Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale dlatego właśnie ograniczę się do małego wycinka, i to z obszaru raczej dalekiego od centrów tej uwagi, która zapełnia codziennie serwisy i szpalty. To wiadomość, która gdzieś tam mignęła wśród dyskusji o szkole, że w tym roku wzrósł procent pierwszoklasistów, którzy klasę będą musieli powtarzać. Drugoroczni na wejściu...
Nie był to temat dyskusji ani dłuższego artykułu. Tylko wzmianka. A zapomnieć o niej nie mogę. Jest dramatyczna. Ilekolwiek dzieci dotyczy, oznacza ich zagrożenie w takim czasie i miejscu, gdzie w ogóle nie powinno go być. Dziecko startujące do świata, w którym zaczyna się prawdziwy wyścig i bolesne konsekwencje niepowodzeń, nie może startować z pozycji, na której możliwa jest przegrana tak wielka. Ma poznawać radość nagrody za wysiłek, atmosferę wsparcia a nie rywalizacji, satysfakcję z sukcesu (także wspólnego), podniecenie odkrywcy, smak przygody, a jeszcze współtworzenie zespołu, nabywanie zaufania do przewodników, którzy z nim idą. Drugoroczność pierwszaka oznacza powtórną samotność w klasie, którą dopiero od miesięcy poznał, i piętno tego, który nie potrafił - gorzką wiedzę, na którą jest o wiele za wcześnie. Kto to wymyślił, kto do tego doprowadza? Przecież we wzrastaniu człowieka od początku chodzi o jedno: żeby mu się chciało chcieć...
Małe dzieci (w tym pierwszaki) uczyłam tylko rok w czasie wojny, po zdaniu matury na tajnych kompletach, bo nasi nauczyciele organizowali to także i dla maluchów. One bardzo chciały. Czy to nie przez nie owa wiadomość o drugorocznych wydaje mi się nie do przyjęcia?