Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był wielkim pisarzem, myślicielem, prorokiem. Dla mnie kimś bardzo bliskim nie tylko jako autor – czytałem go od wczesnej młodości – ale też jako człowiek. Dzisiaj widzę to wyraźnie – dziesięć lat wizyt w jego domu na krakowskich Klinach, nagrywania felietonów dla „Tygodnika” i rozmów, które złożyły się na książkę „Świat na krawędzi”, to największa przygoda mojego życia.
Bo czy nie jest przygodą obcowanie z kimś, kto nie tylko przejmuje się sprawami tego świata, ale i ogarnia je na wielu poziomach równocześnie, a z chaosu informacyjnego buduje precyzyjne obrazy i mroczne na ogół wizje? Kto pochłania periodyki naukowe w kilku językach, śledząc postępy biologii molekularnej, inżynierii genetycznej, fizyki cząstek i astrofizyki – a równocześnie dba o regularne wysypywanie ziarna na balkonie, na który hurmą zlatują się wróble i inne ptaki? „Wie pan, czasem się martwię, że one któregoś dnia zjedzą za dużo i już nie odlecą”... A furia, jaką wzbudzała w nim polska polityka? Nieprawdopodobne monologi, snute zwłaszcza wtedy, gdy coś go bardzo zirytowało. Kunsztownie zbudowane, mordercze inwektywy, słowotwórczy gejzer, improwizacje każące pamiętać o prozie „Cyberiady”... Bywało strasznie, a zarazem niebywale śmiesznie, jak to z istnieniem, w którym tragedia często podszyta jest groteską.
Jego książki wciąż są czytane i odkrywa się w nich tropy prowadzące ku tematom, które w rozmowach stanowiły tabu. Nie chciał rozmawiać o wojennej traumie, ale najbardziej przerażającą chwilę ze swojego życia opisał w jednej ze scen „Głosu Pana”. Jego proroctwa się sprawdzają. Stanisław Lem obchodzi właśnie setne urodziny i żyje – tylko dlaczego nie mogę się z nim, jak dawniej, umówić „we czwartek o czwartej”?©℗