Dynastia kontratakuje

Rahul Gandhi, dziedzic najsłynniejszej na świecie politycznej dynastii, zdecydował się w końcu na poważnie zająć polityką i odzyskać władzę w Indiach, którą sprawowali już przed nim jego ojciec, babka i pradziadek.

13.12.2017

Czyta się kilka minut

Rahul Gandhi (w środku) Nowe Delhi, 13.12.2017 r. /  PRAKASH SINGH / AFP / EASTNEWS
Rahul Gandhi (w środku) Nowe Delhi, 13.12.2017 r. / PRAKASH SINGH / AFP / EASTNEWS

W sobotę, 16 grudnia, Rahul obejmie przywództwo Indyjskiego Kongresu Narodowego, najstarszej, liczącej sobie już 132 lata, partii politycznej w kraju. Wywalczyła ona dla Indii niepodległość i rządziła nimi później przez większą część ich niepodległego bytu. Straciła władzę przed trzema laty, ponosząc najdotkliwszą jak dotąd wyborczą klęskę. Kongresowi nie udało się przekonać do siebie nawet jednej piątej wyborców i w obecnej 543-osobowej niższej izbie parlamentu Lok Sabhie partia ma tylko 46 posłów. Potem przyszły kolejne katastrofalne przegrane w wyborach stanowych, w tym w kluczowych stanach Uttar Pradesh, Bihar, stołecznym Delhi czy Tamilnadu i Zachodnim Bengalu, gdzie Kongres już dawno stracił władzę, a z każdą nową elekcją jego znaczenie tylko spada. W rezultacie, Kongres, niegdyś polityczny kolos, rządzi dziś jedynie w dwóch ważnych stanach – Pendżab i Karnataka – i trzech pomniejszych.

Modi, mąż opatrznościowy

Awans Rahula na kongresowego przywódcę zbiegł się z kolejnymi wyborami –  kto wie czy nie najważniejszymi. Odbywają się one w 60-milionowym stanie Gudżarat, ojczyźnie Mahatmy Gandhiego, a przede wszystkim politycznej kolebce pogromcy Kongresu, panującego od trzech lat premiera Narendry Modiego, który szefuje konserwatywnej, mocno prawicowej i odwołującej się do hinduskiego nacjonalizmu Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). To właśnie jako premier Gudżaratu w latach 2001-2014 Modi nie tylko wypłynął na szerokie wody indyjskiej polityki, ale sukcesy gospodarcze, jakie u siebie osiągnął, uczyniły go w oczach milionów Hindusów niemal mężem opatrznościowym. To właśnie obietnice Modiego, że gospodarcze cuda, jakich dokonał w Gudżaracie, powtórzy w całych Indiach, przyniosły mu przed trzema laty władzę w Delhi.

Trzy lata rządów odebrały Modiemu nimb cudotwórcy, ale trzy czwarte rodaków nadal chce, by nimi przewodził i na dwa lata przed ponownymi wyborami uważany jest za murowanego faworyta do reelekcji. Opozycja, skompromitowana kiepskimi rządami i korupcyjnymi skandalami, jest rozbita i słaba. Dziś wydaje się, że jeśli rządzący sami nie potkną się o własne nogi, nikt im władzy odebrać nie zdoła. Znawcy indyjskiej polityki uważają, że niebezpieczną dla Modiego próbą i pułapką mogą okazać się właśnie wybory w jego mateczniku, w Gudżaracie.

Modiemu i jego BJP ciążyć będzie przede wszystkim fakt, że rządzą w Gudżaracie już ponad piętnaście lat, a wyborcy, zwłaszcza młodsi, uważają za oczywiste coś, co kilkanaście lat temu uznawano za wyjątkowe, za cud. Dochodzi do tego rozczarowanie efektami rządów Modiego, któremu, odkąd przeniósł się do Delhi, trudniej przychodzi spełniać wyborcze obietnice: miejsc pracy wcale nie przybyło, gospodarka nie ruszyła z kopyta, a ludziom nie zaczęło się dużo lepiej żyć.

Przegrana BJP w Gudżaracie byłaby polityczną sensacją roku, ale już nawet skromniejsza niż dotąd wygrana uznana zostanie za poważną rysę na wizerunku Modiego, kreowanego przez jego partyjnych towarzyszy na niezwyciężonego przywódcę. Życie Modiemu utrudnia też lekceważony przez niego opozycyjny Kongres, który akurat w Gudżaracie sięgnął po populizm i polityczne wyrachowanie, którymi najskuteczniej szermowała dotąd BJP. Rahul, dziedzic dynastii, wyznającej świeckość państwa, zaczął nagle odwiedzać hinduskie świątynie, odwoływać się do kastowych podziałów i krzywd i unikał spotkań z wiernymi wyborcami, muzułmanami. Wyniesienie Rahula na przywódcę Kongresu miało w zamierzeniu kongresowych strategów zwiększyć jeszcze szanse partii w walce o głosy Gudżaratczyków. Dotąd oczekiwano od Rahula triumfów na miarę jego przodków albo Modiego. W Gudżaracie, nawet porażka, byle niewielka, zostanie uznana za jego sukces. Chyba to właśnie zachęciło wzbraniającego się dotąd od polityki Rahula, żeby w końcu poddać się jej jak jego wielcy poprzednicy i przodkowie. Bo choć Indie dumnie mienią się największą i najsprawniejszą demokracją w Azji, to przez ogromną większość ich istnienia rządziła nimi nieprzerwanie polityczna dynastia, w której władza przechodziła z pokolenia na pokolenie jak w monarchiach.

Nehru, Indira, Rajiv…

Jednym z założycieli i przywódców Kongresu był prapradziadek Rahula, Motilal Nehru (1861-1931), prawnik i potomek kaszmirskich braminów, panditów, towarzysz Mahatmy Gandhiego. Motilal nie dożył niepodległości, ale jego syn Jawaharlal (1889-1964), pradziadek Rahula został w 1947 roku pierwszym premierem niepodległych Indii.

Po jego śmierci i krótkiej regencji premiera Lala Bahadura Shastriego, przywództwo partii i państwa przejęła jedyna córka Nehru, a babka Rahula, Indira Gandhi (1917-1984; jej mąż Feroze nie był spokrewniony z Mahatmą).

Nehru był idealistą, wizjonerem, wyznawcą świeckości solidarnego państwa i poszukiwaczem trzeciej drogi pomiędzy komunistycznym totalitaryzmem, a wolnorynkową konkurencją. Indira wierzyła już tylko we władzę i skuteczność. Charyzmatyczna i apodyktyczna, błyskawicznie zdominowała indyjską scenę polityczną, stając się przy okazji jednym z najbardziej wpływowych polityków świata. Kiedy na początku lat siedemdziesiątych pod jej przywództwem Indie wygrały wojnę z Pakistanem, w wyniku której oderwał się od niego Bangladesz, rodacy zaczęli odnosić się do Indiry Gandhi z czcią niemal religijną. Władzy gotowa była bronić nawet za cenę zawieszenia demokracji – w 1975 roku, by wygrać polityczny spór z parlamentem, wprowadziła w kraju stan wyjątkowy. Od jej panowania indyjską politykę zaczęła przeżerać korupcja. Stan wyjątkowy zniechęcił do niej rodaków, którzy w wyborach 1977 roku zagłosowali, by odsunąć ją od władzy. Odzyskała ją w kolejnych wyborach, w 1980 roku. Cztery lata później zginęła w zamachu, którego dokonali na niej dwaj sikhowie z jej straży przybocznej, by zemścić się za krwawe stłumienie przez nią rebelii sikhów z Pendżabie.

Jeszcze za życia, na swojego następcę Indira upatrzyła sobie młodszego z synów, Sanjay’a, który odziedziczył po niej zamiłowanie do polityki. Bezwzględny jak matka Sanjay był jej „prawą ręką” w  czasach stanu wyjątkowego. W 1980 roku zginął jednak w katastrofie lotniczej, a Indira postanowiła, że dziedzicem dynastii zostanie starszy z jej synów, Rajiv, który dotąd starał się trzymać jak najdalej od polityki.

Rajiv przejął rządy po śmierci matki. Zaraz zarządził nowe wybory, a Kongres odniósł w nich największe zwycięstwo w całej swojej historii. Zawdzięczał je jednak nie nowemu przywódcy lecz żałobie Hindusów po Indirze. Niedoświadczony Rajiv (1944-1991) pozwolił się omotać partyjnym dygnitarzom, którzy nie licząc się ze słabym przywódcą, oddawali się korupcji i w 1989 roku Kongres przegrał wybory i stracił władzę. Dwa lata później, prowadząc kampanię wyborczą, która miała przywrócić Kongresowi rządy, Rajiv zginął w samobójczym zamachu bombowym.

Wdowy, czyli dziedziczki

Po śmierci Indiry i jej synów, dziedziczkami rodzinnej partii i politycznej dynastii zostały wdowy – Włoszka Sonia, żona Rajiva i młodsza od niej o dziesięć lat Maneka, żona Sanjaya.  Maneka, skonfliktowana jeszcze z Indirą, nie miała szansy na sukcesję i nową przywódczynią dynastii została Sonia. Uważano, że jako cudzoziemka, nie ma szans na przewodzenie Kongresowi, a tym bardziej Indiom. Samej Sonii nie marzyła się też kariera polityczna. Przeciwnie, uważała politykę za śmiertelne zagrożenie i przyczynę jej wszystkich nieszczęść. To przez politykę straciła teściową, a potem i męża, który początkowo również ani myślał o politycznej karierze, ale nie potrafił sprzeciwić się matce. Kiedy po śmierci męża kongresowi dygnitarze przyszli prosić, by przejęła schedę po nim, Sonia kategorycznie odmówiła. Zmieniła zdanie dopiero po sześciu latach, kiedy pozbawiona przywództwa dynastii partia Kongresowa przegrała wybory i straciła władzę. Po wyborczej klęsce Sonia zgodziła się przejąć stary Kongresu.

Walka o tron zajęła jej następnych sześć lat. Ale kiedy w 2004 roku kierowana przez nią partia triumfalnie zwyciężyła w wyborach, Sonia odmówiła przyjęcia stanowiska premiera, obawiając się, że Indiom trudno będzie ścierpieć rządy cudzoziemki. Choć na szefa rządu wyznaczyła doświadczonego ekonomistę Manmohana Singha, realną władzę w Delhi, jako szefowa rządzącej partii, sprawowała jednak Sonia. Pierwszych pięć lat rządów Manmohana Singha było pasmem sukcesów. Druga pięciolatka okazała się fatalną, znaczoną przez recesję i korupcyjne skandale. To wtedy schorowana i blisko siedemdziesięcioletnia Sonia dla ratowania partii i dynastii poświęciła swojego syna, Rahula, którego wyznaczyła na swojego następcę.

Książe, który miał poślubić Indie

Wydawał się spełniać wszystkie warunki na następcę tronu, doskonałego dziedzica dynastii i przywódcę Indii, odnowionych dzięki kongresowym rządom, bogacących się, zafascynowanych nowoczesnością. Był młody, zaledwie trzydziestopięcioletni, znakomicie wykształcony (uczył się na najlepszych akademiach w Wielkiej Brytanii i Ameryce; w Londynie zaczął pracować w biznesie), przystojny i bogaty, miał sławne nazwisko i świetne maniery. Istny książę z bajki. Nawet jego przywiązanie do kawalerskiego stanu tłumaczono chęcią poświęcenia się służbie krajowi, powiadano, że „poślubił Indie”. Wyznaczony do roli delfina długo jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei.

Rahul Gandhi, Gandhinagar, 11.12.2017 r. / Fot. Ajit Solanki / AP / EASTNEWS

Jako poseł głównie milczał, ministerialnych posad konsekwentnie odmawiał, tłumacząc, że jeszcze do nich nie dojrzał. Przyjmował posady w partii, był jednym z jedenastu sekretarzy generalnych, a ostatnio wiceprzewodniczącym. Zapowiadał, że właśnie partia będzie dla niego akademią, gdzie nauczy się sztuki polityki i przywództwa, że odmłodzi Kongres, uczyni go nowoczesnym. Ale ani nie uwiódł, ani nie porwał rówieśników, ani nie odmłodził partii. W międzyczasie postarzał się (dziś zbliża się już do pięćdziesiątki), a wśród rodaków wyrobił sobie opinię nieudacznika, który do polityki zupełnie nie ma zacięcia, a do rządzenia się po prostu nie nadaje. Za ostateczny dowód, że Rahul w polityce się nie odnajduje i nie odnajdzie, uznano wyborczą klęskę Kongresu sprzed trzech lat. Kampanią, która poprzedzała katastrofę, kierował osobiście następca tronu.

Priyanka przypomina babkę

Po wyborach zniknął, przepadł bez wieści. Mówiono, że wyjechał za granicę, że zaszył się w jakiejś samotni, by przemyśleć swoje życie i przyszłość. Kongresowi działacze zaczęli przebąkiwać, że może trzeba dać sobie spokój z Rahulem i prosić jego matkę, Sonię, by przekonała do polityki córkę, młodszą od Rahula o rok Priyankę, dla której polityka wydawała się naturalnym środowiskiem i która nawet z urody łudząco przypomina babkę Indirę. „To się raczej nie uda” – mówił mi przed dwoma laty w Delhi komentator gazety „Hindustan Times” Pramit Pal Chaudhuri. – „Priyanka się wzbrania ze względu na dzieci. Mówi, że są zbyt małe [syn Rajhan 15 lat, a córka Miraya – trzynaście], by pamiętając o losie babki i ojca, mogła podjąć takie ryzyko. Kulą u nogi mogłoby się też okazać jej małżeństwo z Robertem Vadrą, przedsiębiorcą, które nazwisko zamieszane było w sporo skandali gospodarczych”. W Delhi huczało też wtedy od plotek, że nieżonaty i bezdzietny Rahul zamierza za zgodą Priyanki usynowić siostrzeńca Rajhana, by ten mógł przyjąć po nim nazwisko Gandhi, które w przyszłości mogłoby mu ułatwić polityczną karierę i przywództwo najsłynniejszej i najdłuższej ze współczesnych politycznych dynastii. Wyglądało na to, że tak jak Rahul skazany jest na niemiłą mu politykę, tak Kongres skazany jest na przywództwo Rahula, do którego też nie nabrał przekonania.

Dziedzic, pogodzony z losem

O takim przeciwniku, fajtłapie, i pięknoduchu-paniczu marzył Narendra Modi, który przy każdej okazji odwoływał się do swoich plebejskich korzeni i zestawiał je z przypadkami księcia, dziedzica dynastii. Przyrównywał przy tym ród Nehru-Gandhich do rządzących niegdyś Indiami muzułmańskich cesarzy Wielkich Mogołów, insynuując, że Kongres jest w istocie partią mahometan.

Ale z długiej nieobecności i zagranicznych podróży Rahul wrócił odmieniony i jakby pogodzony ze swoim losem dziedzica dynastii i następcy tronu. Zniknęła dawna nieśmiałość, niepewność, niechęć do publicznych wystąpień. „U nas już tak jest. Mamy dynastie i w polityce, i w kinie” – odparł na pytanie, czy zasada dziedziczenia nie jest przeżytkiem we współczesnych czasach. – „Ludzie u nas przyjmują, że jak w dawnych cechach, uczniowie uczą się od mistrzów, a synowie od ojców”. W innym wywiadzie stwierdził, że „nie ma dróg na skróty, by zostać dobrym przywódcą”. Dodał też, że nowoczesne przywództwo rozumie bardziej jak zarządzanie fabryką niż tron, dziedziczony tylko z racji urodzenia. „Zastanawiam się, jak uporać się z problemem, którego sam jestem częścią.” – powiedział.

„Odnoszę wrażenie, że wreszcie Rahul przestał bać się ludzi. Odkąd pojechał do Gudżaratu, żeby kierować tam kampanią wyborczą Kongresu, po raz pierwszy mówi ludziom to, co chcą usłyszeć, mówi o tym, co ich boli” – twierdzi Aarthi Ramachandran, biografka Rahula. Tę zmianę w rywalu dostrzegł najwyraźniej i docenił także premier Modi, który zarzucił sprawy państwa i pojechał do rodzinnego Gudżaratu walczyć o głosy wyborców i bronić nagle zagrożonej legendy niezwyciężonego.


CZYTAJ WIĘCEJ: korespondencje i analizy Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „TP” STRONA ŚWIATA >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej