Koniec dynastii?

Po druzgoczącej klęsce, jakiej doznał w majowych wyborach Rahul Gandhi, dziedzic najsławniejszej ze współczesnych dynastii politycznych, zrzekł się przywództwa w partii, którą jego rodzina zarządza od pięciu pokoleń.
w cyklu STRONA ŚWIATA

05.07.2019

Czyta się kilka minut

Rahul Ghandi jeszcze jako lider Indyjskiego Kongresu Narodowego, maj 2019 r. / FOT. SAJJAD HUSSAIN / AFP / EAST NEWS /
Rahul Ghandi jeszcze jako lider Indyjskiego Kongresu Narodowego, maj 2019 r. / FOT. SAJJAD HUSSAIN / AFP / EAST NEWS /

Prapradziadek Rahula, Motilal Nehru (1861–1931), pochodzący ze starego rodu kaszmirskich braminów, był jednym z pierwszych przywódców Indyjskiego Kongresu Narodowego (zwanego też Partią Kongresową), założonego w 1885 roku, by zmusić Brytyjczyków do przyznania niepodległości koloniom w Indiach. Kongres wyznawał też liberalne wartości i opowiadał się za świeckością wielowyznaniowego państwa. Syn Motilala, a pradziadek Rahula, Jawaharlal Nehru (1889–1964), został pierwszym premierem niepodległego od 1948 roku kraju. Obaj Nehru, ojciec i syn, byli też towarzyszami Mahatmy Gandhiego.

Córka Jawaharlala Nehru, a babka Rahula, Indira Gandhi (1917-84; zbieżność nazwiska z Mahatmą przypadkowa), została pierwszą kobietą, która rządziła Indiami (1966-77 i 1980-84), a jej syn, ojciec Rahula, Rajiv Gandhi (1944-91), panował po niej w latach 1984-89 jako najmłodszy z indyjskich premierów. Matka Rahula, Sonia, Włoszka z pochodzenia, premierem Indii nigdy nie była, ale jako przywódczyni Partii Kongresowej (byli nimi też Nehru, Indira i Rajiv) poprowadziła ją do wygranych wyborów w 2004 roku, po których sprawowała władzę do 2014 roku. Straciła ją w wyborach, w których kampanią kierował właśnie Rahul Gandhi, syn Sonii i Rajiva, wychowywany na kolejnego przywódcę partii i kolejnego premiera.

Książę pokonany

Rahul miał wtedy 44 lata i od dawna zapowiadał się na księcia z bajki. Przystojny, zamożny, wywodzący się ze sławnego rodu, wykształcony w najlepszych szkołach i akademiach w Indiach, Wielkiej Brytanii i USA. Na przywódcę wychowywała go matka, choć polityka zabrała jej męża i teściową, którzy zginęli w zamachach.

Kolejny z Gandhich myślał wprawdzie raczej o karierze w którymś z nowoczesnych biznesów, za namową Sonii wystartował jednak w zwycięskich wyborach w 2004 roku i został posłem z Amethi, miasta w stanie Uttar Pradesh, najludniejszym i tradycyjnie wydającym premierów (ośmiu z 14 szefów indyjskiego rządu zdobywało poselskie mandaty właśnie tam; przed Rahulem w Amethi posłami byli jego ojciec i matka). W 2007 roku na życzenie matki wybrano go też sekretarzem generalnym Partii Kongresowej, a w 2013 roku jej wiceprzewodniczącym i szefem kampanii wyborczej przed zapowiedzianą na następny rok elekcją, w której ugrupowanie zamierzało walczyć o trzecią z rzędu kadencję.

Wybory zakończyły się jednak upokarzającą klęską, najdotkliwszą, jaką Partia Kongresowa kiedykolwiek poniosła. Do 543-osobowej Lok Sabhy, niższej izby parlamentu, wprowadziła zaledwie 44 posłów. Oskarżana o elitarystyczną wyniosłość, korupcję i afery, straciła władzę. Przejęła ją odwołująca się do hinduskiego nacjonalizmu Indyjska Partia Ludowa (BJP), kierowana przez dobiegającego dziś siedemdziesiątki Narendrę Modiego, charyzmatycznego populistę, pozującego na wroga elit i pobożnego, hinduskiego patriotę.

Herbaciarz kontra panicz

Klęska sprzed pięciu lat nie zmniejszyła wiary kongresowych działaczy w dziedzica dynastii. Rahulowi powierzono zadanie odmłodzenia i unowocześnienia partii, zastygłej w epoce walki o niepodległość i siermiężnego, samowystarczalnego socjalizmu z czasów Nehru i Indiry Gandhi, którym kres położyło pod koniec ubiegłego stulecia nastanie wolnorynkowego liberalizmu. 

Początkowo Rahul ponosił klęskę za klęską. Po przegranych wyborach krajowych, Partia Kongresowa została rozgromiona w wielu wyborach stanowych, a o dziedzicu dynastii zaczęto plotkować, że nie nadaje się na przywódcę, rolę dziedzica dynastii przyjął niechętnie i że nadawałaby się do tego lepiej jego młodsza siostra Priyanka, do złudzenia przypominająca babkę, Indirę. Modi, już jako premier, z upodobaniem przezywał Rahula paniczem, który przywództwo kraju miał odziedziczyć, a nie zdobyć ciężką pracą, talentem i przykładem. Obecny przywódca Indii doszedł do wszystkiego sam, a jako chłopak zarabiał jako herbaciarz na kolejowych dworcach – lubi więc przeciwstawiać swoją drogę życia losom uprzywilejowanego Rahula.

Najchętniej przezywał go jednak „aurangzebem”, imieniem jednego z cesarzy z muzułmańskiej dynastii Wielkich Mogołów, który władzę nie tylko odziedziczył, ale wykorzystywał ją, by prześladować hindusów. Modi, odwołujący się do hinduskości, przedstawia Partię Kongresową jako ugrupowanie indyjskich muzułmanów (ok. jednej piątej ludności), a więc najeźdźców i zaborców, którzy rządzili Indiami od XIV do XIX stulecia (po nich, przez sto lat, rządzili Indiami chrześcijanie Brytyjczycy).


Czytaj także: Indie, mój kontynent - rozmowa z Wojciechem Jagielskim


Odkąd dwa lata temu Rahul został wybrany na szefa partii, coraz odważniej i celniej atakował Modiego, a pod koniec zeszłego roku poprowadził Partię Kongresową do zwycięstw w wyborach stanowych, m.in. w Radżastanie i Madhya Pradesh. Przed wyznaczonymi na kwiecień i maj wyborami krajowymi w kampanię wyborczą włączyła się też Priyanka.

O jedną klęskę za daleko

Wiosenne wybory zakończyły się jednak kolejną porażką i kolejnym upokorzeniem Rahula. Jego partia zdobyła co prawda 52 mandaty, o osiem więcej niż w fatalnym 2014 roku, ale oczekiwania były znacznie większe. W dodatku sam Rahul przegrał wybory w Amethi z byłą aktorką Smirti Irani z BJP (został jednak posłem, ponieważ wygrał wybory w Kerali na południu kraju; indyjskie prawo pozwala ubiegać się o mandaty w dwóch rozmaitych okręgach, a w przypadku wygranej w obu zwycięzca decyduje, z którego chce być posłem). Kongres przegrał wybory nawet w czterech stanach, w których niedawno wygrał i przejął władzę. W 14 z 36 stanów i tzw. terytoriów związkowych Partii Kongresowej nie udało się zdobyć choćby jednego mandatu.

Dopiero na tym tle widać rozmiary triumfu Modiego, który w nowej Lok Sabhie mieć będzie aż 303 posłów, o 21 więcej, niż kiedy przejmował władzę.

Nazajutrz po ogłoszeniu wyników elekcji Rahul ogłosił więc, że bierze na siebie winę za przegraną i zrzeka się przywództwa w partii. Dodał, że liczy, iż przed upływem miesiąca za jego przykładem do dymisji podadzą się także inni kongresowi dygnitarze, a nowi, którzy zostaną wybrani na ich miejsce, przygotują partię do nowych wyborów stanowych m.in. w tak ważnych stanach jak Maharashtra (ze stolicą w Mumbaju, dawnym Bombaju) czy podstołeczna Haryana. Przypomniał, że mimo przegranej w majowych wyborach, Kongres zdobył jedną piątą głosów, ponad 125 milionów, i że miałby ich więcej, gdyby nie wojenna awantura Indii z Pakistanem o Kaszmir, która przysporzyła głosów Modiemu, strojącemu się w szaty indyjskiego patrioty i obrońcy hinduizmu.

Czas na rewolucję

W maju kongresowi dygnitarze nie przyjęli jednak dymisji Rahula. Żaden z nich nie napisał też podania o ustąpienie. Liczyli, że dziedzic dynastii da się przekonać i zmieni zdanie. Rahul wytrwał jednak w powyborczym postanowieniu i w tym tygodniu w otwartym liście do partyjnych władz potwierdził, że rezygnuje z przywództwa. 

Napisał, że przegrał nie tyle z Modim, co z potężną państwową machiną, którą w czasie pięcioletnich rządów premier i jego partyjni koledzy sobie przywłaszczyli. „Nasze urzędy, sądy, komisje wyborcze, gazety i telewizje nie są już niezależne, ale służalczo podległe rządzącej partii, która łamiąc konstytucję odchodzi od zasady świeckości państwa, będącej fundamentem niepodległych Indii” – czytamy w pożegnalnym liście. Rahul oskarżył Modiego, że podjudza obywateli Indii przeciwko sobie, by ich podzielić według wyznawanych religii, i próbuje przemienić Indie w państwo wyznaniowe.

„Nie czuję do nich nienawiści, ani nawet złości, ale całym sobą, odruchowo sprzeciwiam się tej wizji Indii – napisał, wypominając partyjnym towarzyszom, że niewystarczająco wspierali go w wyborczej walce. – Ale żeby ich pokonać, nasza partia musi się radykalnie zmienić, a do tego potrzebne są rewolucyjne rozstrzygnięcia i nowi przywódcy”. 

Nie czas na idealizm

Większość komentatorów uznała decyzję Rahula za jego rozstanie z polityką, do której nigdy nie miał zamiłowania i do której się według nich nie nadawał. Dymisja Rahula oznacza też, ich zdaniem, koniec politycznej dynastii Nehru-Gandhich. Siostra Rahula, Priyanka, nie zechce go zastępować w roli przywódcy, a matce, Sonii, nie pozwala na to stan zdrowia. Rahul zapowiedział zresztą, że nowy przywódca Kongresu nie będzie wywodził się z „Rodziny”.

Pojawiły się jednak również opinie, że podając się do dymisji Rahul wcale nie żegna się z polityką, ale dopiero przystępuje do realizacji swojego politycznego projektu. Zwolennicy tej teorii uważają, że to nie Rahul nie nadawał się do polityki, ale jego partia, żyjąca przeszłością, zaślepiona pazernością i pychą. Rahul – twierdzą – nie chciał być przywódcą Kongresu, ponieważ od dawna widział anachroniczność dynastycznej polityki. Demonstracyjnie ustępując próbuje zaszantażować partyjną starą gwardię: zmusić ją, by odeszła na emeryturę i zwolniła miejsce młodym. Wraz z matką i siostrą zamierzają zreformować ugrupowanie, by w następnych wyborach, w 2024 roku, znów spróbować odebrać władzę Modiemu.

Słychać też głosy, że w czasach kryzysu idei liberalnych, świeckości państwa, tolerancji i obrony praw mniejszości, ich wyznawca, łagodny i nieśmiały Rahul, i tak nie miałby szans w starciu z Modim, klasycznym przedstawicielem nowej politycznej epoki, w której obserwujemy renesans konserwatyzmu, nacjonalizmu i fundamentalizmów religijnych. Modi, pewny siebie, wyczuwa i rozumie frustracje, obsesje czy fobie rodaków, i odwołuje się do nich, by zyskiwać zaufanie i głosy.

„Wygrać z Modim mógłby dziś tylko ktoś taki, jak on sam” – napisał Shivam Vij w wirtualnym piśmie „The Print”. Nie pokonałby go wizjoner Nehru ani idealista Rajiv, lecz Indira Gandhi, która jak on nie wzdragała się, gdy trzeba było sięgnąć po agresję czy przemoc, wielbiła władzę, a w posługiwaniu się cynicznym populizmem była prawdziwą mistrzynią.

POLECAMY: Strona świata - specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego" w reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej