Małopolska w ruchu

Wiele osób jest spragnionych nie tylko swobody przemieszczania się, ale przede wszystkim możliwości spotkania z  innymi. A to kluczowy aspekt Dni Dziedzictwa.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Fragment witrażu Józefa Mehoffera w budynku Kasy Oszczędności Miasta Krakowa, 1932 r. / KLAUDYNA SCHUBERT / MATERIAŁY PRASOWE MIK
Fragment witrażu Józefa Mehoffera w budynku Kasy Oszczędności Miasta Krakowa, 1932 r. / KLAUDYNA SCHUBERT / MATERIAŁY PRASOWE MIK

MICHAŁ SOWIŃSKI: Dlaczego tym razem Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego są „w ruchu”?

Joanna Nowostawska-Gyalókay: W zeszłym roku pandemia nas unieruchomiła, a Dni Dziedzictwa musiały odbyć się w formie filmów pokazywanych online. Dla wszystkich członków naszego zespołu stało się oczywiste, że w tym roku musimy ruszyć się z domu, bo to chyba nasze wspólne marzenie. Pojawiło się tylko pytanie – czym właściwie jest ruch, o którym chcemy opowiedzieć.

Urasta u Was do metafory świata, który nie może ustać w miejscu.

Podróżowanie, które od razu przyszło nam do głowy, to tylko jeden z aspektów ruchu. Dlatego szybko pomyśleliśmy o innych jego rodzajach, np. w kontekście przekazywania na odległość słów i myśli – stąd budynek Poczty Polskiej w Krakowie. Albo ruch, obrót pieniędzy, a więc budynek Komunalnej Kasy Oszczędności Miasta Krakowa. Czy przyjmowanie i organizowanie życia gości w letnisku założonym przez niezwykle operatywne małżeństwo, Marię i Franciszka Thetschlów w Jaszczurowej pod Wadowicami.

Franciszek Thetschel, syn Franza i Heleny, odziedziczył majątek po rodzicach, którzy przybyli tu, podobnie jak wielu obywateli Galicji, za interesami. Kupili folwark z browarem i gorzelnią, rozbudowali go i unowocześnili, wznieśli wspaniały pałac. Następne pokolenie nienagannie prowadziło folwark i otwarty przez siebie pensjonat, by przekazać schedę następcom. Ale przyszła wojna, a tuż po niej nacjonalizacja majątków. Wszystko stracone. I jeszcze nakaz wyjazdu daleko od majątku, w ich przypadku na tzw. Ziemie Odzyskane… Dzieje rodziny Thetschlów niczym w soczewce skupiają losy podobnych im rodów.

Ale są też lokomotywy, stacje kolejowe...

Sposoby przemieszczania się w różnych epokach to fascynujący temat, bo same środki lokomocji mocno determinowały życie milionów ludzi w różnych epokach. Rozwój kolei w naszym regionie przebiegał powoli i etapami przez całą drugą połowę XIX wieku i początek XX. To miało znaczący wpływ na rozwój poszczególnych miejscowości.

Główni bohaterowie książki Barbary Sadurskiej „W ruchu”, która towarzyszy tej edycji, to postaci fikcyjne.

Ale prawdopodobne! A realia, w których żyją, są oddane bardzo wiernie.

Nie są to też herosi swoich epok.

Autorka celowo wybrała na narratorów ludzi prostych – dzięki temu można opowiadać o wielu rzeczach z zupełnie innej perspektywy, niż to znamy z podręczników do historii. Tam wszystko jest nadmuchane, pełne patosu, co wymusza nabożny stosunek do przeszłości. A nam chodziło o pokazanie codziennego życia naszych przodków. Bo przecież w większości nie pochodzimy z zamożnych rodów – nasi protoplaści najprawdopodobniej byli chłopami, służącymi albo rzemieślnikami. A o ich świecie wiemy bardzo niewiele.

Bo też rzadko zostawiali po sobie dokumenty pisane – dzienniki czy listy.

To prawda, dlatego musieliśmy sięgnąć po literaturę, sfabularyzować ich biografie. I tu Basia naprawdę wykonała kawał porządnej roboty. Dzięki niej udało się rozbić wiele schematów myślenia.

Zapewne taka perspektywa nie wszystkim przypadła do gustu.

Gospodarze niektórych miejsc opisywanych w książce z pewnością byli lekko zaskoczeni. „Trochę mało o tym naszym obiekcie... Inaczej to sobie wyobrażaliśmy” – słyszałam kilka razy.

Nie ma u Barbary Sadurskiej chronologicznej historii – kiedy miała miejsce budowa, przebudowa, odbudowa... Czyli tego wszystkiego, co zapełnia drobnym drukiem powszechnie ignorowane tablice informacyjne.

No właśnie! Chcieliśmy zupełnie inaczej opowiedzieć o tych wspaniałych miejscach, pomijając chronologię i faktografię, którą łatwo sprawdzić w internecie. Ważniejszy dla nas był duch tych miejsc, ich klimat i ludzie go tworzący.

Te opowieści są też bardzo plastyczne.

To znowu ogromna zasługa Basi, która umie pisać obrazami. Zanurzając się w jej opowieści, wchodzimy jednocześnie w przestrzeń, możemy ją zobaczyć, ale też usłyszeć i poczuć.

Np. Park im. Henryka Jordana w Krakowie – czytając książkę Basi, odkryłem, że nic nie wiedziałem o tym miejscu, a bywam tam często z córką.

Parki jordanowskie to w ogóle fenomen, a mało osób zdaje sobie sprawę, skąd się wzięły. Henryk Jordan pochodził z niegdyś znaczącej, ale niezbyt zamożnej rodziny o tradycjach patriotycznych. W 1861 r. za udział w narodowych manifestacjach groziło mu wyrzucenie ze szkoły, a był zdolnym młodzieńcem. Dlatego maturę zdał w Trieście. Studia rozpoczął w Wiedniu i kontynuował w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po ich ukończeniu wyjechał do Niemiec, potem do Stanów Zjednoczonych, by zdobyć praktykę w zawodzie lekarza, ginekologa i położnika. Początkowo zarabiał na życie grając na fortepianie w restauracjach. Z tych pieniędzy otworzył własną praktykę lekarską, pojechał też w podróż naukową po placówkach medycznych Ameryki.

Pod koniec XIX w. pojawiały się tam pierwsze, rewolucyjne jak na tamte czasy, idee odnośnie zdrowia. Coraz powszechniejsze stawało się przekonanie, że ruch i dbanie o kondycję ma wielki wpływ na nasze zdrowie i życie. Jordan zafascynował się przede wszystkim gimnastyką szwedzką dla dziewcząt, stała się ona jego pasją. Dlatego później postanowił powalczyć o przeniesienie na krakowski grunt parku gier i zabaw ruchowych. I był to pierwszy tego typu park w Europie.

Odniósł prawdziwy sukces.

Tak, i to nie tylko jeśli chodzi o otwarcie parku, sfinansowanego zresztą z własnych funduszy. Był naprawdę znakomitym lekarzem. Przyjmował porody kobiet bogatych i biednych. Pochwalił go nawet sam cesarz! Otrzymał od niego tytuł radcy dworu, a także Order Żelaznej Korony III klasy. Odtąd nazywano go „Bocianem Habsburgów”, bo przyjmował wiele porodów na cesarskim dworze.

Wróćmy jednak do jego najbardziej znanego dziś dziecka – parku. Czy sam w nim bywał?

Ponoć codziennie. Pod wieczór zajeżdżał z żoną dorożką i doglądał, jak ćwiczą dzieci i młodzież – wizytował wszystkie dwanaście boisk (a boiskami wówczas nazywano po prostu przestrzenie do wykonywania różnych ćwiczeń ruchowych), potem także trzynaste, utworzone na Błoniach. Najdłużej zatrzymywał się przy ósmym, gdzie chłopcy grali w futbol – kolejny pomysł, który podpatrzył i przywiózł z podróży, w tym przypadku z niemieckiego Brunszwiku w 1890 r.

I też się przyjął.

Gra stała się na tyle popularna w całej Galicji, że już po paru latach zaczęto rozgrywać mecze między drużynami z różnych miast. Pierwszy odbył się na Błoniach, Kraków grał przeciwko Lwowowi. Oczywiście na początku nie było ani strojów, ani specjalnego obuwia – zdarzało się grać nawet w lakierkach. Młodzi zawodnicy szybko jednak zaczęli kombinować na własną rękę, np. obcinając nogawki spodni.

Czyli polski futbol zrodził się przy krakowskich Błoniach.

I nie tylko futbol. Szybko zaczęła pojawiać się infrastruktura do uprawiania innych sportów. Po wiele z gimnastycznych urządzeń Jordan sam jeździł za granicę. Jednak w całym tym przedsięwzięciu nie aspekt organizacyjny był najważniejszy. Wiedział, że dzieci najchętniej ćwiczą nie dla uprawiania samego sportu, lecz dla zabawy. Dlatego tak ważne było wymyślenie poszczególnych gier, do których czasem potrzebowano rekwizytów. Naczelny ogrodnik parku miał pod swoją pieczą specjalny schowek, gdzie trzymał najróżniejsze sprzęty, które można było wypożyczać. Szkoda, że się nie zachowały, podobnie jak same budynki parkowe czy arcyciekawy błędnik – labirynt, w którym dzieci mogły krążyć, by znaleźć drogę do celu. Mamy nadzieję przywrócić tę zabawę na Dni Dziedzictwa.

W zeszłym roku pandemia pokrzyżowała Wam plany.

Ubiegłej wiosny nie mogliśmy, po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat, zaprosić ludzi do zwiedzania naszego regionu. Najzagorzalsi fani zasypywali nas pytaniami o kolejny termin, a my byliśmy bezradni. Ostatecznie stanęło na wersji internetowej – nakręciliśmy jedenaście filmów o ciekawych miejscach związanych z muzyką.

Trafiliśmy z kamerą do dworu Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, do synagogi w Bobowej i do przepełnionego muzyką dawną Biecza. W Zakopanem opowiedzieliśmy o Atmie, ukochanym domu Karola Szymanowskiego, o pracowni lutniczej rodziny Mardułów, o kształcącej lutników Szkole Plastycznej im. Antoniego Kenara i o Czerwonym Dworze, w którym mieszkał sam Artur Rubinstein. W Krakowie odkryliśmy muzyczną historię Starego Teatru oraz słynnego Pałacu pod Baranami. To oczywiście namiastka prawdziwych odwiedzin, ale z drugiej strony dzięki kamerom mogliśmy zobaczyć miejsca zazwyczaj nieosiągalne, jak również zarejestrować wiele szczegółów, które zazwyczaj umykają uwadze podczas tradycyjnego ­zwiedzania.

Wszystkie miejsca, które można odwiedzać w czasie Dni Dziedzictwa, mają swoich gospodarzy.

Gospodarzy i przewodników. Nasi goście rzadko obczytują się przed podróżą w literaturze fachowej, o szperaniu w archiwach nie wspominając. A dzięki przewodnikom możemy w pełni poczuć klimat danego miejsca – nie tylko poznać jego historię, ale również usłyszeć mnóstwo bezcennych opowieści. Mało kto dziś np. prowadzi dzienniki podróży albo szuka materiałów informacyjnych – zazwyczaj robimy jedynie zdjęcia. A szkoda, bo sporo tracimy.

Przywracacie wspaniałą i niesłusznie zapomnianą praktykę krajoznawstwa.

Łatwość w zdobywaniu informacji w internecie, a także ich potężna ilość nie sprzyja uważności i zaangażowaniu, które kiedyś towarzyszyło wycieczkom i zwiedzaniu. Zresztą w tym roku jednym z udostępnianych obiektów jest Muzeum Turystyki Górskiej na Markowych Szczawinach w Zawoi – miejsce mocno związane z PTTK. To instytucja szczególnie mi bliska, za młodu byłam nawet prezeską szkolnego oddziału!

Czyli jesteś żywym dowodem, że takie inicjatywy owocują w przyszłości miłością do swoich małych ojczyzn.

Dlatego od początku stawiamy na edukację dzieci i młodzieży.

Jeszcze 10-15 lat temu krajoznawstwo trochę trąciło myszką – rozklekotane autokary, kanapki z jajkiem i zakurzone gabloty...

Ta forma zwiedzania jest cały czas żywa. Ale dostrzegam też zainteresowanie innym podróżowaniem, odkrywaniem bliskiego dziedzictwa wśród ludzi młodszych. Wszystko zależy od podejścia. Wgryzając się w lokalną historię można odkryć mnóstwo fascynujących wątków, aktualnych tu i teraz. Np. historia transportu zbiorowego – w tym roku pokazujemy drogę żelazną nr 103 i stację w Regulicach – uruchamia wątki klasowe, opowiada o przemianach społecznych i ekonomicznych czy o problemach z wykluczeniem wolniej rozwijających się regionów. Używamy tych miejsc i narosłych wokół nich narracji jako wytrychów do zrozumienia dzisiejszego świata i nas samych.

Można poczuć ciągłość pokoleniowych doświadczeń.

Bo tak naprawdę mniej różnimy się od naszych przodków, niż się nam to często wydaje.

Dni Dziedzictwa odbywają się już od 23 lat – całe pokolenie zdążyło dorosnąć wraz z Wami.

I to dosłownie. Dziś współpracujemy z wieloma osobami, które swoją przygodę z historią regionu zaczynały z nami jako dzieci naszych gości albo wolontariusze Dni Dziedzictwa. Potem skończyły studia – historię sztuki, architekturę, turystykę – i wrócili do nas z nowymi pomysłami.

Zatoczyliście pokoleniowe koło.

I jesteśmy gotowi na kolejną rundę.

JOANNA NOWOSTAWSKA-GYALÓKAY ­ukończyła filologię węgierską na UJ. ­Pracowniczka Małopolskiego Instytutu Kultury, od ponad dziesięciu lat członkini zespołu organizującego Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego, redaktorka serii książek towarzyszących temu wydarzeniu, w tym ostatnio książki autorstwa Barbary Sadurskiej „W ruchu”.

Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego 11-12 i 18-19 września 2021

Pełny program na www.dnidziedzictwa.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021