Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdy coś takiego mówi były szef rządu, nie można przejść obok sprawy obojętnie. Toteż prokuratura prowadzi już postępowanie sprawdzające. Zapachniało wielkim skandalem.
A jednak oskarżenia Marcinkiewicza nie wyglądają - przynajmniej na tym etapie - przekonująco. Dlaczego nie protestował wtedy, gdy rzekome naciski Lecha Kaczyńskiego miały miejsce? Jeśli zaś nie chciał wtedy stracić posady premiera, dlaczego nie nagłośnił tych oskarżeń, gdy poszedł w odstawkę w czerwcu 2006 r.? Dlaczego sugerował taką rolę Lecha Kaczyńskiego, ale bez ujawniania jego nazwiska, kilka miesięcy temu, a teraz dopiero postawił kropkę nad "i"? Czy ma to jakiś związek z utratą fotela dyrektora w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju? Jak wiadomo, szef NBP (a protegowany Lecha Kaczyńskiego) Sławomir Skrzypek mógł Marcinkiewiczowi przedłużyć rekomendację, ale nie zrobił tego. Dlaczego komentując stanowcze dementi Witolda Marczuka, byłego szefa ABW, Marcinkiewicz mówi w stylu "tak, ale nie": "Jak znam pana ministra Marczuka (…), to wydaje mi się, że musi pan minister mówić prawdę. I dlatego twierdzę, że to jest gra słówek, bo pamiętam naszą wspólną rozmowę"?
O Marcinkiewiczu można powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że jest uosobieniem jednoznaczności. Nawet w takiej sprawie, oskarżając głowę państwa o grube przestępstwo, były premier nie wyraża się jasno.
Jest faktem, iż od kilku lat sondaże opinii pokazują, że Polacy mu ufają. To smutne.