Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 1997 r. na konferencji w Kioto powołano do życia protokół - uzupełnienie Konwencji, będący pierwszym prawnie wiążącym dokumentem międzynarodowym, którego celem było zapobieżenie globalnemu ociepleniu klimatu. Po niespełna ośmiu latach oczekiwania na ratyfikację przez odpowiednią liczbę krajów 16 lutego 2005 r. protokół z Kioto wszedł w życie. Fakt, że w końcu do tego doszło, w wielu kręgach przyjęto ze zdziwieniem.
Wysokość redukcji gazów cieplarnianych określono na 5 proc. wobec stanu w 1990 r., zaś realizację zamierzenia - na lata 2008-12. Zobowiązania do ograniczenia emisji zróżnicowano, uwzględniając możliwości poszczególnych krajów. Wdrażanie postanowień ma się odbywać m.in. za pomocą innowacyjnego mechanizmu rynkowego, jakim jest handel pozwoleniami na emisję: po redukcji zanieczyszczeń niepotrzebne pozwolenia na emisję można sprzedać tym, którym nie udało się jeszcze dostatecznie ich obniżyć.
Protokół miał wejść w życie po ratyfikacji przez co najmniej 55 państw odpowiedzialnych za co najmniej 55 proc. emisji dwutlenku węgla w krajach przemysłowych. Stąd też kluczowa rola USA (25 proc.) i Rosji (17 proc. emisji). W 1998 r. prezydent Bill Clinton podpisał protokół, ale nie przekazał go senatowi do ratyfikacji spodziewając się, że nie otrzyma wymaganej większości głosów. W 2001 r. George W. Bush definitywnie go odrzucił. Powody? Niepewność nauki co do występowania globalnego ocieplenia, koszty dla gospodarki amerykańskiej oraz wyłączenie z ograniczeń państw rozwijających się. Po wycofaniu się USA w mediach ogłoszono upadek protokołu... Impas trwał do września 2004 r., kiedy Rosja, długo odmawiająca ratyfikacji, zmieniła zdanie. Podobno obiecuje sobie spore zyski z handlu pozwoleniami na emisję, ponieważ po 1990 r., kiedy upadła znaczna część jej przemysłu, zanieczyszczenie rosyjskiej atmosfery znacznie się obniżyło (w podobny sposób sukces w ograniczaniu emisji osiągnęła i Polska).
Wejście protokołu w życie obudziło jednak ponownie obiekcje sceptyków. To prawda, wśród naukowców można znaleźć zarówno opinie, że wzrost temperatury spowodowany jest nawet w 90 proc. przez człowieka, jak też, że jest wynikiem naturalnych cykli klimatycznych Ziemi. Chociaż ci ostatni są w mniejszości, wątpliwość zostaje. Czy znaczy to jednak, że można zostawić sprawy własnemu losowi?
USA domagają się objęcia ograniczeniami krajów rozwijających się, których roczny przyrost zanieczyszczeń wynosi średnio 4,5 proc. i jest czterokrotnie wyższy niż w krajach rozwiniętych. Przy zachowaniu tego trendu i w sytuacji, gdy te ostatnie kraje dostosują się do ograniczeń, kraje rozwijające się nadrobią “straty", a zagrożenie pozostanie takie, jak było. Cóż za perfidna (choć niezamierzona) intryga: kraje rozwijające się miałyby ponosić koszty zapobiegania zagrożeniom, których nie spowodowały. Więcej, jeżeli zagrożenia te ziszczą się, najsilniej dotkną właśnie kraje biedniejsze, ze względu na ich położenie geograficzne i mniejsze zdolności adaptacyjne. Protokół nie ignoruje jednak tego problemu. W ramach “mechanizmu czystego rozwoju", zawartego w dokumencie, państwa rozwinięte zobowiązują się eksportować do państw biedniejszych technologie minimalizujące oddziaływanie na środowisko. Dzięki temu kraje o tzw. wschodzącej gospodarce nie powtórzą dewastującej dla środowiska ścieżki rozwojowej państw przemysłowych. I tu nie zabraknie problemów, ale czy kraje rozwinięte naprawdę mają prawo żądać wyrzeczeń od rozwijających się?
Realizacja założeń protokołu z Kioto nie zdoła zapobiec efektowi cieplarnianemu. Jak określił to Klaus Töpfer, dyrektor Programu Ekologicznego ONZ, protokół jest “pierwszym krokiem w długiej podróży". Potrzeba jeszcze szeregu innych działań, m.in. rozwoju nowych technologii i ulepszania starych czy znalezienia alternatywnych wobec kopalnianych źródeł energii. Jest on jednakże eksperymentem, który pozwoli sprawdzić, czy wspólnota międzynarodowa zdolna jest do współpracy w imię swojego dobra.
MARTA STRUMIŃSKA jest asystentką w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie. Uczestniczy w międzynarodowym projekcie “The Access Initiative" (koordynowanym w Polsce przez Instytut na Rzecz Ekorozwoju z Warszawy), zajmującym się m.in. badaniem dostępności informacji na temat środowiska.