Książki, w które wierzę

Ks. Adam Boniecki: Mój dom jest tam, gdzie moja biblioteka. Zakorzeniałem się w jakimś miejscu dopiero gdy poukładałem książki.

13.12.2015

Czyta się kilka minut

Ks. Adam Boniecki w swoim krakowskim mieszkaniu przed przeprowadzką do Warszawy, 2011 r. / Fot. Grażyna Makara
Ks. Adam Boniecki w swoim krakowskim mieszkaniu przed przeprowadzką do Warszawy, 2011 r. / Fot. Grażyna Makara

GRZEGORZ JANKOWICZ: Napisałeś kiedyś w „Tygodniku”: „Nieco irracjonalna potrzeba (tak, potrzeba!) gromadzenia książek należy do sposobu bycia, do egzystencjalnych nawyków rodziny, środowiska, w którym się wzrasta lub żyje”. Jak u Ciebie z tą „irracjonalną potrzebą”?

Ks. ADAM BONIECKI: Przekonałem się o tym w czasie przeprowadzki: oddałem wtedy do biblioteki zakonnej około tysiąca książek. Resztę sobie zostawiłem.

Brakuje Ci ich?

Brakuje mi zaledwie kilku. Jedną musiałem po raz kolejny kupić. Pojechałem do biblioteki, żeby tę książkę odebrać (pochopnie się jej pozbyłem, przyznaję), ale okazało się, że już ją ktoś zabrał – moi współbracia bystrze spostrzegli, co warto z części mojego księgozbioru włączyć do własnych biblioteczek. Ale kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera, więc niech im lektura wyjdzie na zdrowie.

A jaką pozycję chciałeś odzyskać? 

Dwa tomy wywiadów przeprowadzonych przez niejakiego Christiana Chabanisa. Poznałem go kiedyś w Paryżu. To są rozmowy z wierzącymi i niewierzącymi intelektualistami, tom I „Bóg istnieje? Tak”, II – „Bóg istnieje? Nie”. Upraszczając można rzec: o niewierze wierzących i wierze niewierzących. Lubiłem i nadal lubię do niej zaglądać.


NAJNOWSZA KSIĄŻKA KS. ADAMA BONIECKIEGO "ABONENT CHWILOWO NIEOSIĄGALNY" Z AUTOGRAFEM TYLKO U NAS!


Folgujesz sobie na tym odcinku? Często kupujesz książki? 

Folguję sobie nieustannie. W mojej zakonnej celi książki leżą wszędzie. Nie wiem, co z nimi zrobić. Półki są zajęte, a na nowe nie ma miejsca. A trzeba ci wiedzieć, że większość to książki, po które zapewne nie sięgnę już nigdy, nie zdążę ich przeczytać.

Jak się wśród nich orientujesz?

Nie mam żadnego katalogu, nie sporządziłem alfabetycznego spisu, więc znalezienie czegokolwiek bywa utrapieniem. Przynajmniej tyle, że ustawione są działami. Przecież ciągle się nad czymś pracuje, ciągle się coś pisze, trzeba wtedy do jakiejś książki zajrzeć, coś podczytać, wynotować cytat, sprawdzić nazwisko... Pewnie można postępować bardziej rygorystycznie: uporządkować księgozbiór, zrobić kompletny rejestr, zainstalować specjalny program komputerowy. Mnie jednak ten nieład bardzo odpowiada. Po prostu wiem, że jestem w otoczeniu książek. Lubię wiedzieć, że są w pobliżu.

Wcześniej Twoje biblioteczki też były w nieładzie?

Porządkowałem, ale tylko trochę. Np. kategoriami: tu książki poetyckie, tam powieści, po prawej eseje, po lewej filozofia. Osobno książki związane z „Tygodnikiem” i Znakiem. Były też inne działy: teologia, Jan Paweł II. W dziale literatury pięknej i poezji udaje mi się utrzymać układ alfabetyczny. Ale półki wypełniają się błyskawicznie, więc nowe rzeczy trzeba upychać na wierzchu. Wygląda to okropnie. Trzeba by pewnie co parę tygodni lub miesięcy przebrać taką biblioteczkę, oddzielić ziarna od plew. Ale to jakiś koszmar. Stoisz przed regałem pół dnia i ostatecznie decydujesz się oddać w inne ręce trzy, może cztery pozycje. Reszty szkoda.

Masz lub miałeś kiedyś w swojej kolekcji jakiś wyjątkowo cenny wolumin?

Miałem. Dostałem go od Jerzego Pomianowskiego. Ale szybko oddałem. Nie lubię kolekcjonować takich rzeczy. Bierze się to chyba z moich doświadczeń wojennych, ze wspomnień o tym, jak cała rodzina została wypędzona z domu. Nie chcę się przywiązywać do rzeczy.

Teraz rozumiem, co miałeś na myśli, pisząc, że książki należą do „sposobu bycia”. 

Właśnie tak lubię o nich myśleć. Książki należą dla mnie do kategorii „być”, a nie wyłącznie „mieć”. Mój dom jest tam, gdzie moja biblioteka. Zawsze zakorzeniałem się w jakimś miejscu dopiero wtedy, gdy poukładałem książki na półkach.

Wyniosłem to z rodzinnego gniazda, w którym biblioteka to był osobny, przestronny pokój z oszklonymi regałami. Niszczenie naszego domu polegało przede wszystkim na niszczeniu księgozbioru. Opuszczając to miejsce w latach 40., mogliśmy zabrać jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Ponoć przed zajętym już budynkiem zapłonął później stos, na którym spalono wiele naszych książek. Po blisko półwieczu napisał do mnie pewien człowiek, którego ojciec lub dziadek widział to wszystko i uratował jeden z woluminów. Przechowywali go w rodzinie z czcią, teraz postanowili oddać. To był młody człowiek – raczej nie syn, tylko wnuk tamtego świadka. Spotkaliśmy się. Przyjąłem książkę i zaraz mu ją ofiarowałem.

Zostańmy jeszcze chwilę przy Twoim rodzinnym domu. Lubiłeś przesiadywać w bibliotece?

Oczywiście! Zapach, który się w niej unosił, był niezwykły. Urzędował tam mój ojciec – to był także jego gabinet. Często tam zachodziłem, zaglądałem do szafek, zabierałem coś z półki, żeby chociaż poprzeglądać (czasem nie rozumiałem ani słowa). To było wyjątkowe miejsce. W mieszkaniach, w których potem żyliśmy, zawsze były jakieś biblioteczki, ale małe.

Książki były w domu mojego dzieciństwa ważne. W zimie wieczorami wszyscy domownicy gromadzili się w sali jadalnej, by słuchać Trylogii, „Krzyżaków” itp., czytanych głośno i pięknie (przy lampie karbidowej) przez moją mamę lub ciotkę. To były czasy okupacji. Dziś ludzie siadają przed telewizorem, my siadaliśmy obok siebie, by słuchać opowieści. Nikt u nas nikogo nie pytał: „co słychać?”, tylko zawsze: „co czytasz?”. I to jest dobre powitanie! Pod choinkę zawsze kupowało się książki. Pamiętam tytuł pierwszej, którą sam przeczytałem od początku do końca: „Kiddi, dziecię obozu”.

Kiedy zacząłeś gromadzić własny księgozbiór?

Gdy wylądowałem w Krakowie, szybko zacząłem obrastać książkami. Na Wiślnej była dobra księgarnia, gdzie można się było zaopatrzyć w znakomite rzeczy. Pani Krysia, która tam pracowała, zawsze ściągała i przytrzymywała dla nas nowości.

A pamiętasz sytuację, w której długo musiałeś szukać jakiejś niedostępnej pozycji? Zakazanej albo po prostu rozrywanej przez czytelników?

W ten sposób zdobywało się książki „Kultury”. Wracałem po dwóch latach pobytu we Francji. Miałem walizki pełne książek, w tym sporo wydawnictw „Kultury”. Kazali mi wysiąść z pociągu, który odjechał beze mnie. Była noc. W ich biurze siedziałem gdzieś w kącie, a oni grzebali w moich książkach. W pewnym momencie zrobiło się dziwnie cicho. Patrzę, a ci biedacy, jeden z dala od drugiego, pochłaniają te książki. Sołżenicyna, Czapskiego. To były pozycje w Polsce nieobecne, rarytasy. Skonfiskowali prawie wszystko. Po kilku tygodniach kilka książek mi oddali, ale nawet studium historyczne Kornela Sulimirskiego „Ostatnia batalia konia” okazało się zakazane. Wściekam się na tych w Urzędzie Celnym, a oni: to nie my, to nie cło książki zatrzymało. To inny urząd – wyjaśnili. Wszystko było jasne, nawet nie musiałem pytać o nazwę urzędu.

W Krakowie początkowo mieszkałeś u Turowiczów, co oznaczało również życie wśród ich książek.

Mieli potężny księgozbiór, pod którym uginała się podłoga i który nie mieścił się w mieszkaniu. Od pewnego momentu nie można było podejść do regałów, bo stosy książek i gazet zalegały na podłodze. Żeby wypatrzeć potrzebny tom, Turowicz używał lornetki. Czasem pożyczał jakąś książkę ode mnie. Wiedział, że ją ma, ale nie był w stanie jej znaleźć. Tam panowała kultura „fotela i lampy”, jak to kiedyś określił bp Henryk Hoser. Kultura bezinteresownego zatopienia się w lekturze.

A inni wielcy czytelnicy w Twoim życiu?

„Wielcy czytelnicy” – a co to właściwie znaczy?

Chodzi o takich ludzi, którzy z lektury czynią formę życia. Nie mogą żyć bez książek.

Był taki jeden – Jan Paweł II. Tempo, w jakim czytał, było zawrotne. Opowiadają, że sam czytał po cichu jedną książkę, a równocześnie ktoś głośno czytał mu drugą. Może i tak było. Czytał dużo i pamiętał, co przeczytał. Wielkim czytelnikiem jest też nasz Tomek Fiałkowski. Mnóstwo czyta, wszystko pamięta i znakomicie pisze o tym do „Tygodnika”. Wspaniałą czytelniczką była pani Anna Turowiczowa – pochłaniała nowości polskie i francuskie, łącznie z kryminałami. Każdą wolną chwilę spędzała na lekturze.

Wielką czytelniczką nocną jest moja siostra Maryla. Cierpi na bezsenność – zamiast sięgać po środki nasenne, woli wykorzystać noce na czytanie. W ten sposób pochłania kolejne, opasłe autobiografie, pamiętniki, wspomnienia i książki historyczne. Nigdy jej w tym nie dorównam.

Czy udało Ci się przyuważyć, co Jan Paweł II czytał – by tak rzec – na boku? 

Mogę podać konkretny przykład. Zadzwoniono do mnie kiedyś z „Apartamentu” (tak się wtedy określało mieszkanie papieża) z pytaniem, czy mógłbym zdobyć dla papieża egzemplarz „Zostało z uczty bogów” Igora Newerlego. Zadzwoniłem do Instytutu Literackiego, powiedzieli, że nie mają ani jednego egzemplarza. Poinformowałem więc „Apartament”, że mogę Ojcu Świętemu pożyczyć swój egzemplarz. Po jakimś czasie, pewnie kiedy papież książkę już przeczytał, dzwoni do mnie bibliotekarka, siostra Erlich, i pyta, czy książkę papieżowi dałem, czy pożyczyłem. Mówię: pożyczyłem. Po tygodniu telefon: czy na pewno nie dałem, a pożyczyłem. Odpowiadam: na pewno pożyczyłem. Ostatecznie książka wróciła do mnie.

Skoro mowa o Watykanie... Spotkałem takich miłośników starych książek, którzy gotowi byli wstąpić w stan duchowny, byle tylko zyskać dostęp do zbiorów Biblioteki Watykańskiej. 

To przekaż im, żeby nie wstępowali. Dostęp do księgozbioru mogą mieć i bez tego.

Ale chodzi o zbiory specjalne. 

A to co innego. Szkopuł w tym, że nie pomogą tu ani celibat, ani święcenia. To nie takie skomplikowane. Potrzebne są po prostu odpowiednie dokumenty, np. z uczelni, żeby zbiory były udostępniane kompetentnym ludziom. Chodzi o dobro książek, a nie o powiększanie liczby przewielebnego duchowieństwa. W Bibliotece Watykańskiej i w Watykańskich Archiwach badania prowadzi wielu naukowców, także świeckich.

A Ty tam trochę pobuszowałeś?

Nie. Bywałem tylko w jakichś pięknych pomieszczeniach Watykańskiej Biblioteki, w których nagrywaliśmy wywiady dla telewizji. Miałem też okazję odwiedzać Watykańskie Archiwa. Nie tzw. Tajne Archiwa Watykańskie, dziś łatwo dostępne, jeśli chodzi o skatalogowane dokumenty, ale trudniej dostępne Archiwum Sekretariatu Stanu. Pomagałem dotrzeć memu zakonnemu współbratu, badającemu postać błogosławionego dziś abp. Jerzego Matulewicza. Szef tego archiwum rozpoznał w nim kompetentnego historyka. Błyskawicznie nawiązała się między nimi nić porozumienia. Udostępnił, a ściśle mówiąc przyniósł mu fantastyczne materiały z początków XX w. Były tam dokumenty o wydarzeniach, o których się wiedziało, lecz żaden z historyków tych rzeczy nie widział. Tylko cytować te źródła – w przypadku publikacji – należało bardzo ostrożnie.

Zdarza Ci się czytać wyłącznie dla przyjemności?

Jestem już stary, mam niewiele czasu i powinienem lepiej selekcjonować przyjemności. Zdarza mi się, że zamiast pracować np. nad rekolekcjami, artykułem czy kazaniem, czas tracę na czytanie pięknej książki. Kiedyś musiałem stosować taką metodę, że pokusę (czytaną właśnie powieść) zostawiałem w samochodzie w garażu, żeby za bardzo nie wabiła. Teraz nie mam garażu, ale też łatwiej przychodzi mi zwalczanie pokus. Na starość ma się chyba większą wrażliwość na bezpowrotne uciekanie czasu.

Ale niekiedy ulegam. Wtedy zarywam noce. Na szczęście wymyśliłem formułę zmieniania przyjemności w obowiązek. Co miesiąc piszę kilka recenzji czy informacji o książkach, więc z czystym sumieniem czytam książki, które sprawiają przyjemność: „lektury pobożne”.

Adamie, ale ja pytam o książki, które naprawdę czytasz wyłącznie dla rozrywki...

No dobrze: nie tyle czytam, ile słucham. W samochodzie. Godzinami, bo sporo podróżuję. Kiedy mam ciekawą powieść, np. dobry kryminał, droga mi się nie dłuży, korki nie irytują, jadę spokojniej.

Budzi to mój szczery podziw, bo wiem z autopsji, że jesteś niezwykle dynamicznym kierowcą. 

Gdy na drodze robi się gorąco, zawsze wyłączam odtwarzacz.

Chwalebna i rozsądna decyzja! 

To prawda, tak nakazuje rozsądek, bo w trudniejszych sytuacjach na drodze słucha się nieuważnie. Tracę wątek i całe słuchanie na nic. Trzeba albo słuchać „totalnie”, albo na chwilę odłożyć na bok książkę, to znaczy wyłączyć.

Czytujesz ebooki, czy jednak musisz mieć egzemplarz papierowy?

Czasem wydawcy, zamawiając np. tekst na okładkę lub wstęp do książki, podsyłają mi elektroniczne wydania. Nie lubię czytać na ekranie. Ale czytam. Wolę papier, na którym mogę podkreślać, mazać. Natomiast audiobooki to świetny wynalazek. Dzięki nim, w samochodzie, poznałem wiele książek, których w życiu bym nie przeczytał. Np. „Dzienniki” Mrożka. No i zyskałem nowe doświadczenie drogi i czasu. Czas się skraca, trasa Warszawa–Kraków okazuje się za krótka. Dojechałem, siedzę w samochodzie pod domem, nie wyłączam odtwarzacza, słucham, żal się rozstać z opowieścią…

Nie tylko piszesz o przeczytanych książkach, ale też dzielisz się z innymi opowieściami o nich. Niedawno właśnie tak dowiedziałem się od Ciebie o książkach na temat watykańskich skandali. 

To dla każdego wierzącego smutna, wręcz bolesna historia, jak zawsze, gdy zawiedzione zostaje zaufanie. Nie jest łatwo, kiedy to, co braliśmy za zwykłe pomówienia i szkalowanie Kościoła, okazuje się prawdą. Oburzenie kierowane jest pod adresem tych, którzy odkrycia ustanowionej przez Franciszka komisji opublikowali. Tego się nie chwali… Z drugiej strony jednak naprawdę oburzające jest to, co wyrabiało kilkunastu, może kilkudziesięciu ludzi, którym ufali papieże, wierni, Kościół, którym ja ufałem. Zaskakujące, że to, co opisano, czy raczej to, co wykryto i niewątpliwie ukrócono, dało się w tak błyskawicznym tempie zdemaskować. Wystarczyły wola zmiany, odwaga Franciszka i profesjonalizm zatrudnionych kontrolerów. Chodzi o dokumenty dotyczące roku 2013, trochę 2014. Ktoś nazwał to wyblakłą fotografią sytuacji zastanej w początkach prac komisji. Nie naruszyło to w żaden sposób mojej wiary. Kościół, w który wierzę, to tajemnica wiary, nie instytucja, która jest ludzką emanacją wiary.

Pojawia się zwątpienie w instytucję?

Tak, i jest to efekt wpajanej nam od młodości naiwnej wiary w nią. Bosko-ludzki charakter Kościoła prowokuje do mieszania tych wymiarów, zwłaszcza do deifikowania ludzkiej strony instytucji. Rozumiem, że ujawnione poczynania wysokich prałatów mogą kogoś od Kościoła odepchnąć. Personel nie budzi zaufania. Nawet jeśli nie chodzi o cały personel, ale kilkudziesięciu słabych albo cynicznych graczy, bo nigdy nie wiadomo, czy na takiego akurat nie trafisz.

Wspomniałeś o lekturze dziennika. Czy sam sporządzasz takie zapiski?

Gdy byłem generałem zakonu, prowadziłem dziennik. To było bardzo użyteczne. Dzięki temu mogłem łatwo sprawdzić, co w danej sytuacji powiedziałem. Żałuję trochę, że tego nie kontynuuję. Jest tyle sytuacji wartych opisania. Codziennych zdarzeń, których jesteśmy świadkami i o których nikt się nigdy nie dowie, jeśli o nich nie opowiemy. Ks. Bronisław Bozowski np. w dzienniku bardzo prawdziwie, więc pokornie opisał swoją duchową drogę. Jedna z myśli przewodnich to obawa, by nie stać się hipokrytą, by nie uprawiać chrześcijaństwa na pokaz. Myślę, że on to w sobie pokonał…

Wydaje się, że ważniejsze są dla Ciebie teksty – dziennikarskie materiały, które szykujesz z tygodnia na tydzień – niż autorskie książki. Mam wrażenie, że te ostatnie powstają dopiero jako pokłosie Twoich działań redakcyjnych. 

To prawda. Chyba inaczej bym nie potrafił. Imponują mi ludzie, którzy tworzą wielkie dzieła, którzy myślą książkami. Ja myślę artykułami, to jest mój rytm i mój gatunek. Są dwa wyjątki od tej reguły: „Vademecum generała” oraz „Zrozumieć Papieża. Rozmowy o encyklikach”. Te dwie książki zostały wcześniej pieczołowicie, choć w całkiem innym sensie, zaplanowane.

Ale lubię krótkie formy. Od lat co tydzień piszę edytorial do „Tygodnika”. Niby nic wielkiego, cztery tysiące znaków ze spacjami, ale pochłania masę energii. Paradoksalnie, zwykle krótszy tekst trudniej napisać niż dłuższy.

A korciło Cię kiedyś, żeby stworzyć opowiadanie lub powieść? 

Był taki moment, gdy próbowałem napisać... może nie tyle powieść, ile raczej nowelę. Chciałem się przekonać, czy jestem to w stanie zrobić. Próba zakończyła się fiaskiem. Natychmiast wpadłem w sidła konwencji kryminału albo jakiejś istniejącej powieści. Było to coś w stylu: „Jego cień bezszelestnie przesuwał się między budynkami pogrążonej w mroku Warszawy...”. Trudno, ja się do tego nie nadaję. Inni mają do tego talent, którego im nawet nie zazdroszczę. Dawno się nauczyłem nie zazdrościć takim jak Janusz Pasierb czy Hanka Krall. Ja się nimi zachwycam i z tym mi dobrze.

Odrobinę mnie kokietujesz. Przecież na co dzień obserwujesz reakcje ludzi na swoje artykuły i wystąpienia. Czytelnicy je uwielbiają!

Czasem ktoś powie po rekolekcjach, że to, co mówiłem, było dobre, bo… takie „dziennikarskie”.

Co to znaczy?

Nie wiem... Podejrzewam, że w gruncie rzeczy nic dobrego. To skutki łączenia bycia dziennikarzem i księdzem. Tak już zostanie do końca. Nie wiem, czy w ogólnym rachunku to dobre, czy nie. Jakoś staram się łączyć obie te perspektywy.

Spoiwem między nimi są książki?

Tak, ale tylko te, w które wierzę. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015