 366651|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2005