Małopolska pełna duchów

GAJA GRZEGORZEWSKA, pisarka: Nie trzeba wiele, by samemu zabawić się w poszukiwacza skarbów i zobaczyć, jak bardzo skomplikowaną strukturę ma przestrzeń, w której bezwiednie się poruszamy każdego dnia.

MICHAŁ SOWIŃSKI: Książka „Z dreszczykiem” to oryginalny sposób na opowieść o zabytkach Krakowa i Małopolski.

JOANNA NOWOSTAWSKA-GYALÓKAY: Długo wspólnie szukałyśmy pomysłu na klamrę narracyjną dla książki, która towarzyszyć będzie tegorocznym Małopolskim Dniom Dziedzictwa Kulturowego. Na początku myślałyśmy o artefaktach z przeszłości znikających w tajemniczych okolicznościach – miała to być książka o tym, czego już nie ma albo czego nie potrafimy dostrzec.

GAJA GRZEGORZEWSKA: Ale to okazało się niewystarczające, żeby połączyć wszystkie planowane miejsca i wątki.

Potem kombinowałam z detektywem, który przenosi się w czasie, ale to też nie było to.

Pomyślałam więc o Niziurskim, którego książki kochałam w dzieciństwie. Od zawsze też chciałam napisać książkę o duchach, stanęło więc na rodzinnej sadze o pogromcach duchów.

Jesteś krakuską z urodzenia – jak Ci się pisało o miejscach, które znasz od zawsze?

GG: Wiele miejsc i elementów tego miasta, które na co dzień są zupełnie przezroczyste, nagle nabrało nowego znaczenia. Trochę jakby w każdej bramie czy kościelnej furcie otwierały się nowe, nieznane wszechświaty.

JNG: Udało nam się wejść do wielu miejsc, które zazwyczaj są niedostępne.

GG: To było najciekawsze – poznawanie nowych historii, mocno zagęszczających rzeczywistość. Dopóki ich nie poznamy, wiele szczegółów nam umyka, a uzbrojeni w wiedzę możemy dostrzec zupełnie inne wymiary. Już dawno nie dowiedziałam się tylu nowych rzeczy, przygotowując się do napisania książki.

A przecież nie pierwszy raz piszesz o Krakowie – to miasto jest częstym bohaterem Twoich powieści.

GG: Jednak tym razem musiałam się dużo mocniej zakorzenić w rzeczywistości i faktografii historycznej. Mimo to wciąż miałam sporo swobody – jak choćby w scenie, gdy moja bohaterka spotyka się z Wyspiańskim, który faktycznie swojego konkurenta Antoniego Tucha uwięził w pracowni, aby w tym czasie kreślić własne projekty. Cała sprawa otarła się wówczas o policję, a mnie bardzo się spodobał ten wątek kryminalny, więc postanowiłam go twórczo wykorzystać.

Inaczej teraz patrzysz na Kraków?

GG: Uwielbiam swoje miasto i zawsze podczas spacerów staram się patrzeć powyżej linii kamienicznych parterów. Czasem nawet lubię poczuć się jak turystka, gdy idę przez Stare Miasto – można wtedy spojrzeć na wiele rzeczy świeżym okiem. A teraz mogę opowiadać znajomym nowe historie.

W Krakowie na co dzień żyjemy z wieloma duchami.

GG: To prawda, choć czasem o tym niestety zapominamy – na przykład gdy schodzimy do knajp w średniowiecznych piwnicach, a to przecież sytuacja unikalna na skalę świata. Wystarczy tylko delikatnie poskrobać zewnętrzną warstwę, żeby zobaczyć, jak bardzo skomplikowaną strukturę ma przestrzeń, w której bezwiednie się poruszamy każdego dnia – jak bardzo przenikają się w niej zupełnie różne światy.

Nie trzeba wiele, by samemu zabawić się w poszukiwacza skarbów i zobaczyć, że świat przypomina skomplikowaną pajęczynę, gdzie różne elementy wiążą się z innymi. Mnie samej udało się połączyć ze sobą kilka faktów i odkryć zupełnie nieoczekiwane związki. Dzięki temu mogłam zarzucić kilka pomostów między rozdziałami. Tak było w przypadku wątku Wyspiańskiego z rozdziału o św. Krzyżu, który powraca w historii o Niedzicy. Przeszukując internet trafiłam na motyw odnalezienia tak zwanego „testamentu Inków” za okładką mszału właśnie w kościele św. Krzyża w Krakowie. Ale więcej z tej intrygi nie będę tu zdradzać. Kocham takie znaleziska. Sama czuję się wtedy jak detektyw.

Kiedy słyszę czasem, jak krakowscy przewodnicy recytują litanię suchych faktów o np. elewacji danego kościoła, to od razu mi się odechciewa…

JNG: Na ich obronę powiem tylko, że nie jest łatwo poruszać się jako przewodnik w takiej przestrzeni jak Kraków – już na wstępie wymagana jest olbrzymia i bardzo specjalistyczna wiedza. Dlatego trzeba ostrożnie konstruować swoją opowieść. Bardzo łatwo też kogoś urazić, bo wiele osób ma emocjonalny stosunek do swoich miejsc.

GG: Trzeba umieć wyważyć różne racje, musiałam się tego nauczyć, pisząc tę książkę. Zazwyczaj tworzę sama dla siebie i nie mam tego typu dylematów. Ale w tym przypadku był to zbiorowy wysiłek, także gospodarzy wielu miejsc – trzeba było to wziąć pod uwagę.

JNG: Zwłaszcza że odwiedzając te wszystkie plebanie czy klasztory, spotykałyśmy się twarzą w twarz z ludźmi, którzy opowiadali nam bardzo osobiste historie.

Na końcu książki pojawia się podziękowanie za wszystkie kawy i ciasta, którymi Was goszczono.

GG: Wspaniały element tej przygody – nigdy nie byłyśmy głodne, bo wszyscy częstowali nas genialnymi wypiekami. Podczas naszych małopolskich podróży zatrzymywałyśmy się też w różnych restauracjach. Wcześniej nie wiedziałam, że w samej Małopolsce istnieje tyle odmian placków ziemniaczanych.

Wróćmy jednak do trudnej przeszłości. Jak o niej mówić? Czasem nie da się zachować neutralnego tonu.

JNG: Zdecydowanie, bo historia nie jest przeszłością, tylko tym, jak dziś rozumiemy minioną rzeczywistość.

Opisywane w książce Organy Hasiora są tego najlepszym przykładem.

GG: To problem dyskutowany od lat, zadra dla lokalnej społeczności, która istnieje od dekad. Dlatego część sporów politycznych wokół tego pomnika siłą rzeczy musiałam ominąć. Ta książka to nie czas ani miejsce, żeby rozstrzygać tego typu konflikty – choć oczywiście delikatnie je zarysowałam. Ważniejsze jest to, że dziadek tłumaczy swoim wnukom wartość sztuki jako takiej, którą warto bronić choćby dla niej samej. Taki postulat minimum szacunku w politycznych sporach jest mi bliski.

W imię tej zasady wnuki stają nawet do walki.

GG: Organy były ostatnią lokalizacją na drodze moich bohaterów – wielki finał podróży, musiałam więc na koniec podkręcić nieco akcję. A że zawsze w moich książkach pojawiają się sceny walki albo bijatyk, to i tu nie mogło tego zabraknąć.

A jak dziś wygląda pamięć o Organach wśród okolicznych mieszkańców?

JNG: Jest wciąż żywa. Ludzie mieszkający w bezpośrednim sąsiedztwie są zadowoleni, bo to ciekawy znak rozpoznawczy i atrakcja turystyczna. Ale są oczywiście środowiska, dla których jest to dobry punkt zaczepienia do wszczynania kolejnych politycznych kłótni.

GG: Pojawił się nawet pomysł, żeby pomnik zburzyć i na jego miejscu postawić krzyż papieski.

Ostatecznie jednak udało się ustalić nową, mniej kontrowersyjną wersję tablicy. Zniknął napis „Wiernym synom Ojczyzny, poległym na Podhalu w walce o utrwalanie władzy ludowej”. Zastąpiło go słowo „Organy”.

JNG: Dla Hasiora polityka nie miała większego znaczenia, być może został wmanewrowany w tę tablicę przez ówczesne władze – tak przynajmniej głosi jedna z legend. Ale nie przesadzałabym też w drugą stronę – na pewno zdawał sobie sprawę z politycznego kontekstu, niemniej sztuka była dla niego najważniejsza.

Podobają mi się piętrzące się opowieści o tym dziele – bo jest jeszcze pytanie, czy one grają. Albo – czy zdarzało im się zagrać.

JNG: To jest fascynujące, bo każdy opowiada na ten temat co innego – nawet historycy sztuki. Przeczytałyśmy sporo artykułów w internecie na ten temat i w niektórych znalazłyśmy informację, że faktycznie zdarzało się im zagrać. A pod tekstami w internecie wiele osób pisało jeszcze inne wersje.

GG: Widziałam wpisy, gdzie ktoś opowiada, jak przyjechał tam będąc małym chłopcem i słyszał, że grały. Ktoś inny pod spodem poprosił go o kontakt w prywatnej wiadomości – podobnie jak innych, którzy twierdzą, że doświadczyli czegoś podobnego. Ktoś żywo śledzi ten wątek, a w mojej głowie od razu pojawiły się dzikie teorie spiskowe.

JNG: Tyle że my z bardzo bliska i dokładnie analizowałyśmy ten problem – nie ma fizycznej możliwości, żeby coś tam zagrało. Ale oczywiście nie można wykluczyć, że były tam zamontowane kiedyś dodatkowe elementy grające, np. piszczałki.

Bardzo mi się podoba, że mówimy o rzeźbie położonej kilkadziesiąt kilometrów od Krakowa jak o mitycznym artefakcie.

GG: Z tego od razu układa się ciekawa historia – bo jeśli Organy kiedykolwiek zagrały, to kiedy i dla kogo? Kim trzeba być, żeby je usłyszeć? To bardzo romantyczne. Albo bardziej przyziemnie – może gdy wieje halny i ludzie są w dziwnych nastrojach, to coś im w uszach gra?

Kraków i Małopolska brzmią jak wdzięczne źródło literackich pomysłów.

GG: To prawda, czerpię z niego od lat i nie czuję zmęczenia materiału. Tyle jest poziomów w tej rzeczywistości – do tego cięgle odkrywam nowe, które na nowo rozbudzają moją ciekawość. Czasami, szczególnie w szczycie sezonu smogowego, czuję frustrację, a nawet wściekłość, ale przez większą część czasu cieszę się, że mieszkam w Krakowie.

JNG: Ostatnio opowiadałaś mi o swojej teorii, że wszystko w Krakowie jest ze sobą połączone.

GG: Tak, podziemną siecią tuneli, jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego, który ponoć kazał wykopać tunel z Wawelu do Łobzowa, aby móc odwiedzać swoją ukochaną Esterkę. I jak to bywa w legendach miejskich – tunel rozrósł się w gęsty labirynt, którym rzekomo można swobodnie przemieszczać się pod całym miastem. Wykorzystam ten wątek w najnowszej książce. Bardzo lubię w Krakowie też to, że już nie pamiętam, o czym przeczytałam w książkach, a co wymyśliłam sama. ©℗

Joanna Nowostawska-Gyalókay / MIK

GAJA GRZEGORZEWSKA jest pisarką, autorką kryminałów, m.in. serii o detektyw Julii Dobrowolskiej. W 2011 r. za powieść „Topielica” otrzymała Nagrodę Wielkiego Kalibru. Mieszka w Krakowie.

Z. Gyalókay / MIK

JOANNA NOWOSTAWSKA-GYALÓKAY jest absolwentką filologii węgierskiej na UJ. Pracowniczka Małopolskiego Instytutu Kultury, redaktorka książki „Z dreszczykiem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2019