Konstelacja „Kultury"

Przyjęcie w Maisons Laffitte z okazji 100-lecia urodzin Jerzego Giedroycia, 27 lipca 2006. Od lewej: Piotr Kłoczowski, Antoni Miłosz, Rita Gombrowicz, Maria i Bohdan Paczowscy /fot. H. Citko

26.09.2006

Czyta się kilka minut

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Jerzy Giedroyc to klasyczny homo politicus, ale dziełem jego życia jest "Kultura". Czy nie ma w tym paradoksu? A może przy wyborze tytułu dla pisma chodziło o rodzaj kamuflażu?

PIOTR KŁOCZOWSKI: - Na pewno nie. Oczywiście, największą namiętnością Giedroycia była polityka. Sytuację powojenną widział jednak bardzo szeroko, jego perspektywy zadziwiają nas swoją suwerennością i nieoczywistością.

"Ciała pośredniczące"

Wielkim jego darem była goetheańska umiejętność rozpoznania i wysokiej uwagi dla silnych, indywidualnych osobowości, których twórczy talent pozwala na uzyskanie własnego, autentycznego głosu. Nie chodziło o redaktorskie gusta - coś mi się podoba, coś innego nie - ale o rzecz głębszą. Jak się wydaje, intuicja Giedroycia mówiła mu, że gdy w przypadku pisarza mamy do czynienia z głębokim osadzeniem języka i własnym widzeniem rzeczywistości, wtedy warto znaleźć dla niego miejsce, bowiem suwerenny głos jest jakością nie tylko artystyczną. Nowe, odkrywcze spojrzenie stanowi również jakość polityczną w znaczeniu najgłębszym, to znaczy ma zdolność wpływania na rzeczywistość i jej przekształcania. Tak właśnie - jako tocquevillowskie "ciała pośredniczące" - widziałbym konstelację pisarzy: Stempowskiego, Gombrowicza, Miłosza, Jeleńskiego, Czapskiego, Herlinga-Grudzińskiego... których łączymy z najlepszym okresem "Kultury": trzema wspaniałymi dekadami lat 50., 60. i 70.

- W "Autobiografii na cztery ręce" Giedroyc przyznaje się do dziedzictwa Żeromskiego i Brzozowskiego, a równocześnie wspomina, że jeszcze ze szkoły wyniósł kult artysty, zwłaszcza artysty słowa. W jego niełatwych relacjach z Gombrowiczem czy Miłoszem widać zrozumienie, że artysta potrzebuje znacznej autonomii...

- Konstelacja gwiazd "Kultury" składała się bez wyjątku z silnych osobowości, które umiały walczyć o swoją autonomię, ale też Giedroyc świadomie ich tą autonomią obdarzał. Taką pozycję uzyskali oczywiście tylko najwięksi, a między redaktorem i artystą musiało rodzić się napięcie; najlepiej widać je w korespondencji Giedroycia z Gombrowiczem, której drugie, pełne wydanie wkrótce się ukaże. Ale widać też, że Giedroyc jest absolutnie przekonany o wyjątkowości i jedyności głosu Gombrowicza. Giedroyc zawierza głosom pisarzy, którzy stwarzają nowe jakości, umieją dać odpowiedź na nową sytuację - jak Gombrowicz w "Dzienniku".

Jaka to sytuacja? Oczywiście sytuacja powojennej Europy, poczucie, że znajdujemy się w punkcie zero (Roland Barthes mówił o "stopniu zero stylu"). I że potrzebne jest nowe spojrzenie, nowy język, który stanie się odpowiedzią na wyzwanie historii. Nie tylko tej politycznej (podzielona Europa, niesuwerenna Polska, Polska-Rosja), ale tej, która określała wymiar egzystencjalny, złożone procesy wykorzenienia jednostki.

Jeśli takiej odpowiedzi nie znajdziemy - uważał Giedroyc - przegramy. Wtedy, pod koniec lat 40. i na początku 50., nie wszyscy mieli tę świadomość. Ale autorzy "Kultury" i jej Redaktor - tak. Rozumieli, że skoro sytuacja polityczna jest bez wyjścia, jedyną nadzieją pozostaje słowo jako narzędzie budowy nowych horyzontów poznawczych. I słowo pisarza nagle staje się retortą wolności. Najwspanialej ujął to Jerzy Stempowski w liście do Krystyny Marek: "Literatura jest jedynym wyrazem niepoddającej się obliczeniu siły, jaka tkwi w emigracji. Jeżeli jej nie stanie, emigracja skurczy się do zjawisk obliczalnych, których suma w trzeźwym rachunku będzie bliska zera".

To oczywiście nie znaczy, że myśl polityczna w "Kulturze" nie istniała; istniała, i to bardzo znacząca. Skupmy się jednak na kulturze.

Trafność wyboru

Wybieram dwa numery - z kwietnia i z maja 1948 roku. Mamy tu dwa eseje George'a Orwella w przekładzie Teresy Jeleńskiej. Orwell jeszcze wtedy żyje, to autor współczesny, niedrukowany jednak ani we Francji, ani w Niemczech, a na Wyspach jego głos jest głosem wołającego na puszczy. Tymczasem Giedroyc publikuje wielki Orwella esej "Lew i jednorożec", diagnozę sytuacji Anglii w momencie, kiedy przestaje być ona imperium, i drugi - o kwestii cenzury w literaturze. Obok - dziennik Stempowskiego z podróży do Rzymu, próba refleksji nad tym, na ile i w jaki sposób życiodajna pozostaje tradycja Włoch, w nowej powojennej podzielonej Europie. W tym samym numerze - fragmenty wydanej kilka miesięcy wcześniej "Dżumy" Camusa, które przetłumaczył Andrzej Bobkowski.

Mamy więc znakomite pismo, które trzyma rękę na pulsie i to jak suwerennie! - przecież renesans Orwella przyszedł dopiero w latach 70. Tymczasem w "Kulturze" Orwell był obecny od początku, podobnie jak w chwilę potem Simone Weil - dwie wielkie latarnie europejskiej kultury. Jeszcze przed stworzeniem "Kultury" Giedroyc wydaje w Rzymie "Dziennik podróży do Austrii i do Niemiec" Pawła Hostowca, czyli Stempowskiego. Nikt tak wtedy w Europie o Niemczech nie pisał! Stempowski wyprzedza o dekady widzenie sytuacji niemieckiej, pokazuje mądrość polityczną i rozumienie kultury najwyższej próby.

Suwerenność i trafność wyborów Redaktora uderza zwłaszcza dzisiaj, po dziesięcioleciach zakłamania triumfującego w Europie Zachodniej. Przeglądając na przykład roczniki "Les Temps Modernes" Sartre'a z lat 50. czy paryskiego "Tel quel" z lat 60. mamy poczucie zażenowania: polityczne zaślepienie, fałszywe hierarchie, prowincjonalizm. W tym samym czasie Jeleński relacjonuje na łamach "Kultury" europejskie nowości wydawnicze - i jest to jeden z najlepszych przeglądów ówczesnej sytuacji literackiej i intelektualnej Europy, jaki znam. Świadomy wybór, nie relacjonowanie tego, co rynek przynosi na bieżąco. Czytany dzisiaj, budzi podziw swoimi horyzontami, wyborami i trafnością smaku.

Pomyślmy też, czym była decyzja Giedroycia o wydaniu "Ślubu" i "Trans-Atlantyku" Gombrowicza. To jak u Nietzschego, który wzywa, by odkrywać nowe lądy. Zupełnie nowy sposób uchwycenia sytuacji, bez żadnej retoryki nostalgicznej, reakcyjnej ani wspomnieniowej. Pierwszy tom "Dziennika" wydany w 1957 roku jest prawdziwym "działem wód" w polskiej literaturze XX wieku.

- Wybór takiego właśnie języka artystycznego wpłynął zresztą na drogę polityczną "Kultury", bo przecież odpychał od niej wiele środowisk emigracyjnych.

- To było pójście pod prąd. I budowanie nowych hierarchii.

Przejdźmy teraz na przykład do samego początku lat 60. i przyjrzyjmy się paru wydanym wtedy przez Giedroycia książkom. Mamy tu drugi tom "Dziennika" i "Pornografię" Gombrowicza, mamy "Skrzydła ołtarza" Herlinga-Grudzińskiego i jego eseje z tomu "Drugie przyjście", mamy "Eseje dla Kassandry" Stempowskiego, "Oko" Czapskiego. Przecież to zupełnie imponujące! Dzisiaj widzimy, jaka jest waga tych książek - dla literatury polskiej to są dokonania pierwszorzędne i najgłębiej odkrywcze.

- Konstelacja gwiazd, o której wspomniałeś, tworzy główny nurt "Kultury", ale spektrum wyborów Redaktora jest znacznie szersze. W połowie lat 50. wydaje na przykład dwa wybitne dzieła: odnawiający tradycję pisarstwa historycznego "Koniec »Zgody Narodów«" Teodora Parnickiego i "W polu" Stanisława Rembeka, największą być może polską powieść o wojnie. Współczesnym poszukiwaczom nowych dyskursów w prozie warto przypomnieć, że nie kto inny jak Giedroyc drukował w tamtych latach Leo Lipskiego i Mariana Pankowskiego.

- Widać w tym wrażliwość Giedroycia na każdy indywidualny głos, nawet jeżeli jego rejestr był wąski czy bardzo specjalny; przykładem Leo Lipski. I jeszcze jedno nazwisko: Andrzej Bobkowski z jego "Szkicami piórkiem", świetny pisarz, który także długo musiał czekać na ponowne odkrycie. Na szczęście w przypadku dzieł naprawdę wybitnych można liczyć na wrażliwość następnych pokoleń.

- Jeszcze Józef Mackiewicz, wyklęty przez znaczną część emigracji...

- Mamy więc inną konstelację z drugiej połowy lat 50.: Mackiewicz, Rembek, Parnicki, Bobkowski; konstelację odrębnych głosów, z których każdy budził będzie w przyszłości fascynację rozmaitych środowisk w Kraju.

Triumfy i pomyłki

- Wspomniałeś o "dziale wód", jakim stała się publikacja pierwszego tomu "Dziennika" Gombro­wicza. A inne takie wydarzenia związane z "Kulturą"?

- Na pewno "Traktat poetycki" Miłosza, ogłoszony najpierw w dwóch odcinkach na łamach pisma, potem w osobnym tomiku. To przecież przełom w refleksji nad miejscem poezji i jej możliwościami poznawczymi. Mówi się dzisiaj często o dekadach końca lat 40. do końca lat 60. jako epoce Audena; z dzisiejszej perspektywy jest to także wiek Miłosza. Nie przypadkiem "Traktat...", tak wydawałoby się hermetyczny i właściwie nieprzetłumaczalny, wzbudził niedawno takie zainteresowanie w Ameryce. I druga książka Miłosza: "Ziemia Ulro",

z 1977 r., przynosząca antymodernistyczną diagnozę kultury i naszej sytuacji duchowej. Anti-moderne, jak ujmuje to dzisiaj Antoine Compagnon. Dyskusje lat 80. i 90. do dzisiaj będą do niej stale powracały.

Przed "Ziemią Ulro" był jeden ze szczytów poezji Miłosza, autobiograficzny poemat "Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada" wydany przez Giedroycia w 1974 r., w którym przez medium poezji uchwycone zostało to, z czego dyskursywnie zdawała sprawę "Ziemia Ulro".

Punktem kulminacyjnym triumfu Giedroycia będzie Nobel dla Miłosza. Pomyślmy: mały, niekomercyjny dom wydawniczy na przedmieściach Paryża ma dwu autorów, z których jeden - Gombrowicz - w 1969 roku dosłownie otarł się o Nobla, przegrał jednym głosem, a drugi, czyli Miłosz, tę nagrodę otrzymał. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy olbrzymie wydawnictwa wydają dziesiątki tysięcy dolarów, by wypromować swoich autorów, to wydarzenie wydaje się nieprawdopodobne. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę ówczesną sytuację polityczną, ale zarówno w przypadku Gombrowicza, jak i Miłosza chodzi przede wszystkim o autonomiczne, silne jakości intelektualne i poetyckie.

- Kiedy mowa o zasługach Giedroycia dla literatury polskiej, wspomnieć trzeba nazwisko Konstantego Jeleńskiego; gdyby nie trybuna, jaką stała się dla niego "Kultura", nie mielibyśmy chyba w ogóle Jeleńskiego-polskiego eseisty.

- Tak, bo nie miał żadnego powodu, żeby pisać po polsku. A niektóre jego eseje mają znaczenie zupełnie fundamentalne. Przecież to on wyznaczył zasadnicze linie percepcji Gombrowicza. Kiedy Michał Paweł Markowski odkrywa teraz "czarny nurt" u Gombrowicza, to idzie tropem paru olśniewających zdań z eseju Jeleńskiego z 1957 roku! A szkic z 1963 roku o sytuacji w sztuce nowoczesnej! Czytany dzisiaj, zachowuje pełną aktualność, bo antycypuje wydarzenia i procesy z następnych dekad. Kryzys sztuki w sytuacji procesów demokratyzacji, rynku, konsumpcji i masowej komunikacji został przez Jeleńskiego dostrzeżony bardzo wcześnie, przenikliwie i głęboko. Giedroyc sztuką nowoczesną się nie zajmował, ale rozumiał, że głos Jeleńskiego w tej kwestii jest pierwszorzędny i określa pewną sytuację w kulturze, która staje się też jakością polityczną.

- A pomyłki Redaktora w dziedzinie literatury? Czego nie zauważył? Co zlekceważył?

- Dla mnie najbardziej uderzającym przykładem rozminięcia się Redaktora z wybitnym poetą jest sprawa Aleksandra Wata. Sprawa tajemnicza i trudna do wyjaśnienia. Najpierw przecież Giedroyc drukuje "Klucz i hak", wybitną próbę nowego, wyrastającego z doświadczenia historii i barokowego concetto eseju, publikuje też garść niezwykle ważnych późnych wierszy Wata, które znajdą się potem w "Ciemnym świecidle", tomie, który jest również znaczącym "działem wód" polskiej poezji. Ale "Ciemne świecidło" wydała Libella z emblematyczną okładką Lebensteina, Giedroyc nie chciał też publikować "Mojego wieku". Niewątpliwie jednak głos Wata należy do konstelacji wspomnianej na początku: jest równie indywidualny, ważny i mocny.

Drugie takie rozminięcie, które ma zresztą całkiem inne przyczyny, to nieobecność w "Kulturze" Jana Kotta - oczywiście Kotta z lat 70. i 80.

- W epoce pomarcowej, rozpoczynającej się publikacją "Apelacji" Andrzejewskiego, kiedy pisarze krajowi zaczynają coraz liczniej drukować w Instytucie Literackim, kiedy "Kultura" staje się w coraz większym stopniu trybuną dla tekstów w kraju niecenzuralnych, zaciera się chyba swoistość wyborów Redaktora.

- Bo to już inna epoka i trochę inna historia. Symbolicznym requiem dla dekad świetności "Kultury" była dla mnie wielka wystawa w Bibliotece Polskiej na przełomie 1986/1987 roku, ze wspaniałym katalogiem wydanym staraniem Grażyny i Krzysztofa Pomianów. Jeleński pisał w styczniu 1987 r. do Miłosza: "chodziłem [po wystawie] jak po takim wiejskim polskim cmentarzu i miałem poczucie jakiegoś spełnienia i dumy, ale też końca".

***

- Wkrótce umiera Jeleński, potem Miłosz przenosi się do kraju, ostatni jego tom w Bibliotece "Kultury" to "Kroniki". Ale po Redaktorze pozostały nie tylko roczniki "Kultury" i książki - także korespondencja.

- Dwie sprawy były główną troską Jerzego Giedroycia w ostatnich latach jego życia: odczytanie i wydanie dzienników Czapskiego oraz Archiwum "Kultury". Archiwum było jego ostatnim wielkim redaktorskim projektem. Prowadzona teraz edycja korespondencji Giedroycia stanowi realizację tego projektu. Tutaj również objawiło się fantastyczne wyczucie chwili, jakie zawsze miał Redaktor: wiedział, że przyszedł już czas, by pokazać historyczną, literacką i intelektualną drogę "Kultury", dać komentarz do jej historii.

Mówi się często, w związku z Giedroyciem, o Księciu Adamie Czartoryskim, Hotelu Lambert i mówi się o Drugiej Wielkiej Emigracji: skoro tak, to korespondencję Giedroycia można przyrównać jedynie do tomów korespondencji Krasińskiego. Bez Archiwum "Kultury" nie da się pisać polskiej historii politycznej i intelektualnej drugiej połowy XX wieku.

Piotr Kłoczowski (ur. 1949) jest eseistą, wykładowcą Akademii Teatralnej w Warszawie, wicedyrektorem Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i kuratorem jego oddziału Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006