Lobby Świętego Idziego

Mówi się, że są najpotężniejszą organizacją w Kościele, zdolną wybrać „swojego” papieża. Działają także w Polsce.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

Bożonarodzeniowy obiad dla ubogich zorganizowany przez Wspólnotę Sant'Egidio w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, Rzym, 25 grudnia 2018 r. / MATTEO NARDONE / ZUMA PRESS / FORUM
Bożonarodzeniowy obiad dla ubogich zorganizowany przez Wspólnotę Sant'Egidio w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, Rzym, 25 grudnia 2018 r. / MATTEO NARDONE / ZUMA PRESS / FORUM

Ali Jama miał 35 lat i był imigrantem z Somalii. Spał w kartonach niedaleko Piazza Navona w Rzymie. W nocy z 21 na 22 maja 1979 r. został oblany benzyną i podpalony. Kilka dni później w pobliskim kościele Santa Maria in Vallicella miał gościć Jan Paweł II. Grupa młodych katolików ze wspólnoty Sant’Egidio, wtedy mało komu znanej, napisała do niego list. Prosili, by zatrzymał się w miejscu śmierci Alego. „Jesteś biskupem naszego miasta – pisali – i nie możesz pominąć milczeniem tego, co się stało”. Papież nie przyjechał (policja nie zgodziła się na zmianę trasy), ale zaprosił autorów listu na spotkanie.

Wspomina Vincenzo Paglia, wtedy wikary w parafii na peryferiach Rzymu, dziś kardynał: – Przyszliśmy do zakrystii kościoła. Papież zdjął szaty liturgiczne, odmówił krótką modlitwę, a potem popatrzył na nas i zapytał: „Czy to wy jesteście Wspólnotą Sant’Egidio?”. Potwierdzili. „I chcecie uczyć papieża, jak być biskupem Rzymu?”. Zapadła cisza. „I bardzo dobrze – powiedział papież. – Tu trzeba sprzeciwu, mocnego, jak przemoc, której doznał ten biedak. Dlatego, po pierwsze, w najbliższą niedzielę powiem o tym przed całym światem na modlitwie Anioł Pański. Po drugie, proszę was, byście zawsze byli blisko biednych i reprezentowali ich przed papieżem”.

Chrześcijanin z gazetą

Blisko biednych byli już od dziesięciu lat. Zaczęli w 1968 r. od pomagania w nauce dzieciom z Ponte Marconi i Primavalle, najbiedniejszych dzielnic Rzymu. Sami byli jeszcze uczniami. Ich przywódca, Andrea Riccardi, miał 18 lat i chodził do elitarnego Liceo Virgilio. Pracę charytatywną łączyli z modlitwą i czytaniem Biblii. W 1973 r. wynajęli opuszczony klasztor na Zatybrzu, a od sąsiadującego z nim kościoła św. Idziego przyjęli swoją nazwę.

Formuła życia, którą obrali, dla wielu osób jest trudna do zrozumienia. Ci, którzy znają tylko ich aktywność – kuchnie dla ubogich, noclegownie dla bezdomnych, „korytarze humanitarne” dla uchodźców, „szkoły pokoju” dla dzieci, programy walki z AIDS itd. – uważają ich za sprawnie działającą organizację humanitarną. Ci, którzy usłyszą o ich duchowości opartej na Ewangelii, Dziejach Apostolskich, pismach Ojców Kościoła i życiu wielkich świętych, ze św. Franciszkiem na czele, a do tego zobaczą ich wspólnotową modlitwę – z własnymi tekstami i sposobem sprawowania liturgii – wezmą ich za jakiś dziwny zakon czy tzw. instytut życia religijnego.

Nie są zakonem ani organizacją charytatywną. Są wspólnotą, która modli się i pomaga ubogim, ucząc się od nich Ewangelii. Nie składają ślubów ani przyrzeczeń (niektórzy z nich, na czele z Riccardim, żyją w celibacie, choć publicznie nigdy tego nie deklarowali). Postanowili być wspólnotą ludzi świeckich.

„Chrześcijanin powinien w jednej ręce trzymać Pismo Święte, a w drugiej gazetę” – pisał Karl Barth, protestancki teolog, a jego słowa najlepiej opisują charyzmat wspólnoty z Zatybrza: rozpoznawanie „znaków czasu”, gdzie Ewangelia krzyżuje się z życiem, historia Boga z historią człowieka.

Straszny duch Asyżu

Pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II zapoczątkowało długą przyjaźń. Biskup Rzymu wiedział już, że Sant’Egidio, tworząc wspólnotę z biednymi, zna dobrze problemy ludzi – nie tylko z „jego” miasta. Niewykluczone, że wiele papieskich inicjatyw rodziło się podczas wieczornych rozmów w Castel Gandolfo, gdzie wspólnota była zapraszana. Niewykluczone, że właśnie tak zrodził się pomysł międzyreligijnego spotkania modlitewnego w Asyżu. „Jeśli to wyjdzie, obaj wylecimy z Kościoła” – miał powiedzieć papież do Riccardiego. I powierzył im organizację przedsięwzięcia.

Do modlitwy o pokój zaproszono przedstawicieli 13 religii: oprócz chrześcijan (reprezentowanych przez 12 wyznań), żydów i muzułmanów byli też buddyści, hinduiści, dżiniści, sikhowie, zaratustrianie i wyznawcy tradycyjnych religii Afryki, w tym politeistycznych i animistycznych. To była jedna z najodważniejszych decyzji papieża. I najmocniej krytykowana, także w otoczeniu Jana Pawła II. Przeciwnikiem spotkania był m.in. kard. Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary.

Papieża trudno było oskarżać o synkretyzm, ale Riccardi nadawał się do tego jak najbardziej. Zwłaszcza że nie skończyło się na jednorazowym wydarzeniu, o którym szybko można zapomnieć. ­Sant’Egidio postanowiło celebrować je co rok, w różnych miastach Europy. Na długie lata przylgnęła do nich łatka nowinkarzy, którzy zacierają różnice między religiami.

Katolicy wielu kręgów

Są wspólnotą katolicką, nie ekumeniczną, nawet jeśli w jakimś miejscu dużą część grupy stanowią przedstawiciele innych wyznań, jak np. prawosławni w Kijowie. Swoją katolickość mocno podkreślają. Jak to pogodzić?

Ks. Mirosław Tykfer z poznańskiej grupy Sant’Egidio, założonej w 2016 r., opisuje katolicyzm wspólnoty przy pomocy modelu Kościoła, jaki znamy z ­soborowej konstytucji „Lumen gentium”: – Osią są katolicy – mówi. – Praktykujący, czytający Ewangelię, wychodzący do ubogich. A wokół rozchodzą się kolejne kręgi przynależności, o różnym stopniu identyfikacji z Kościołem, aż po osoby innych wyznań, religii czy niewierzące.

– W poznańskiej grupie mamy np. muzułmanina – opowiada ks. Tykfer. – Poświęca wspólnocie więcej czasu i sił niż niejeden katolik. Bycie w katolickiej grupie nie stanowi dla niego żadnego problemu.

Bo w tak rozumianej wspólnocie może odnaleźć się każdy. Gdy wychodzą do ubogich, różnice przynależności nie mają znaczenia i zacierają się. „Niech się mylą!” – mówi Andrea Riccardi.

We wspólnocie osób świeckich są więc i księża (w innych krajach nawet biskupi), którzy służą jako prezbiterzy. Ale nie przysługują im z racji święceń żadne dodatkowe prawa ani funkcje. Wspólnota strzeże swej świeckości – tak w sferze językowej (unikając kościelnej terminologii), jak i organizacyjnej: nie realizują tzw. podręcznikowych programów formacyjnych, nie mają stopni rozwoju, nie potrzebują pozwoleń od biskupa na działalność. Jako międzynarodowe stowarzyszenie świeckich podlegają tylko Watykanowi, który wyznacza dla nich w Rzymie „asystenta kościelnego” – jednego dla całej wspólnoty na świecie.

– Nie zaczynamy od pukania do drzwi kurii czy kancelarii parafialnej – mówi Magda Wolnik, odpowiedzialna za wspólnotę warszawską. – Najpierw wychodzimy do ubogich i czytamy z nimi Ewangelię. Oni pomagają nam ją lepiej zrozumieć. Dopiero potem przychodzi czas na kontakt z biskupami.

Z jednymi współpraca układa się dobrze (w Polsce np. z bp. Krzysztofem ­Zadarką, przewodniczącym rady episkopatu ds. migracji, czy z kard. ­Kazimierzem Nyczem z Warszawy), inni wciąż patrzą na nich podejrzliwie.

Stołeczna grupa Sant’Egidio istnieje od 2008 r. Spotykają się na modlitwie, wychodzą na ulice z zupą i kanapkami, objeżdżają miejsca, gdzie przebywają bezdomni, wydają specjalne przewodniki: gdzie zjeść, wykąpać się, uzyskać pomoc medyczną, wyrobić dowód osobisty. Opiekują się też innymi osobami wykluczonymi: biednymi, samotnymi, mieszkańcami DPS-ów, uchodźcami i imigrantami, dziećmi romskimi.

Jeśli ktoś chce do nich dołączyć, nie pytają o wiarę czy praktyki religijne. – Czasem ludzie już na początku zastrzegają, że z Kościołem nie chcą mieć nic wspólnego i przychodzą jedynie zrobić coś dobrego – mówi Wolnik. – Zdarza się, że dopiero spotkanie z ubogimi budzi w nich pytania o Ewangelię.

Sant’Egidio w Polsce liczy dziś ok. 250 członków. Poza Warszawą i Poznaniem działa w Chojnie, małym miasteczku na granicy z Niemcami. Dwukrotnie próbowano założyć wspólnotę w Krakowie. Dwadzieścia lat temu niewielka grupa zbierała się przy kościele św. Idziego. Jednak opiekujący się tym miejscem dominikanin, o. Adam Studziński, uznał ich za sektę i przepędził. Drugą próbę – w 2016 r. – podjęła jedna z grup opiekujących się bezdomnymi na Plantach. Po dwóch latach wspólnota w Rzymie odmówiła im prawa do używania nazwy, uznając, że nie zachowują obowiązujących w Sant’Egidio form modlitwy i nie stosują się do poleceń centrali. Dziś działają pod własnym szyldem.

Ciężar lat

W 2003 r. Sandro Magister, dziennikarz tygodnika „L’Espresso”, znany watykanista, opisał działalność Sant’Egidio, opierając się na historii mężczyzny, który po 25 latach opuścił rzymską wspólnotę, a w sądzie kościelnym starał się o stwierdzenie nieważności małżeństwa, zawartego – jak mówił – pod przymusem. Do manipulowania ludźmi miało dochodzić częściej. Wiele osób zrywało kontakty z rodziną, rzucało studia lub dobrze płatną pracę. Magister opisywał bezwzględne posłuszeństwo panujące w Sant’Egidio i kult jednostki: Andrea Riccardi uważany jest za świętego i proroka, podczas mszy – za zamkniętymi drzwiami – to on, a nie celebrans wygłasza homilie. Łamane miały być też inne przepisy kościelne – np. odstępowano od spowiedzi indywidualnej na rzecz publicznej.

– Z zarzutem o sekciarstwo musieliśmy się mierzyć wielokrotnie – mówi Massimiliano Signifredi z rzymskiej wspólnoty. Opisywany w „L’Espresso” przypadek zna jedynie z lektury – w tamtym czasie był dopiero początkującym członkiem wspólnoty, niewtajemniczonym we wszystkie sprawy. Ale wiele rzeczy w tej opowieści wydaje mu się niemożliwych i nieprawdopodobnych. Wspólnota nie jest grupą zamkniętą, jej członkowie żyją w swoich środowiskach rodzinnych i zawodowych, nie ma struktur przełożeństwa, które umożliwiałyby nadużycia władzy.

– Jesteśmy wspólnotą braterską – mówi – i stanowimy dla siebie nawzajem oparcie. Przyjacielskie rady, zwierzanie się z problemów to ani obowiązek, ani zasada, a jedynie przejaw więzów, jakie pomiędzy ludźmi się tworzą. I jak w każdej wspólnocie, osoby starsze, o większym doświadczeniu, opiekują się młodszymi.

On sam, po ponad dwudziestu latach, służy taką pomocą i radą grupie studentów. Zdarza się, że pytają go także o małżeństwo czy rodzinę – on ma żonę i dwoje dzieci. – To są delikatne tematy – zaznacza – bo trzeba trzymać na wodzy własne przekonania i pomysły na życie, szanować wrażliwość i uczucia drugiej osoby. Ale nie ma mowy o jakiejkolwiek namowie czy nacisku.

W ciągu 55 lat istnienia również we Wspólnocie Sant’Egidio, z czasem coraz liczniejszej, zdarzały się rozwody, zdrady czy unieważnienia małżeństw. Ludzie popełniają błędy. A niekiedy próbują za nie obwiniać innych. Signifredi przyznaje, że nieraz ktoś pod wpływem wspólnoty zmienia lub rzuca studia. Takie sytuacje zdarzają się wszędzie: – Młodzi ludzie szukają swojej drogi, odkrywają nowe możliwości, przewartościowują życiowe wybory.

Prawdą też jest, że niektóre rodziny patrzą z niepokojem na zaangażowanie ich córki lub syna, zwłaszcza na początku. Wie to z własnego doświadczenia. Ale wie też, że z czasem zaczynają dostrzegać i dobre strony: młodzi ludzie stają się coraz bardziej odpowiedzialni, zorganizowani i dojrzali.

Sandro Magister jest przekonany, że po jego publikacjach Watykan zarządził wizytację we wspólnocie i nakazał skorygować nadużycia, przynajmniej te liturgiczne. I rzeczywiście, dziś modlitwy i nabożeństwa wspólnoty są dostępne dla wszystkich, drzwi do kościoła Sant’Egidio na Zatybrzu są otwarte, przebieg liturgii można śledzić w internecie. Ale nie wycofuje krytyki.

– To, co opisałem, dotyczyło wydarzeń sprzed lat – przyznaje. – Wspólnota w taki sposób działała. Może się zmieniła, ale w dzisiejszych wypowiedziach założycieli – książkach, pismach, wywiadach – nie ma śladu samokrytyki czy zdystansowania się od faktów z przeszłości. Faktów, które mało kto zna, dzięki nadzwyczajnej zdolności Sant’Egidio do dbania o własny wizerunek.

Alternatywna dyplomacja

Gdyby poprzestali na rozdawaniu zupy bezdomnym, nikt nie stawiałby im żadnych zarzutów. Ale z czasem weszli na scenę, która była już zajęta przez innych.

W latach 90. byli obecni w wielu krajach Europy, Azji, Afryki i Ameryki Płd. Uznali, że ich pozycja – organizacji niezależnej, opiekującej się biednymi i niemającej żadnych interesów politycznych czy ekonomicznych – to najlepszy mandat do prowadzenia negocjacji pokojowych.

W 1992 r. w siedzibie wspólnoty na Zatybrzu podpisane zostało porozumienie pomiędzy marksistowskim rządem Mozambiku a prawicową partyzantką, kończące wieloletnią wojnę domową. Poprzedziły je dwa lata negocjacji, które prowadzili Andrea Riccardi i ks. Matteo Zuppi, asystent kościelny Sant’Egidio, dziś kardynał, przy wsparciu włoskiego rządu i ONZ.

Później negocjowali też – z różnym skutkiem – w krajach byłej Jugosławii, Republice Środkowoafrykańskiej, Sudanie Południowym, Timorze Wschodnim, Algierii i na Bliskim Wschodzie. W 1996 r. zostali zgłoszeni do Pokojowej Nagrody Nobla.

Narażali się więc na zarzuty – czy to ze strony Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, czy Ministerstwa Spraw Zagranicznych Włoch – o prowadzenie „alternatywnej dyplomacji”. Nazywano ich kąśliwie „ONZ-etem z Zatybrza”. Zresztą do dziś zdarza się, że Andrea Riccardi, który w latach 2011-2013 był ministrem ds. współpracy zagranicznej, przyjmuje w siedzibie wspólnoty głowy państw czy Kościołów. Częstym jego gościem była np. Angela Merkel.

Największym jak dotąd przedsięwzięciem dyplomatycznym Sant’Egidio są jednak „korytarze humanitarne”, które dały im też największą rozpoznawalność. Są coraz częściej uznawane za jedyny bezpieczny i skuteczny sposób rozwiązania kryzysu humanitarnego, ograniczenia nielegalnej imigracji i handlu ludźmi. Dzięki nim przyleciało do Europy blisko 4,5 tys. uchodźców z obozów w Grecji, Libanie, Pakistanie, Iraku, Libii, Etiopii czy na Cyprze. Trafili do rodzin, parafii i klasztorów we Włoszech, Francji, Belgii i w Andorze.

Priorytet Ewangelii

„Są najpotężniejszym lobby w Kościele, silniejszym niż Opus Dei” – napisał kilka miesięcy temu Sandro Magister, który nie ustaje w krytyce. Przekonuje, że od lat powoli, ale skutecznie budują swą pozycję w Kościele. Zarzuca im koniunkturalizm: celowo zajmują się „bezpiecznymi” zagadnieniami – jak pomoc biednym, pokój, ekologia czy klimat – a unikają wypowiedzi na tematy doktrynalne i kontrowersyjne, jak aborcja, homoseksualizm czy eutanazja. Dzięki temu bezwarunkowo podbili serce papieża Franciszka, który trzy główne zadania wspólnoty – modlitwę, ubogich i pokój – uczynił filarami swego pontyfikatu, a encyklika „Fratelli tutti” jest tak bliska doświadczeniu Sant’Egidio, że można się zastanawiać, czy nie powstała – przynajmniej w części – na Zatybrzu.

Co więcej – przestrzega watykanista – na kolejnym konklawe zwolennicy wspólnoty, których nie brakuje wśród kardynałów, wybiorą jednego spośród siebie. I przestrzega: na kolejnym konklawe zwolennicy ­Sant’Egidio, których nie brakuje wśród kardynałów, doprowadzą do wyboru jednego spośród siebie – najpewniej będzie to kard. ­Matteo Zuppi z Bolonii, kościelny asystent wspólnoty. A wtedy tak naprawdę – pisze Magister – „Kościołem rządzić będzie Andrea Riccardi, wszechwładny założyciel i szef wspólnoty, bez którego wiedzy i zgody nic się nie dzieje”.

Można się uśmiechnąć na te słowa i uznać je raczej za przejaw obsesji autora na punkcie Wspólnoty Sant’Egidio i jej założyciela. Riccardi ma wielu wrogów, którzy przy każdej okazji będą mówić o jego arogancji, pysze czy czarnej limuzynie z kierowcą i ochroniarzem, którą jeździ po Rzymie. Ale dziennikarz „­L’Espresso” jest wyrazicielem opinii sporej części katolików niechętnych wizji Kościoła, za jaką od ponad pół wieku „lobbuje” Wspólnota Sant’Egidio. Kościoła, który w jednej ręce trzyma Ewangelię, w drugiej gazetę. Kościoła, którego centrum jest Chrystus, obecny w każdym, a zwłaszcza wykluczonym – biednym, bezdomnym, cierpiącym, zamarzającym na granicy. Kościoła, który jest braterską wspólnotą wszystkich ludzi – wierzących i niewierzących. Kościoła, który opisany został w Dziejach Apostolskich, dokumentach Soboru Watykańskiego II i encyklice „Fratelli tutti”.

Kościoła, w którym świeccy mówią papieżowi, jak być papieżem. I bardzo dobrze. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022