Legionista fotograf

Na zdjęciach, które robił sto lat temu, dominuje uśmiech. Nietypowy, bo wojenny. Jan Włodek w 1914 r. na front poszedł z aparatem.

17.08.2014

Czyta się kilka minut

Jan Włodek w Dąbrowicy, autochrom, 1920 r. / Fot. Ze zbiorów Muzeum Historii Fotografii
Jan Włodek w Dąbrowicy, autochrom, 1920 r. / Fot. Ze zbiorów Muzeum Historii Fotografii

Jeśli już widać ich twarze, to widać i uśmiech. Nie jest blady ani sztucznie do ust przyklejony. Jest szczery, zwykle spod wąsa, zaczepny. Bo choć są na wojnie, nie myślą: „padło na nas, to walczymy”. Zgłaszając się do Legionów, szli na ochotnika. Uśmiecha się więc kapitan Ludwik Eydziatowicz, ściskając jedną ręką pysk konia, drugą zwierzę do własnego policzka przyciągając. Uśmiecha kapitan Tadeusz Terlecki, tańczący przed kolegami. Uśmiechają się kawalerzyści, choć półgębkiem, bo obowiązkowo z kiepem w ustach i jedną ręką w kieszeni.

Śladem braci Lumière

Gdy do Legionów zgłasza się późniejszy autor tych zdjęć, Jan Włodek, melduje, że ma do oddania na ich użytek swoje auto (fiat 18/36 AIV224) i aparat fotograficzny. Tak zostaje: fotografem legionowym i automobilistą, później dowódcą oddziału samochodowego. „Od tego czasu pędzę po drogach zachodniej Galicji, Szląska Cieszyńskiego, pruskiego (górnego), po zagłębiu Królestwa Polskiego, po Morawach, Czechach, Austrii Dolnej. Dzieje mi się dobrze” – pisze w lutym 1915 r. w Sławkowie, gdzie wtedy stacjonowali. Stąd pochodzi najwięcej zdjęć.

To początki polskiego fotoreportażu wojennego.

Włodkowi, gdy zabiera aparat fotograficzny na wojnę, nie przyświeca żadna szczególna idea. Bierze go, bo sprzęt ten towarzyszy mu od zawsze. Wcześniej jest w walizce, z którą zwiedza Florencję, Wenecję i Padwę podczas podróży poślubnej. Przemierza z nim i swoimi studentami tatrzańskie hale, gdzie prowadzą badania profili glebowych. Odwiedza z nim co jakiś czas rodzinny dwór w Dąbrowicy, w którym ostatniego dnia sierpnia 1885 r. przyszedł na świat.

To do tamtego miejsca będzie wracać wspomnieniami: „Tam biegnę myślą moją, / / Gdzie cieniste wiązy stoją, / Gdzie lip wiec, gdzie kasztany, / Gdzie dąb z dębem powiązany / Bluszczu dzikiego ramiony” – pisze w jednym ze swych czarnych brulionów 21 września 1902 r. w Krakowie.

Stamtąd pochodzi też znaczna część zdjęć autorstwa Jana Włodka i tych, na których możemy zobaczyć jego samego. Jak choćby jeden z pierwszych autochromów, na którym Włodek spaceruje wśród sięgających mu do kolan kłosów zbóż, z dąbrowickim dworem – którego granice wyznaczają stare dęby – w tle. To zapewne od nich albo od przecinających tamtejsze okolice gęstą siatką wąwozów („debrz” to wąwóz w języku plemion, które zamieszkiwały te tereny) Dąbrowica wzięła nazwę.

Pierwszą kolorową fotografię przywozi z podróży poślubnej, choć wyjeżdża na nią zaledwie pięć lat po tym, jak bracia Lumière zaczynają produkcję płyt do fotografii barwnej metodą autochromową.

Z Dąbrowicy do Krakowa – do domu, który na początku XX w. wybudował jego ojciec przy ul. Świętego Filipa 25 – Jan przeprowadza się już jako uczeń I Gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego, a później III Gimnazjum im. Jana Sobieskiego. Po maturze decyduje, że chce studiować rolnictwo, na przekór ojcu. Wyjeżdża z bratem Romanem najpierw do Wrocławia na Uniwersytet im. Wilhelma II, a później do Fryburga i Berlina. W 1908 r. uzyskuje tytuł dyplomowanego rolnika; doktorat broni trzy lata później.

Jego studencki czas przepełniają też marzenia o niepodległej Polsce. „Zmartwychwstanie Polski jest przecież rzeczą pewną, więc jesteśmy z każdą upływającą chwilą coraz bliżej spełnienia się naszych oczekiwań” – notuje w Berlinie 8 grudnia 1909 r.

Po powrocie zaczyna pracę jako asystent w Stacji Doświadczalnej Studium Rolniczego UJ w Mydlnikach. Prowadzi badania w terenie, bo – jak stwierdzą potem autorzy opracowania z zakresu historii studiów rolniczych w Krakowie z 1965 r. – „to człowiek urodzony i wychowany na wsi, który rolnictwo ma we krwi”. Tego zamiłowania nie pozbędzie się jako dziekan Wydziału Rolniczego UJ.

Ciemnia w piwnicy

W międzyczasie wciąż szacuje: „Jest nas Polaków około dwudziestu milionów. Na te dwadzieścia milionów jest, przypuszczam, jeden milion o zdrowym rozsądku. Gdyby ten milion ludzi co tydzień jeden dzień poświęcał zastanawianiu się nad odbudowaniem Polski, to wypadłoby w jednym roku 130 tys. lat rozmyślań (jeden okres geologiczny!). Czy przez 130 tys. lat rozmyślań nie znaleźlibyśmy odpowiedzi na pytanie: Jak Polskę z kajdan wyzwolić?” – pisze w swoim pamiętniku.

Gdy wojna między trzema cesarzami-zaborcami wreszcie wybucha, Włodek jest świeżo po ślubie ze swą kuzynką, z którą znają się od dzieciństwa: Zofią, córką Jana Albina barona Goetz-Okocimskiego, właściciela browaru w Okocimiu. W kwietniu 1912 r. w pamiętniku notuje: „Od kilku tygodni – właściwie od 18/II 1912 – żyję jak w bajce. Czasami mam uczucie bojaźni, że się zbudzę i że wszystko pryśnie jak sen”. I później, w lipcu: „Dio mio! Bajka trwa nadal. Nawet zaczyna przybierać realne (choć przykre czasem) strony życia!”.

W 1914 r. wysyła rodzinę do Wiednia. Sam rusza na front średnio zadowolony. Bo nie o taką wolność mu chodziło. Chciał przywrócenia Polski wolnej, taktyczne sojusze go nie satysfakcjonują – Legiony podlegają proaustriackiemu Naczelnemu Komitetowi Narodowemu. W pierwszym grudniu tamtej wojny pisze: „Wstąpiłem do Legionów Polskich bez przekonania, prawie że z musu. Teraz muszę się bronić przed obejmującą mnie sympatią do tego wojska polskiego”.

Właśnie z czasów legionowych zachowa się kilkaset zdjęć, negatywów celuloidowych i klisz, a także szklanych slajdów.

Te ostatnie Jan przygotowuje jeszcze przed wojną i urządza w swoim gabinecie pokazy. Zasłania okna, rozkłada na podłodze poduszki dla dzieci, starszych zaprasza na sofy. I pokazuje to, nad czym wieczorami pracuje w ciemni – tej pierwszej, urządzonej jeszcze w piwnicy domu rodziców przy Filipa i tej drugiej, już na ul. Wróblewskiego (wtedy: ul. Pędzichów-Boczna 5).

– Niewiele się tu od tamtego czasu zmieniło – mówi dziś córka Jana, Zofia. – Tam stało biurko ojca – wskazuje na miejsce między dwoma oknami, wychodzącymi na ul. Wróblewskiego.

Gdy wtedy Jan podnosi wzrok znad biurka, ma przed sobą kilkaset starych woluminów, ułożonych według znanego tylko jemu porządku. To po ich przestudiowaniu planuje na emeryturze napisać „Historię rolnictwa”. Podobna biblioteczka stoi za jego plecami, a na półkach w holu są też angielskie powieści sensacyjne, które tak lubi.

– W pokoju nie ma już tych książek, które mama musiała sprzedać uniwersytetowi po śmierci ojca, żeby mieć za co nas utrzymać – mówi Zofia. I prosi, by otworzyć szklaną witrynę obok drzwi, za którą stoją oprawione zdjęcia rodziców. – To lubię najbardziej – pokazuje fotografię, na której ojciec wręcza matce małe pudełko. – Szkoda, że nie ma daty, bo to pewnie prezent z okazji rocznicy ich ślubu.

Za to na odwrocie legionowych zdjęć podpisów jest kilka. Pierwszy, granatowym atramentem, autorstwa Jana Włodka, zawiera zwykle datę, miejscowość i krótką informację, kto jest na zdjęciu. Drugi w kolejności chronologicznej jest zapis ołówkiem, niewiadomego pochodzenia, który zawiera często sprzeczne z pierwszym informacje. Wreszcie trzeci, porządkujący dane, który nanosili już pracownicy Muzeum Historii Fotografii w Krakowie – przygotowując wystawę, która właśnie trwa.

O archiwizację zdjęć dbał zawsze Jan. O to, aby po jego śmierci nie uległy zniszczeniu, zadbała jego żona.

Legiony w 3D

Na zdjęciach Włodka widzimy dowództwo Legionów: płk Władysław Sikorski, płk Józef Haller, mjr Bolesław Roja, gen. Stanisław Puchalski, brygadier Józef Piłsudski. Ale są też zdjęcia pokazujące stłoczonych legionistów w okopach podczas ostrzału, wspólnie jedzących posiłki, rozmawiających z mieszkańcami, odbierających medale. I są też cykle upamiętniające defiladę Legionów, świętujących rocznicę 52. Powstania Styczniowego w Sławkowie albo defiladę w Czeremosznie na Wołyniu, gdzie po raz pierwszy defilowały razem wszystkie trzy brygady Legionów.

Łącznie na zbiór składa się kilkaset fotografii, które po I wojnie Włodek opracował w formie stereoskopowej (ówczesna technika 3D).

Jego zdjęcia pokazują ujęcia bardziej statyczne, można ulec wrażeniu, że są pozowane. Ale na ich zdynamizowanie nie pozwalała wciąż kiepska czułość błon, w które wyposażone były aparaty. Pojawiły się za to dobre obiektywy, umożliwiające ustawienie odpowiedniej ostrości obrazu.

Na jednym z najlepszych zdjęć Włodka na pierwszym planie widzimy Hallera, opartego na drewnianej lasce, obserwującego ćwiczących na strzelnicy legionistów. Z laską nie rozstawał się od wypadku samochodowego 5 maja 1915 r.: jechał wtedy z Sikorskim, Włodkiem i sierżantem Szynalikiem z Piotrkowa Trybunalskiego do Częstochowy. Widzieli już wieże klasztoru, gdy nagle kierujący autem Szynalik gwałtownie skręcił, by nie zderzyć się z nadjeżdżającym z naprzeciwka autem. Haller złamał wtedy nogę, z przemieszczeniami, a jej stan pogorszył lekarz, który źle ją złożył.

W 1916 r. Włodek, już jako oficer łącznikowy, zostaje przeniesiony do Komendy I Brygady Legionów na Wołyniu. Tu, żyjąc we frontowych ziemiankach, zaczyna poważnie chorować na reumatyzm. Pod koniec 1916 r. z tego powodu zostaje zwolniony ze służby legionowej i przeniesiony jako dyplomata aż do Hagi. Tam zakłada biuro prasowe, które w listopadzie 1918 r. uzyska status przedstawicielstwa odradzającej się Polski.

Po powrocie do kraju wraca do pracy naukowej: kontynuuje badania w Mydlnikach; zostaje profesorem zwyczajnym; zakłada polskie Towarzystwo Gleboznawcze i Studium Rolnictwa Subtropikalnego; wysyła studentów na praktyki na Madagaskar, Trynidad, do Mozambiku i Rodezji (obecnie Zimbabwe). Prowadzi badania na halach górskich. Na zdjęciach z tego okresu widzimy Dolinę Chochołowską, Kościeliską, Czerwony Wierchy, okolice Morskiego Oka. W marcu 1939 r. wyjeżdża na Międzynarodowy Kongres Rolnictwa Tropikalnego w Trypolisie w Afryce Północnej.

Wybuch II wojny światowej przerywa jego przygotowania wykładów na rok 1939/1940. Zostaje aresztowany 6 listopada 1939 r., w ramach Sonderaktion Krakau, i wywieziony do obozu Sachsenhausen. Stąd pisze do rodziny: „Czy coś wiadomo, kiedy Rajmund wraca?” – próbując oszukać niemieckich oficerów, którzy nie wiedzieli, jak ma na trzecie imię. O zwolenienie stu kilkudziesięciu uczonych zabiegają różne instytucje światowe.

Do Krakowa Włodek zostaje przewieziony w styczniu 1940 r., z zapaleniem płuc, które później przeradza się w zapalenie osierdzia. – Profesorów, którzy zostali zwolnieni z więzień, rozwozili do domów za darmo dorożkarze. Trudno zapomnieć ich gest. I moment, kiedy cała rodzina czekała na ojca na schodach kamienicy – mówi Zofia.

Jan Włodek umiera 19 lutego 1940 r.

Dziś jego fotografie są prezentowane na wystawie „Legionowe kadry” przygotowanej w ramach projektu „W 100-lecie czynu niepodległościowego. Legiony Polskie w fotografii, narodziny polskiego reportażu wojennego”, realizowanej przez Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego w Krakowie, która od sierpnia jest dostępna w salach muzeum przy ul. Józefitów 16.


Dziękuję za pomoc pani Zofii Włodek i panu Andrzejowi Rybickiemu, kuratorowi wystawy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2014