Moment wstania z kanapy

Kasia Gorlo, Bartosz Olszewski, biegacze-blogerzy: W maratonie jest coś szczególnego. Musisz zmierzyć się z przeszłością, która wraca podczas biegu.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

Kasia Gorlo i Bartosz Olszewski, lipiec 2017 r. / ARCHIWUM PRYWATNE KASI GORLO
Kasia Gorlo i Bartosz Olszewski, lipiec 2017 r. / ARCHIWUM PRYWATNE KASI GORLO

PIOTR STANKIEWICZ: Biegacie, żeby pisać? Jesteście sportowcami, którzy przy okazji to opisują?

KASIA GORLO: Przede wszystkim jesteśmy normalną parą, która pracuje i godzi swój trening ze zwykłą codziennością. Staramy się być coraz lepsi, ale trzeba pamiętać o zachowaniu równowagi we wszystkim, w innym przypadku łatwo się wypalić lub przegapić coś ważnego w życiu pozasportowym. Życiowe osiągnięcia? Są fajnym dodatkiem, maraton poniżej trzech godzin to spełnienie mojego jednego z największych marzeń, a teraz czas na kolejne: triatlon.

BARTOSZ OLSZEWSKI: Od małego uwielbiałem sport i rywalizację. Gdy przebiegłem pierwszy maraton, od razu zapragnąłem sprawdzić, gdzie leży moja granica. I tak od kilku lat idę do przodu i darzę ten dystans wielkim szacunkiem. Obecnie moja życiówka w maratonie wynosi 2:25:16. Po drodze udało się wygrać kilka biegów na świecie, ale najwięcej zmian w moim życiu i bieganiu pojawiło się po wygraniu Wings for Life World Run i wkroczeniu zupełnie przypadkiem w świat biegów ultra.

Czyli tych jeszcze dłuższych...

BO: Tak. Tutaj mam pierwsze miejsce wśród biegaczy na Wings for Life 2017 (88 kilometrów). Chcę walczyć o medal w mistrzostwach świata na 100 kilometrów, 8 września w Chorwacji.

Czy długie dystanse to poszukiwanie obszarów, które nie są jeszcze w pełni skolonizowane przez sport zawodowy?

BO: W biegach krótkich i średnich (czyli od 100 m do 3000 m) mają szansę ci, którzy trenują non stop od dziecka. To kwestia fizjologiczna. Zwyczajnie swój potencjał szybkościowy możesz w pełni rozwinąć tylko do pewnego wieku, później już tego nie nadgonisz. Więc jak zaczynasz biegać około trzydziestki, to możesz sobie, do tej czterdziestki powiedzmy, zbudować całkiem porządną wytrzymałość. Ale na 5 km do zawodowców już się raczej nie zbliżysz.

KG: W dłuższych biegach nie trzeba się ścigać od małego, by poczuć się sportowcem. Pokonanie maratonu to coś, co większość amatorów może zrobić przy odrobinie konsekwencji i treningu.

Dla nas, wiecznie początkujących, 5 czy 10 kilometrów, to są właśnie długie dystanse, a maraton to ekstremalna rzecz. Natomiast Wy o 5 i 10 kilometrach mówicie w zasadzie jako o biegach krótkich... Dla Was przestrzeń sportowych odkryć jest dopiero powyżej maratonu.

KG: Nie do końca tak jest. Każdy dystans wiąże się ze specyficznym wysiłkiem fizycznym. Nigdy nie byłam najlepsza na 10 km, bo, mówiąc kolokwialnie: nie umiem cierpieć tak mocno, ale względnie krótko. Umiem za to wytrzymać wysiłek ciut mniej intensywny, ale dłuższy. Poza tym na trasie maratonu różne rzeczy ci się przypominają, wracają momenty, które dołowały, motywowały, cieszyły, smuciły w życiu i podczas przygotowań, i tak w kółko. Musisz z tym wszystkim się zmierzyć, pokonać kilka kryzysów, a gdy się uda, na mecie ciężko powstrzymać łzy wzruszenia. I to jest w maratonie piękne, sprawia, że stajemy się często innymi ludźmi. Odkrywamy swoje potrzeby i wartości na nowo.

BO: W maratonie jest coś specyficznego, nie bez powodu nazywany jest dystansem królewskim. Zarazem – dla nas przynajmniej – to taki dystans, że go w miarę szybko przebiegniesz. I on jest mierzalny, tam w miarę wiadomo, czego się spodziewać. Natomiast biegi ultra to już jest inna bajka. To są różne dystanse, zróżnicowane trasy. Nie ma jednego standardu i w sumie wszystko się może wydarzyć. I dlatego to jest takie ciekawe.

Napisałaś kiedyś, że nie uważasz się za feministkę. Ja natomiast myślę, że to, co piszesz, daje ogromnego kopa wielu dziewczynom i kobietom. Wpływa na to, co robią i myślą, w bieganiu, ale nie tylko.

KG: Nie lubię szufladkowania. Jestem czy nie, nieważne. Czy motywuję inne kobiety? Trochę mam taką nadzieję, w pewnym sensie jest to jeden z celów mojego bloga. Dostaję wiadomości od kobiet, że to, co robię, ma sens, jest prawdziwe i motywujące. Do biegania i w ogóle do tego, żeby brać życie w swoje ręce.

Co jest specyficznego w kobiecym bieganiu?

KG: Mnóstwo rzeczy! Jest wiele różnic między męskim a kobiecym sportem. Są sprawy społeczne, w Polsce ciągle się wychowuje kobiety pod dość konkretną rolę. I owszem, dużo dziewczyn już z tego wychodzi, angażuje się na przykład właśnie w sport, ale społeczeństwo wciąż dziwnie na to patrzy. To jest postawa „fajnie, że wygrałaś bieg, ale jednak mieszkanie musi być ładnie urządzone, musisz umieć gotować, a do tego dobrze wyglądać”. Trochę koloryzuję, ale tylko trochę.

To widać też na zawodach. W Stanach czy w Australii możesz mieć skład facetów i kobiet 50-50 na starcie maratonu. A w Polsce 10 procent kobiet. Jak w zeszłym roku startowałam w Chodzieży w triatlonie, w mojej kategorii wiekowej były dwie kobiety. I faktycznie, mój blog jakoś to przełamuje.

Ale ten wymiar społeczny to nie koniec. Intensywny trening wpływa przecież na ciało, na włosy, na wszystko. Potrafię zmieniać odżywkę do włosów co kilka tygodni i wciąż poszukuję tej idealnej. I z tym się zmaga każda kobieta, która dużo trenuje. W cyklu przygotowań do triatlonu często mówimy o dwóch treningach dziennie, to wszystko niszczy cerę, włosy, skórę, paznokcie. No i zmęczenie, które masz ciągle wypisane na twarzy. A przecież chciałoby się ładnie wyglądać.


Czytaj także: Tadeusz Sławek: Biegniemy, aby odnaleźć miarę naszego bycia


Z różnic warto jeszcze wymienić te czysto sportowe i fizyczne – kobiety z natury są słabsze, więc jeżeli chcą iść na konkretny wynik, potrzebują więcej treningu siłowego. Na trening z kolei mocno wpływa gospodarka hormonalna i trzeba o tym pamiętać. Dodajmy jeszcze regenerację i dietę oraz różnice w budowie ciała (biodra, skład ciała i relacja między tkanką mięśniową a tłuszczową) i możemy czuć się prawdziwymi bohaterkami, gdy w końcu uda się nam dojść do celu!

Bieganie jest dzisiaj w Polsce sportem masowym – to banał. Ale ciekawe są drogi, którymi ludzie do niego dochodzą. Większość ma coś wspólnego ze sportem w podstawówce czy w liceum, ale potem, z reguły na studiach, sport gdzieś znika. Dopóki człowiek jest młody, to wszystko się kręci, aż się okazuje, że ciężko wejść na drugie piętro. I wtedy jest ten charakterystyczny moment „wstania z kanapy”. Wy też tak mieliście?

KG: Ja tak. Tylko że szybciej z tego wyszłam. Pierwsze dwa lata studiów to była impreza non stop: mieszkałam w akademiku i to w akademiku Politechniki. Jedzenie od mamy w słoikach, odsmażane pierogi, rano czekanie, aż pizzerię otworzą, żeby zamówić pizzę na kaca. Na pierwszym roku przytyłam osiem kilo. I do tego jeszcze paliłam! Ale dość szybko zaczęłam się ogarniać i zaczęłam biegać. Choć na początku było tak, że dobiegałam do parku (jakieś pięćset metrów), wypalałam papierosa i wracałam. I takie to były początki.

BO: Ja trochę inaczej, bo od szóstego roku życia grałem w koszykówkę. Osiedle, czasy Jordana, te klimaty. Aż na studiach się okazało, że trudno już jest zebrać drużynę, żeby pograć. I wtedy się przerzuciłem na bieganie. Łatwiej zorganizować. Zaczęło się od maratonu w Warszawie, a potem już poszło.

Czyli to nie jest tak, że kiedyś mieliście przed sobą ścieżkę, żeby pójść w pełne zawodowstwo?

KG: Nie. Zawodowiec nie tylko żyje ze sportu, ale też – przede wszystkim – robi to od dziecka. A ciężko jest mówić o zawodowstwie, jak się zaczyna w wieku 25 lat z nadwagą.

BO: W pełni „zawodowi” nigdy nie byliśmy, nie byliśmy w klubach, nie mieliśmy trenerów, którzy by nam prowadzili karierę od początku.

Ale blogi dają Wam popularność większą niż ma niejeden olimpijczyk.

BO: Jako blogerzy-sportowcy jesteśmy rozpoznawalni, chyba duża zasługa w tym, że jesteśmy właśnie amatorami, zaczynaliśmy sami, od zera, musimy swoje wysiedzieć w pracy, by po godzinach móc zrobić trening. To sprawia, że ludzie się z tobą identyfikują, a jak możesz z kimś się porównać, to łatwiej go polubić, nie czujesz dystansu, jaki jest między profesjonalistą a amatorem.

Ja popularność czuję szczególnie w Warszawie, moim rodzinnym mieście. Uwielbiam biegać tu maratony, bo doping, który dostaję od kibiców, niesie do samej mety! Ale nie tylko w Warszawie. Jak startowałem w biegu Ultravasan-90, to Szwedzi w pewnym momencie kompletnie nie wiedzieli, co się dzieje – tyle osób z Polski weszło na relację live i dopingowało.

A jak działa Wasze blogowanie? Daje konkretny zysk finansowy? Czy tylko rozpoznawalność? Czy może aż rozpoznawalność?

BO: Wiele osób chyba myśli, że mamy nie wiadomo jakie miliony z tych blogów i z biegania w ogóle. Wiesz, w internecie widać, że byliśmy miesiąc w Australii. Ale już mało kto wie, że to była nagroda za wygrany bieg Wings for Life. Nie rozumieją, że ja dekadę ciężko na to pracowałem, pisząc i trenując. I to nie jest tak, że Ministerstwo Sportu nam płaci od każdego tekstu za propagowanie sportu.

Choć mogłoby.

BO: I nawet jeden czytelnik literalnie tak myślał. Ale tak to nie działa.

KG: Natomiast różnych propozycji mamy mnóstwo. Codziennie coś trafia na skrzynkę – głównie propozycje barteru. Produkt w zamian za reklamę na blogu. I to są najróżniejsze rzeczy, nie tylko biegowe. Dostaliśmy na przykład ofertę reklamowania alkomatów.

Trochę bez związku.

BO: No właśnie. Z tymi alkomatami to nie wiem, co mielibyśmy zrobić... Nasza „klauzula sumienia” jest generalnie taka, że wchodzimy we współpracę tam, gdzie naprawdę w coś wierzymy. Bo nie ma chyba sensu pisać recenzji negatywnej. Z niektórymi firmami współpracujemy też długofalowo i bardzo sobie chwalimy. Chociaż nasze blogi są o bieganiu, a nie o sprzęcie do biegania. Więc tych sponsorowanych rzeczy nie jest u nas znowu tak dużo. Zresztą, jak dasz wpis sponsorowany, to ci od razu zarzucą, że się sprzedałeś...

Podsumowując: blogi dają profity, ale nie da się wyżyć tylko z nich.

KG: Jeżeli jesteś w tym dobry, rozwijasz się, masz zasięgi i autentyczny kontakt z odbiorcami – to pewnie, przecież wielu ludzi już tak żyje. Warto jednak pamiętać, zanim się założy bloga, że zarobek nie może być głównym celem, bo nic z tego nie wyjdzie. Potrzeba konsekwencji, szczęścia, ale też inwestycji: serwer, domena, zdjęcia, godziny poświęcone pisaniu, szkoleniom. Pewnie jakbym podliczyła lata swoich inwestycji i wiele nieudanych decyzji... nie wiem, czy wyszłabym finansowo na plus, ale dalej to robię, bo to kocham. Blog i bieganie (teraz jeszcze triatlon) to kawał mojego życia i nie wyobrażam sobie innego. Trzeba jeszcze dodać, że u mnie zawsze najpierw będzie trening, a później pisanie, stąd gdy dużo trenuję, jestem mniej aktywna w sieci, a to nie służy popularności.

BO: Ja z pisaniem akurat rzadko mam problem. Idzie mi to szybko. Bywa, że mogę w pół godziny usiąść i napisać tekst rano, przed pracą. Na szybkości. I trochę na kolanie – taki już mam styl.

Ale tak jak w samym bieganiu jest „fetysz maratonu”, tak w pisaniu o bieganiu jest „fetysz profesjonalizmu”. To znaczy myślę, że większość ludzi, która Was czyta, nie da rady realnie skorzystać z Waszych porad... ale i tak czyta. Czy chodzi trochę o ciągnięcie w górę? Czy sztuka blogowania polega na tym, że zawsze piszesz coś bardziej zaawansowanego, niż ludziom się przyda w praktyce?

BO: Tu się nie zgodzę. Po pierwsze, staram się pisać rzeczy, z których sam bym chętnie skorzystał w przeszłości, jak zaczynałem biegać. Po drugie, mam stały i bardzo konkretny odzew. Ludzie non stop piszą, pytają, wiem, czego nie wiedzą. I to są rzeczy bardzo konkretne: w jaki czas na maraton celować, czy kalkulatory tempa działają i tak dalej. A po trzecie, ludzi nie interesuje samo to, że zrobiłeś trening 5 x 1 km po 3:00 min./km i zakwasiłeś się na 5 milimoli. Dużo ważniejsze jest to, jak to wszystko godzisz z normalnym życiem. Szczegóły i szczególiki. Jaki masz plan dnia, co zjadłeś na śniadanie, jaki jest przepis na owsiankę. Tak to działa.

Czyli mimo wszystko jest sens w tym, co ludzie lubią krytykować jako „internetowy narcyzm naszych czasów”. Rola blogera polega na tym, że on pokazuje, jak to wszystko wkładać w codzienność. Nie tylko na bieżni, także w życiu. Jesteście nie tylko parą zawodników i blogerów, ale też parą prywatnie.

KG: Poznaliśmy się już jako sportowcy i blogerzy. W pewnym momencie, gdy tak mocno stawiasz na swój osobisty rozwój, pasję, trudno zbudować szczęśliwy związek z kimś, kto tego świata nie zna, nie rozumie. Nie mówię, że jest to niemożliwe, ale z pewnością trudne, wymaga wielu kompromisów, często poświęcenia jednej ze stron, a przecież wszyscy chcemy być szczęśliwi.

BO: Tak jest. Jak zrobisz dwa ciężkie treningi w ciągu dnia, po drodze jesteś osiem godzin w pracy, wracasz do domu o ósmej, niekoniecznie masz ochotę na wszystko. I potrzebujesz wiedzieć, że ta druga osoba to rozumie. Albo kwestia wakacji. Wakacje to dla nas często obozy treningowe, na których nie ma zmiłuj. Trening rano, trening po południu, w międzyczasie rozciąganie, cała reszta. I to zajmuje większość dnia. Tu nie ma miejsca na to, żeby ktoś nagle wyskoczył z pomysłem, żeby jechać zwiedzać zamki. Taki styl życia jednak sobie wybraliśmy i kochamy.

Nie ma niezdrowej rywalizacji?

BO: Rywalizacji nie...

KG: ...ale napięcia się pojawiają, jak w każdym związku. Są uczucia i emocje – są i napięcia.

Trenujecie razem?

BO: Czasem. Ale pamiętaj, że to się obu stronom musi wpisać w plan. Zwykłe rozbiegania niekiedy robimy razem. To się może udać. Dla mnie lekki bieg to jest około 4:30 min./km, ale może też być ­4:50-5:00. I wtedy biegniemy z Kasią.

KG: Albo jak Bartek jest dzień po bardzo ciężkim treningu i ledwo za mną nadąża.

BO: Albo jak biegnę 4:00 min./km, a Kasia się podłącza na kilka kilometrów i robi sobie mocny trening tempowy. Albo jak robię bardzo szybkie kółka na stadionie, a Kasia wchodzi na czterystometrówki.


Czytaj także: Mariusz Sepioło: Polska w pełnym pędzie


KG: I to się często kończy kłótnią. Któraś strona zawsze się szybciej zmęczy. I w ogóle, jak jesteś zmęczony, to bardzo łatwo się zirytować.

BO: To na treningach. A jeśli chodzi o zawody – oczywiście się wspieramy, ale też jesteśmy bardzo samodzielni. Jak idziemy na start, to każde sobie daje radę samo, nie ma takiego problemu, że trzeba potrzymać kurtkę czy coś. Ta cała otoczka nie jest niezbędna.

Plany na ten rok już omówiliśmy. A dalsze?

KG: Ja sobie czasem myślę, że będę biegać do czterdziestki. Jeszcze dekadę. Teraz głównie triatlon – a potem się zobaczy.

BO: Ja chcę złamać barierę 2:20 w maratonie. I powalczyć w biegach ultra na topowym poziomie. To jest ambitne, ale wykonalne. Potem może też przejdę do triatlonu. A potem, jak się przestanę ścigać, to chciałbym jeździć po świecie i zwiedzać różne maratony. Czyli tak do sześćdziesiątki.

KG: Bartek się śmieje, ale trudno nam sobie wyobrazić życie bez sportu.

BO: I bez siebie nawzajem. ©

KASIA GORLO jest autorką „Run The World”, najpopularniejszego w Polsce kobiecego bloga o bieganiu.

BARTOSZ OLSZEWSKI jest autorem „Warszawskiego Biegacza”, najpopularniejszego w Polsce męskiego bloga o bieganiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, pisarz, opublikował m.in. „Sztukę życia według stoików”, a ostatnio „21 polskich grzechów głównych”. Prowadzi blog myslnikstankiewicza.pl. Kontakt z autorem: mikolaj.piotr@gmail.com więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018