Majowe wyjałowienie

Maj jest miesiącem wyczerpującej antycypacji przyjemności, które mają zaraz nastąpić.

02.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Alasdair Thomson / GETTY IMAGES
/ Fot. Alasdair Thomson / GETTY IMAGES

Że poeta się czasem pomyli, to nic dziwnego – dar wyrażania słowem prawdy o czasach i miejscach nie zapewnia nieomylności księgowego. Ale gdy potem ten błąd powtarzają za nim pokolenia kawalerów, chcąc imponować dziewczynom literackim obyciem – to już świadczy źle o naszym systemie zintegrowanej edukacji. Z całej „Ziemi jałowej” każdy pamięta pierwszą linijkę o tym, że kwiecień jest najokrutniejszym miesiącem, ale gdzie był pan od przyrody, żeby wytłumaczyć, iż jest to wierutna bzdura? Może T.S. Eliot nie zachodził do kuchni, w przeciwnym razie dowiedziałby się tam snadnie, że najgorszy jest maj.
Najbliższa mi spośród „staropolskich” kucharek Wincentyna Zawadzka pisała 140 lat temu: „miesiąc ten najtrudniejszy do dyspozycji stołu, wszystkie bowiem zapasy zimowe już skończone, zwierzyny w nim nie ma, z jarzyn zaledwie ukazują się zieleniny i szparagi”. Dziś niemało kobiet odpowiadających statusem dawnym czytelniczkom jej książki żywi się okrągły rok ową „zieleniną”, więc dla nich to nie problem – pod warunkiem że sięgając po niezbędny w takim szaleństwie suplement diety, nie pomylą go z tym dla psów, bo już i takie reklamują w radiu.
Ale mówmy poważnie. Nawet kiszona kapusta, wierny acz nigdy należycie nie doceniony sojusznik Narodu Polskiego w walce o przetrwanie zimy i zaborów, już prawie wyczerpana. Właśnie opowiadał mój główny jej dostawca, że zgromadzone jeszcze w komorach główki zaczynają fioletowieć, bo czy w sztucznej chłodni, czy w ziemnej piwnicy, kapusta „zna swój czas” i po upływie oznaczonej w genach liczby dni przestaje być jadalna. Podobnie jak cebula, która na dany z góry znak dziękuje nam za gościnę i puszcza pędy.
Również przebieranie warzyw korzeniowych w poszukiwaniu jędrnych egzemplarzy przypomina szukanie ciekawej książki na półce w Empiku, a jabłka leżą na straganie dla ozdoby raczej – trudno żeby były jadalne. Mając z głowy problem z dawnym brakiem „zwierzyny”, dzięki przemysłowej hodowli i mrożeniu mięsa, uporczywie jednak szukam czegoś świeżego i daję się nabrać na coraz doskonalsze imitacje pomidorów. Jak zauważyłem tej wiosny, wszyscy producenci nauczyli się już hodować odmiany wydzielające intensywny zapach z szypułki, do niedawna będący łatwo rozpoznawalną i pewną oznaką „słoneczności” (kto z nas nie lubił brać w lipcu pomidora z ogrodu i pocierać lekko nosem o zielone listki?). Ten sam zapach wchodzi w skład charakterystycznego bukietu nowozelandzkiego sauvignon blanc i ciekaw jestem, czy to nie winiarze z antypodów pierwsi wykombinowali, jak go sztucznie stymulować, po czym sprzedali sekret holenderskim szklarniowcom.
Maj jest zatem miesiącem wyczerpującej antycypacji przyjemności, które mają zaraz nastąpić, bo tylko parę tygodni dzieli nas na przykład od utonięcia w truskawkach. W tym roku po raz pierwszy nie wytrzymałem i kupuję czasami hiszpańskie imitacje w pudełkach, konstatując – podobnie jak przy pomidorach – znaczne postępy w podkręcaniu zapachu, ale nie smaku. Takie truskawki mącą w głowie po rozcięciu folii i jeszcze pierwszy kęs, w ataku, kiedy doznania z nosa są równie ważne jak z ust, daje złudne poczucie obcowania z czymś prawdziwym. Po czym następuje paździerzowy finisz, uczucie międlenia na języku roślinnej papki, którą bez żalu można wypluć.
Istna ziemia jałowa. Gdyby nie to, nie świętowalibyśmy tak pierwszych szparagów, które – zauważmy – już w XIX w. zasługiwały na specjalną wzmiankę jako jedna z niewielu majowych pociech. Jedna jest ich podstawowa zaleta: są. Wyjęte z ziemi, smakują i pachną sobą (to drugie już nie każdego cieszy), jędrne jak żywa łodyga, krótkotrwałe i wymagające, ciągle takie same, powtarzalne, mało podatne na wymyślne przeróbki, ale to nic na razie nie szkodzi. Niedługo przeżyjemy podobny cykl od zachwytów pierwszymi truskawkami, czereśniami, potem będzie wreszcie czas cukinii i jej kwiatów, prawdziwych sałat z gruntu i dalej tak w kółko.
Właśnie, w kółko. Chcąc sprawdzić, czy rok temu już pojawił się na tych łamach mój wyjęty prosto spod serca przepis na risotto szparagowe (pamiętacie? najtwardszą część łodyg używamy do wywaru, środkową zaś dusimy z cebulką i miksujemy na papkę, doszło do mych uszu, żeście się z tego śmiali, a pomysł jest naprawdę genialny), zajrzałem do folderu i trochę mnie zmroziło. Napisałem wówczas prosty miłosny traktacik o szparagach, który chętnie i bez najmniejszej żenady mógłbym tu powtórzyć. Co najwyżej korzystając z tego, że już się nie spieszę, skróciłbym tu i ówdzie. Nic lepszego przez ten rok dla szparagów ludzkość nie wymyśliła. Bo i po co?
Im dłużej się żyje (oraz czyta literaturę), tym częściej nuży konstatacja, ile z tego, co nas bezpośrednio dotyczy, powtarza się i powraca w ledwo odróżnialnych wariantach. Jak całe, wydawałoby się zawiłe i wielopiętrowe życie zbiorowości sprowadza się do prostej gry tych samych zjawisk i odruchów. Pewien starszy wiekiem kolega po fachu Eliota pisał w sonecie przełożonym przez Barańczaka: „W sen jak śmierć odejść pragnę, znużony tym wszystkim (...) Jak moc wspólną trwoni nieudolna władza / jak sztuce zatykają usta jej wrogowie / jak naukę biorą w pacht ignorantów stada / jak prostą prawdomówność głupotą się zowie / jak dobro złu na sługę najwyżej się nada”.
Rok to 1600 czy 2000 – nie warto sprawdzać. Tylko w kuchni powtarzalność tych samych widoków, tych samych radości i trudów, nie uwiera, nie nudzi, nie zniechęca do tego, by znów, po raz któryś z rzędu, z początkiem maja zawołać do domowników: chodźcie, no wreszcie szparagi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015