Mikołaj nie pękł. Jak dominikanie uratowali swój kościół?

O. MICHAŁ OSEK, przeor gdańskiego klasztoru dominikanów: Mam przekonanie, że nawet nasze odkrycia nie pozwalają mi mówić innym w trudnych chwilach: „Nie martw się, będzie dobrze”.

09.05.2022

Czyta się kilka minut

Papieski parasol z 1928 r. odnaleziony w czasie remontu bazyliki św. Mikołaja w Gdańsku.  15 listopada 2021 r. / MARTYNA NIEĆKO / AGENCJA WYBORCZA.PL
Papieski parasol z 1928 r. odnaleziony w czasie remontu bazyliki św. Mikołaja w Gdańsku. 15 listopada 2021 r. / MARTYNA NIEĆKO / AGENCJA WYBORCZA.PL

JOANNA WIŚNIOWSKA: Uff!

O. MICHAŁ OSEK OP: To „uff” trwa już od jakiegoś czasu. Kościół stoi, sklepienia są naprawione. Przygotowujemy się do odtworzenia zabytkowej posadzki, która była ewakuowana z nawy południowej. Teraz, ilekroć wchodzę do środka, nie opuszcza mnie poczucie wdzięczności, choć pracy przed nami jeszcze bardzo dużo.

Zabytkowej bazylice św. Mikołaja w Gdańsku groziła katastrofa budowlana.

Jesienią 2018 r. zaobserwowaliśmy postępujące pęknięcia na sklepieniu, posadzce i filarach. Z dnia na dzień wygradzaliśmy coraz większą część kościoła, żeby zapewnić bezpieczeństwo wiernym. Pierwsze ogrodzenie było zrobione z krzeseł, mało profesjonalnie. Potem pojawiły się wygrodzenia taśmą, następnie siatki budowlane, a w końcu decyzja o zamknięciu kościoła w sercu Gdańska. Ojciec Maciej, mój poprzednik, powiedział wtedy, że to najtrudniejsza decyzja w jego życiu.

Co działo się potem?

Błyskawicznie powołaliśmy zespół specjalistów i rozpoczęliśmy badania. Stare zabytki nie mają projektu, nie wiadomo do końca, jak je zbudowano i jakie techniki przyjęto. Dlatego na początku wykonano szereg sond, badań architektonicznych, pomiarów, odkrywek, analiz. To zwiększyło naszą wiedzę o początkach tego monumentalnego kościoła i pozwoliło stworzyć model budynku, który pomógł nam wytypować najlepsze rozwiązania ratunkowe.

Kiedy pojawiły się pierwsze dobre wieści?

Szybko. Pierwsza wpłata, która wpłynęła na konto klasztoru, zatytułowana była: „Mikołaju, nie pękaj!”. To była dla nas informacja, że nie jesteśmy z tym sami, że ktoś chce pomóc. Były też spotkania z różnymi znawcami tematu, jeden z nich powiedział: „Ten problem jest naprawialny”. To też były dobre wieści.

Skąd wzięliście pieniądze?

Przede wszystkim wykorzystaliśmy możliwości ustawowe związane z pomocą w opiece nad zabytkami. Przygotowaliśmy wnioski do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Gminy Miasta Gdańska, Samorządu Województwa Pomorskiego, żaden z nich nie został odrzucony. Zwracaliśmy się do różnych fundacji i firm. Dzięki temu wsparciu po 21 miesiącach byliśmy w zupełnie innej sytuacji: ­ przebadane zostały grunty pod kościołem, sklepienia były podparte specjalnym rusztowaniem wsporczym, wzmocniono niektóre elementy konstrukcji, kościół zyskał dokładne opomiarowanie, informujące o każdej anomalii. Dzięki temu mógł zostać otwarty.

Co poczuliście?

Tuż przed otwarciem mobilizację, radość i poczucie, że patrzy na nas historia. Ale wszystko trzeba było przygotować na nowo, a nawet przyzwyczaić się do myśli, że ktoś będzie w kościele. Już zapomniałem, jak to jest. Do tego trzeba było posprzątać. Podczas prac wyposażenie kościoła niemal w całości było przysłonięte czarnymi foliami. Gdy je zdjęto, pojawiały się barokowe rzeźby z ołtarzy, nasi dawni dobrze znani święci. To sceny niemal filmowe.

Pierwsza msza po otwarciu?

Pierwsze były nieszpory. Zorganizowaliśmy je dla osób, które są w naszych duszpasterstwach. Ludzie płakali, gdy wchodzili do kościoła. A pierwszą mszę odprawił ojciec, który sprawował ostatnią liturgię przed zamknięciem. Jako pierwsza próg przekroczyła nasza najstarsza parafianka.

Czego nauczyła Was ta sytuacja?

To była szkoła komunikacji z naszymi parafianami. Musieliśmy przygotowywać precyzyjne informacje, gdzie odprawiamy msze, bo korzystaliśmy z gościnności innych gdańskich kościołów. Sporo w tym czasie zmieniło się w relacji duszpasterze–parafianie. To był pastoralny przewrót. Teraz robimy więcej. Wiemy, jak ważna jest informacja, chociażby ta o finansach. Informujemy naszych wiernych, ile otrzymujemy pieniędzy i jak je wydajemy, a także o postępach remontu – pokazujemy zdjęcia z prac, angażujemy w sprawę wszystkich zainteresowanych.

A co z relacjami?

Nagle i niespodziewanie znaleźliśmy się w małej przestrzeni. Poranną liturgię odprawialiśmy w jednej z sal klasztoru – to nie to samo, co w bazylice, gdzie ludzie siedzą hen, daleko. Tu widać wszystko – znudzenie, zmęczenie, wszelkie reakcje na głoszone kazanie. Na początku było to onieśmielające. Ale nie chciałbym już, żeby było jak wcześniej. Dystans w kościele nie jest potrzebny. Szkoda byłoby znać się tylko z widzenia, nie mieć relacji i nie witać się z sobą. Mamy wielką pomoc w naszych przyjaciołach, także taką prostą i codzienna, jak np. esemes, że w zakrystii ktoś zapomniał zgasić światła.

Kolejne prace przyniosły także odkrycia.

Było ich kilka. Znaleźliśmy jedną z chorągiewek, które zdobiły elewację kościoła od strony murów miejskich. Miały cieszyć oko i pokazywać splendor Gdańska. Nie wiedzieliśmy wcześniej, jak wyglądały. Odkryliśmy średniowieczną niszę w kościele, do tej pory zamurowaną. Do tego gotycki portal, jeden z najstarszych w mieście. Ale i barokowe, ażurowe drzwi, zabite współczesnymi płycinami. Polichromie na schodach imitującą kamienną posadzkę. Odkryliśmy też papieski parasol.

O nim było najgłośniej.

Papieskie ombrellino. Do okrycia doszło prozaicznie. Podczas wynoszenia starych dywanów okazało się, że w środku zawinięty jest parasol. Odkrył to brat Krzysztof i wysłał mi esemesa: „Tu jest jakiś parasol, do niczego się nie nadaje, wyrzucamy”. Od razu zbiegłem do kościoła i udaremniłem ten plan. Wiedzieliśmy, że w 1928 r. kościół uzyskał tytuł bazyliki mniejszej, a ­ombrellino było jednym z regaliów papieskich, które przyznawano takim miejscom. Trzeba więc było parasol ratować, bo przez dekady leżał w wilgotnej krypcie, narosły na nim grzyby. Był bardzo zniszczony. Udało się go uratować dzięki kilku dotacjom, a za tę największą od miasta mogliśmy wszystko doprowadzić do końca.

Nie wszystkim podobało się, że ­samorząd płaci za „parasolkę”.

To niestandardowy zabytek i on sam może się podobać lub nie, ale to nie tylko kościelne dziedzictwo. Każdego, kto krytykuje przekazywanie pieniędzy na konserwację zabytków kościelnych, oprowadziłbym po tym miejscu, pokazał, ile jest tu historii, ile kontekstów związanych z miastem, różnymi rodzinami. Jak w soczewce można tu przeglądać dawne dzieje. To miejsce uprzywilejowane, ­jeśli chodzi o zachowanie wspólnego dziedzictwa. Szkoda by było, żeby tylko ze względu na to, że mamy różne światopoglądy, utracić je na zawsze. Chyba taka jest idea ochrony zabytków, chronimy wszystko, co mówi o naszej historii.

Ale to nie było ostatnie odkrycie?

Nie, niedawno naszym oczom ukazały się relikty klatki schodowej prowadzące do lektorium. Dla laików może to wydawać się niezbyt atrakcyjne ­odkrycie, ale dla badaczy historii średniowiecza to coś absolutnie wyjątkowego. Potwierdzenie tego, co wcześniej było jedynie przypuszczeniem – jak takie schody wyglądały. Do tej pory nie wiedzieliśmy o ich istnieniu, zamurowano je w końcu XVII wieku. „Elektryzujące” – takie były komentarze w środowisku historyków na temat tego odkrycia. Teraz staramy się o remont tego miejsca. Poza tym wiele dowiedzieliśmy się o naszych zabytkach, np. okazało się, że w centrum Gdańska mamy średniowieczne ­przedstawianie pasji symultanicznej, czyli pokazanie Chrystusa i jego męki. Kiedyś ­przyciągało to uwagę, było bardzo kolorowe. Przeznaczono je dla zakonników, żeby mogli przeżyć w kościele mistyczną pielgrzymkę do Ziemi Świętej.

Istniała groźba zawalenia kościoła, a tu co rusz nowe odkrycia. Piękna metafora.

Cóż, życie. Gdy coś się w życiu wali, trudno myśleć, że może być inaczej. Nasze trudy jeszcze się nie skończyły, ale wiele etapów za nami. Pokonaliśmy różne schematy, w klasztorze bez kościoła nie można już było powiedzieć: „Zawsze tak było”. Okazało się, że są lepsze rozwiązania duszpasterskie i że można jeszcze bardziej oszczędzać.

A co Ojcu dała ta sytuacja?

Poza kilkoma siwymi włosami, także odwagę w łamaniu przyzwyczajeń i myśl, że jeśli możesz coś zmienić na lepsze, zrób to teraz. Zmiany są dobre, także te w Kościele.

Można potraktować to jako metaforę ludzkiego życia, wyjścia z choroby, kryzysu i wydobycia pewnych skarbów?

Chyba tak, ale mam przekonanie, że nawet takie doświadczenia nie pozwalają mi mówić w trudnych chwilach innym: „Nie martw się, będzie dobrze”. Gdyby jesienią 2018 r. ktoś tak mi powiedział, nie potraktowałbym go jako osobę racjonalnie myślącą.

Jaka część kościoła nadal pozostaje do remontu?

Ta, do której nadal nie możemy wejść – nawa południowa. W naszym kościele można zobaczyć jednocześnie złote barokowe ołtarze, niezwykle cenne wyposażenie, a tu obok piasek, folie i rusztowanie. To dobra metafora Kościoła do zobaczenia na żywo.©

O. MICHAŁ OSEK (ur. 1987) jest od 2019 r. przeorem dominikańskiego klasztoru w Gdańsku. W zakonie od 2007 r. Po święceniach w 2014 r. pracował m.in. w redakcji miesięcznika „W drodze”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2022