Matka Polka otwiera drzwi

Tysiące Izraelczyków, którzy dostali nasz paszport, jedzie do Europy Zachodniej. Garstka do Polski. Ale właśnie dla nich nasz kraj może stać się ojczyzną nie tylko w dokumencie.

28.02.2015

Czyta się kilka minut

Inbal Neumark w Warszawie, luty 2015 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
Inbal Neumark w Warszawie, luty 2015 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

Matkę Polkę w Izraelu posiada niemal każdy. I bynajmniej nie chodzi tu o pochodzenie, lecz o konkretny zestaw cech charakteru. Bo „matka Polka” to taka, która się poświęca, ciągle czymś martwi, jest nadopiekuńcza i zwykle chodzi skwaszona. To określenie stosowane w przyjacielskich przekomarzaniach i żartach, z przymrużeniem oka.
W 2004 r. na tych, którzy posiadają matki Polki nie tyle z charakteru, lecz z pochodzenia, spadło niespodziewane szczęście. Oto po wejściu Polski do Unii Europejskiej polskie pochodzenie stało się przepustką do legalnej pracy i swobodnego poruszania się po terenie państw członkowskich Wspólnoty.

W efekcie zainteresowanie polskim obywatelstwem – czyli warunek otrzymania paszportu z orłem – jest w Izraelu niezmiennie od lat bardzo duże. Tylko w 2014 r. ambasada RP w Tel Awiwie wydała 2611 paszportów i przyjęła 2564 nowych wniosków o nie.

Nic dziwnego, że po wstukaniu w wyszukiwarce internetowej hebrajskiego hasła „polski paszport” wyskakują tysiące wyników. Uzyskaniem dokumentu „tanio i skutecznie” zajmują się kancelarie prawne i prywatne firmy w Polsce i Izraelu. Pośredniczenie w uzyskaniu polskiego obywatelstwa jest o tyle wdzięczne, że nie wymaga nawet dodatkowych kosztów na reklamę.

„Polakulator” 

Przekonał się o tym Iszai Raz, właściciel izraelskiej firmy „Ima Polania” (dosłownie: „Matka Polka”). W 2006 r. postanowił zdobyć polskie obywatelstwo dla siebie. Marzyła mu się dłuższa podróż po Europie, dzięki której nauczyłby się nowych języków. Koszty procedury, które zaoferowali mu pośrednicy, zaskoczyły go.

– W tamtym czasie ceny były wyższe niż teraz. Nie miałem 20 tys. szekli [dziś to równowartość ok. 18 tys. zł – red.] na opłacenie prywatnej kancelarii. Postanowiłem, że zdobędę te dokumenty na własną rękę – opowiada.
I zdobył, choć zajęło mu to kilka lat. Po drodze przekonał się, że wymaga to przebrnięcia przez gąszcz polskich przepisów. Zebrane informacje spisał więc i opublikował na swojej stronie internetowej. Chciał, aby pomogły kolejnym Izraelczykom, których nie stać na pośredników.

Strona cieszyła się takim zainteresowaniem, że po zakończeniu studiów Iszai, z wykształcenia inżynier oprogramowania, postanowił zmienić zainteresowania zawodowe i założyć firmę, która pomoże osobom zainteresowanym uzyskaniem polskiego obywatelstwa. Dziś radzi sobie bardzo dobrze, zatrudnia pięciu pracowników, ma ciągły ruch.

– Gdy zbierałem informacje do mojej strony, zauważyłem, że wiele firm oszukuje, prowadząc postępowania i ściągając należność nawet wtedy, gdy sprawa z góry jest przegrana, bo klientowi zwyczajnie nie przysługuje prawo do obywatelstwa. Zakładając firmę, postanowiłem, że będę postępował uczciwie – mówi Iszai.

Dlatego zanim przystąpi do pracy, robi dokładny wywiad z klientem. A ten, jeszcze zanim skontaktuje się z Iszaiem, może sam sprawdzić, czy ma potrzebne dokumenty. Służy temu „polakulator”: „kalkulator polskości”, który Iszai zamieścił na swojej stronie. Zawiera pytania dotyczące polskich przodków, np. daty opuszczenia przez nich Polski, czy kwestii przyjęcia obywatelstwa innych krajów.

Na wszelki wypadek

Iszai przyznaje, że większość zgłaszających się do niego osób stara się o dokumenty „na wszelki wypadek”, bez konkretnego celu ich użycia. Polski paszport nie tylko ułatwia podróżowanie i pracę w Unii, ale też daje możliwość wyjazdu z Izraela w każdej chwili bez konieczności organizowania wiz.

Wiele osób z polskim paszportem wyjeżdża jednak na zachód Europy, Polskę omijając szerokim łukiem. Dlaczego? Iszai: – Nie czują się mile widziani. Polska nie ma w Izraelu dobrej reputacji. Wynika to głównie z historii rodzinnych, z żalu starszego pokolenia, które musiało opuścić Polskę przed, w czasie i po II wojnie światowej. Często dziadkowie nie zgadzają się, by wnukowie ubiegali się o polskie obywatelstwo. Ludzie zgłaszają się do nas i czekają do śmierci dziadków, żeby można było rozpocząć proces ubiegania się o obywatelstwo.

On sam miał szczęście – jego mama pochodzi z Wałbrzycha, urodziła się po wojnie i przyjechała do Izraela z dobrymi wspomnieniami. Gdy całą rodziną dostali obywatelstwo, pojechali na wspólną wycieczkę do Polski. Wrócili zachwyceni.

Iszai tym bardziej dziwi się z takiego obrotu spraw: bo na tysiąc jego klientów, do Polski wyjeżdża jeden. Reszta – do stolic Europy Zachodniej, w tym zwłaszcza do Berlina, uchodzącego za miejsce przyjazne młodym Izraelczykom.
Iszai: – To ciekawe, że Niemcy z największych wrogów stali się w Izraelu, dzięki dobremu PR-owi, tak pozytywnie postrzeganym krajem. Młodzi wybierają się tam, bo kraj ten oferuje ciekawy rynek pracy, słynie z otwartości na ludzi z całego świata. Ci, którzy otrzymują niemieckie paszporty, otrzymują też zachętę, aby tam pojechać, np. państwo oferuje im bezpłatne kursy językowe.

A Polska? – W poprzednich latach największy stres wśród moich klientów wywoływały wizyty w wydziale konsularnym ambasady RP w Tel Awiwie, już po pozytywnym rozpatrzeniu naszego wniosku – mówi właściciel „Ima Polania”. – Skarżyli się m.in. na szczególnie nieprzyjemne traktowanie ze strony jednego z urzędników. Mówił do nich po polsku, krzyczał, gdy go nie rozumieli.

Dodaje jednak, że ostatnio sytuacja się zmieniła na plus, a nieprzyjemny urzędnik został zastąpiony miłą panią. Iszai: – Zdarza się, że kontakt z przedstawicielem konsulatu jest dla tych ludzi pierwszym w ogóle kontaktem z Polską. Pierwsze wrażenie zaważa na późniejszych relacjach i opiniach. Dlatego tak ważne jest, kogo tam spotkają.

Dziadkowie śpiewali po polsku

Słowa, które Inbal Neumark wyłapała tamtego dnia wśród zgiełku rozmów w autobusie, brzmiały jej dziwnie znajomo. Choć z pewnością nie był to żaden z języków, którymi władała.

Była jesień 2010 r. i wracała właśnie z zajęć na telawiwskim uniwersytecie. Odwróciła się i uśmiechnęła do grupki siedzących w pobliżu turystek. „Ja też jestem z Polski” – powiedziała po angielsku. Przez moment milczałyśmy zaskoczone. I przyjaźnią, z jaką obca nam Izraelka wypowiedziała te słowa, i tym, że w ogóle padły.
O polski paszport rodzice Inbal zaczęli się ubiegać, gdy była jeszcze w liceum. Pamięta, że nie była tym zachwycona. Nie rozumiała, dlaczego rodzice w ogóle chcą przyjmować europejskie obywatelstwo, skoro w szkole uczyła się o znaczeniu, jakie dla Żydów ma posiadanie Izraela, własnego kraju.

Inna sprawa, że do domowej polskości była już przyzwyczajona. – Dziadek pochodził z Włocławka, babcia z Łodzi. Przyjechali do Izraela zaraz po narodzinach naszego kraju. Pamiętam ich, gdy nad mapami opowiadali nam o zmieniających się granicach Polski po wojnie. Zawsze mówili w domu po polsku, czytali polską literaturę, śpiewali polskie piosenki – opowiada Inbal.

Z czasem uznała, że nowy paszport, skoro już jest, do czegoś zobowiązuje. Zaczęła więc czytać o Polsce okresu wojny – i uderzyło ją to, jak ta katastrofa oddziałała na obywateli Polski, i jak wciąż oddziałuje na nich we współczesnej debacie publicznej. Ta świadomość jej pomogła. Uznała, że łatwiej pogodzić się z przyjęciem paszportu kraju, który jest ofiarą, a nie okupantem.

Z Niemcami, od których paszportu by nie przyjęła, spotykała się wówczas na szkolnych wymianach. Z Polską wymian nie było. Były za to słynne wycieczki szkolne do miejsc Zagłady. Inbal nie pojechała. Nie żałuje.

Solidarność z nielubianymi

Na krótko przed naszym spotkaniem w tel- awiwskim autobusie Inbal wróciła z Londynu. Wyjechała tam na rok, tuż po zakończeniu obowiązkowej służby w armii. Posiadając polskie dokumenty nie miała żadnych przeszkód, aby legalnie rozpocząć tam pracę.

Inbal: – Nie wiedziałam, że spotkam się tam z polską emigracją. Szybko zauważyłam, że to grupa, która w Anglii nie jest zbyt dobrze postrzegana. Usłyszałam kiedyś: „Mimo tego, że masz polski paszport, jesteś w porządku”. Zabolało mnie to. Zamiast europejskiego antysemityzmu, którego się obawiałam, znalazłam w Londynie anty- polonizm. I nagle poczułam autentyczną solidarność z tą nielubianą przez resztę grupą imigrantów.

Przez rok pracowała w londyńskim sklepie. Przychodzili tam Polacy, do których uśmiechała się i mówiła kilka słów po polsku. Widziała, że sprawia im to radość, i że na co dzień nie są do tego przyzwyczajeni.

Tamto krótkie jesienne spotkanie, wtedy w autobusie, dało Inbal do myślenia. Znalazła w ofercie uniwersytetu wykłady dotyczące Polski, zaczęła kurs języka. Do Polski po raz pierwszy przyjechała w 2011 r., z wymianą młodzieżową zorganizowaną przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.

Obawiała się trochę, że wizyta ją rozczaruje, że więź z krajem, który z taką pasją poznawała, okaże się nietrwała. Obawy były na wyrost. Inbal nie miała problemu ze zrozumieniem polskiej rzeczywistości i mentalności. Zauważyła, że to, jak zachowują się Polacy, przypomina jej model, w jakim sama została wychowana. Że niewiele ją dziwi.
– Pomyślałam: jak to możliwe, że przyjeżdżam tutaj dopiero teraz? I zrozumiałam, że Polska to miejsce, do którego powinnam była przyjechać w pierwszej kolejności – mówi Inbal.

Po studenckiej wymianie nad Wisłą była jeszcze dwa razy. Przyjechała i teraz, dwa tygodnie temu, z zamiarem odbycia semestralnego stypendium w Polonicum przy Uniwersytecie Warszawskim. Chce zostać, bo czuje, że musi się jak najwięcej o Polsce dowiedzieć. W przyszłości chciałaby coś zrobić dla dialogu polsko-żydowskiego, pracować nad wizerunkiem Polski w Izraelu. Żeby potem młodzi Żydzi w drodze do Berlina nie omijali Warszawy, mówiąc, że tam nie warto jechać, bo cmentarz, szarość, anty- semityzm.

Inbal: – Myślę, że Izraelczycy, którzy nie chcą się kontaktować z krajem pochodzenia swojej rodziny, naprawdę dużo tracą.

Duma z NIP-u

Kiedy umarł dziadek, Hagay Hacohen początkowo nie wiedział, co zrobić z dziadkową biblioteką. Miał prawdziwy problem: raz, że biblioteka była duża, a dwa, że niemal wszystkie należące do niej książki były po polsku.
Na forum internetowym Hagay opublikował ich spis. Nie chciał pieniędzy – prosił, by chętni dobrze się nimi zaopiekowali. Skrzynka szybko zapełniła się mailami, więc Hagay co chwilę wsiadał do samochodu i rozwoził książki po całym Izraelu.

W 2008 r. ogłoszono w kraju Rok Polski. Hagay nie opuszczał wydarzeń, a im więcej się dowiadywał, tym mocniej odczuwał, że to kierunek, w którym powinien iść. Wkrótce zapisał się na kurs języka w Instytucie Polskim. Właśnie wtedy pojawiło się w nim pragnienie, by złożyć podanie o polskie obywatelstwo i paszport.

Mama Hagaya przyjechała z Warszawy do Izraela w latach 50. XX w., jako 12-latka. Proces uzyskania paszportu i obywatelstwa odbył się więc szybko, bo wszystkie potrzebne dokumenty poświadczające jego pochodzenie Hagay miał pod ręką.

Z nowym paszportem wyjechał do Polski na miesiąc wakacji. Było mu tak dobrze, że ucieszył się, gdy nagle w Warszawie zaproponowano mu pracę. Przyjął bez wahania. Gdy otrzymał meldunek i swój Numer Informacji Podatkowej (NIP), poczuł się pełnoprawnym obywatelem Polski.

Od tego czasu zrobił i nauczył się wiele. Był dziennikarzem hebrajsko- i anglojęzycznej sekcji Polskiego Radia. Dziś pracuje jako wykładowca hebrajskiego na uniwersytecie w Poznaniu. W międzyczasie skończył w Warszawie studia i otrzymał tytuł magistra filozofii.

Hagay: – Powinno się znać kraj, którego stajesz się obywatelem. Za mną piękne sześć lat. Nie tylko zdobyłem szeroką wiedzę o Polsce, ale też poznałem i zrozumiałem dziedzictwo mojej rodziny. Jestem aktywnym członkiem warszawskiej Gminy Żydowskiej. Mam wspaniałą dziewczynę. Moje doświadczenie z Polską jest w stu procentach pozytywne. W dodatku trafiłem na fascynujący moment w historii, w którym Polska jest prawdziwie otwartym, demokratycznym krajem i daje się poznać. Nie wiem, czy to byłoby możliwe, gdybym przyjechał tu np. w 1990 r.

Polak inaczej

Hagay mówi, że nie spotkał w Izraelu ludzi, którzy twierdziliby, że po polski paszport nie wystąpią z powodu doznanych dawniej krzywd.

– Spotkałem za to takich, dla których paszport był rodzajem terapii, odzyskaniem cząstki utraconej dawniej godności. W tym takich, którzy w PRL-u usłyszeli, że ich wyjazd równa się utracie polskiego obywatelstwa – opowiada Hagay.

Antysemityzm? Prawie nie doświadczył. Prawie, bo pewnego razu w tramwaju zaczepił go wyrostek. „Żyd” – powiedział. „Tak” – odpowiedział po polsku Hagay. „Żyd!” – powtórzył wyrostek. „No ma pan rację, jestem Żydem” – powiedział spokojnie Hagay. Wymieniali przez chwilę spojrzenia. „A ma pan papierosa?” – zapytał w końcu wyrostek.

Denerwuje się, gdy czyta w niektórych mediach, że „Polska rozdaje Żydom paszporty jak ulotki”. – Polska niczego nie rozdaje. Obywatelstwo przyznaje się osobom, które spełniają kryteria prawa krwi, a więc w momencie, gdy jedno z rodziców jest obywatelem. Paszport to nie prezent, lecz konsekwencja wizji obywatelstwa, jaką ustanowiło polskie prawo – mówi Hagay.

Przyznanie obywatelstwa nie zmienia tożsamości – to Hagay wie na pewno. Czuje się Żydem i Izraelczykiem, a pobyt w innym kraju raczej wzmacnia obie te tożsamości. A jednocześnie czuje się z Polską bardzo związany przez to całe dobro, którego tu doświadczył.

Dlatego na pytanie nieznajomych, czy jest Polakiem, odpowiada najczęściej: tak, ale nie takim samym jak ty. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2015