Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pod koniec lat 70. Canetti opublikował pierwszy tom autobiograficznej prozy: świetnie przyjęty "Ocalony język". Po nim ukazały się "Pochodnia w uchu" i "Gra oczu". Akcja ostatniej z tych książek kończy się w 1937 roku, w chwili śmierci matki autora. Łatwo zauważyć, że ich tytuły odnoszą się do kolejnych zmysłów; Canetti zamierzał dopełnić całość, zgodnie z liczbą zmysłów, dwiema jeszcze częściami. Zamiaru nie zrealizował, ale pod koniec życia powrócił do myśli zapisania swoich wrażeń z lat późniejszych. "Dopóki wzrok pozwala, chciałbym napisać jeszcze coś o swoim życiu w Anglii" - zanotował w październiku 1990. "Było to całe życie, mieszczące się między Wcześniej a Później" - czytamy w innym miejscu. Pracował niemal do śmierci, która przyszła 14 sierpnia 1994 r. Z tekstów, które pozostawił, wydawca ułożył "Party im Blitz", czyli w polskim przekładzie Marii Przybyłowskiej, tłumaczki także i poprzednich tomów autobiografii - "Party pod wojennym niebem".
***
Recenzując tę książkę w "Gazecie Wyborczej" Aleksander Kaczorowski napisał - dość protekcjonalnie traktując przy okazji całe dzieło Canettiego - że znalazły w niej wyraz "frustracje, pretensje i żale adresowane do Anglii i Anglików" i że składa się z "zapisków w oczywisty sposób niedopracowanych". Porównuje przy tym "Party..." - co zdumiało mnie najbardziej - do... "Dzienników" Stefana Kisielewskiego.
Mam wrażenie, że czytaliśmy dwie różne książki. Oczywiście że "Party...", utwór sklejony z niedokończonych szkiców, trudno zestawiać z tomami poprzednimi, które zachwycają przemyślaną kompozycją; nie brak tu powtórzeń i miejsc słabszych. Słychać jednak często właściwą Canettiemu ostrość i dobitność stylu, no i na pewno nie jest to ani upust frustracji, ani bezrefleksyjny atak na Anglię.
Wprawdzie w swoje wspomnienia pisarz wplótł efektowny pamflet na Margaret Thatcher, którą nazywa "guwernantką" oraz "idolem z czasów handlu niewolnikami", ale ten pamflet, podobnie jak inne uwagi krytyczne pod adresem Anglików, stanowi część - owszem, prowokacyjnej i dyskusyjnej - diagnozy przemian angielskiej mentalności. Obok znajdziemy wielką pochwałę wojennej postawy Wyspiarzy i wyznanie miłości do ich literatury ("Z zachwytem deklamuję wiersze Blake'a, które znaczą dla mnie więcej niż wszystko, co znam po niemiecku"). Nawet zaś gdy trafiają się sądy irytujące i zdecydowanie niesprawiedliwe, daleko stąd do płaskiego tonu dziennikowych zapisków Kisielewskiego.
***
"Party pod wojennym niebem" to przede wszystkim galeria postaci tworząca subiektywną panoramę angielskiego życia. Przewijają się w niej postacie bardziej i mniej znane, od intelektualistów i polityków po pewnego zamiatacza ulic. Są wśród nich m.in. T. S. Eliot, na którego Canetti przypuszcza furiacki atak, Dylan Thomas, Bertrand Russell, Herbert Read. Są też: malarz, kolekcjoner i krytyk sztuki Roland Penrose, autor tłumaczonej na polski książki o Picassie; rzeźbiarz Henry Moore; kompozytor Vaughan Williams; konserwatywny polityk Enoch Powell; poetka Kathleen Raine; pisarka Vivian Wedgwood, sprawczyni angielskiej edycji "Auto da fé"; sinolog i japonista Arthur Waley; fizyk i przyrodnik J. Desmond Bernal, wydawany u nas w latach 50. z racji jego zaangażowania w ruchu komunistycznym. Są i emigranci, jak Oskar Kokoschka.
Barwny akcent w tej panoramie stanowią bracia Aymer i Gavin Maxwellowie, nieco ekscentryczni szkoccy arystokraci. Aymer wspierał Canettiego finansowo, podróżował z nim też do Maroka, czego owocem stały się "Głosy Marrakeszu". O Gavinie, zoologu i podróżniku, czytamy w przypisie, że sławę zdobył książką "Ring of Bright Water"; warto dodać, że ukazała się ona u nas przed 36 laty jako "Wydry pana Gavina".
Najbardziej kontrowersyjnym fragmentem galerii Canettiego jest karykaturalny i okrutny wizerunek Iris Murdoch, niegdysiejszej jego partnerki życiowej, dobrze u nas znanej pisarki i filozofki. "Przeciw tej kiedyś kochanej osobie - pisze w posłowiu Jeremy Adler - którą, jak sądził, znał tak dobrze jak samego siebie, występuje teraz z nieubłaganą konsekwencją, a nawet z okrucieństwem... Przypominają się nam obelżywe mowy z czasów reformacji czy sposób patrzenia niektórych malarzy".
Pozostawiając na boku ten istotnie szokujący fragment, chciałem zwrócić uwagę na inny, którego bohaterem jest wspomniany już bezimienny zamiatacz ulic z Chesham Bois, gdzie Canetti i jego żona Veza mieszkali podczas wojny. "Krzepki starszy mężczyzna o okrągłej czerwonej twarzy i z wianuszkiem siwych włosów" wyglądał jak "wizerunek apostoła", a "po jego języku można było poznać, że często czyta Biblię, która jest napisana najwspanialszym angielskim". Uważnie przyglądał się ludziom i z rzadka ich zagadywał, zadając zawsze pytania istotne. Jego piękny, wyrazisty portret to jednak coś więcej niż trzy strony świetnej prozy; to także niebywale dyskretny ślad identyfikacji autora ze zbiorowością poddaną Zagładzie.
"Pewnego dnia - pisze o swoim bohaterze Canetti - kiedy doszła do nas najstraszliwsza wiadomość, tym razem ze szczegółami i nie do podważenia, uczynił dwa kroki w moim kierunku, czego nigdy przedtem nie robił, i powiedział: - Boleję nad tym, co dzieje się teraz z pana ludźmi. - Użył wyrażenia: »your people«
i dodał: - To także moi ludzie". Zamyka tę historię akapit ujęty przez autora w nawias: "(Mieszkał samotnie w pobliskiej chatce. Nigdy nie chorował. Kiedy nie pokazał się przez dwa kolejne dni, wiedziałem, co się stało. Tylko czterech lub pięciu osób żałowałem tak bardzo jak jego)".
***
I jeszcze jeden fragment, w którym Canetti dopuszcza nas do siebie wyjątkowo blisko: miniatura poświęcona staremu cmentarzowi w Hampstead. Kiedyś na kartach "Masy i władzy", największego swojego dzieła teoretycznego, pisał, że powaga, którą demonstrujemy odwiedzając cmentarze, przysłania ukrytą satysfakcję, poczucie wyższości wobec zmarłych płynące z faktu, że nasze życie pozostaje jeszcze otwarte. Teraz rewiduje tamten sąd: podkreśla raczej element wspólnoty i ciepło płynące z uczestniczenia w niej.
"Kiedy tam szedłem - pisze o swoich wyprawach na cmentarz w Hampstead - czułem się tak, jakby umorzono dług, po który nikt się nie zgłosił. Lżej mi było na sercu, czułem się szlachetniejszy niż w codziennym życiu. (...) Nie było we mnie żałoby, tylko wśród tej niezmienionej rzeczywistości nurtowało mnie pytanie: w jaki sposób przyjęli oni to, dla czego nie ma rozwiązania, i jak traktujemy to my sami? Czy groby z napisami podtrzymują w nas to pytanie? A jeśli lubi się kamienie, ponieważ ich właścicieli już nie ma - czy takie uczucie da się wytłumaczyć? Nie waham się powiedzieć aż tyle, gdyż nie znalazłem na to odpowiedzi, i chcę zachować siłę tego pytania". (Czytelnik, Warszawa 2005, s. 218. Z pism pośmiertnych do druku przygotował Kristian Wachinger. Posłowiem opatrzył Jeremy Adler. Przełożyła Maria Przybyłowska. Na końcu przypisy oraz indeks osób).
Lektor