Klatka dla felietonisty

W "TP" nr 5/06 przyciąga uwagę ze spektaklu "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", wyreżyserowanego w Starym Teatrze przez kontrowersyjnego twórcę młodego pokolenia Jana Klatę. Autor recenzji, znany literaturoznawca, daje popis erudycji, nie zostawiając suchej nitki na zbuntowanym "Irokezie w mundurze" - jak określa reżysera, wokół którego, nie wiedzieć czemu, powstało ostatnio tak wiele fermentu, że niektórzy (zapewne mniej wyrobieni od Markowskiego krytycy) poczytują go nawet za największe objawienie współczesnego teatru.

Recenzja jest przekonująca i porywa błyskotliwością. Uśmiałam się szczerze już podczas lektury streszczenia sztuki, z którego wynikało, że jest ona pozbawionym sensu bełkotem. Kiedy zaś dotarłam do fragmentu o tym, jak to "zdezorientowany tym wszystkim Peszek zaczyna tańczyć, a potem z rozpaczy dusi małą dziewczynkę", z oczu popłynęły mi łzy niedającej się niczym okiełznać wesołości.

Czy źródłem mojego rozbawienia była li tylko trafność sądów Markowskiego? A może na samym jego dnie czaiła się niechęć do wszystkiego, co inne, niepoukładane, prowokacyjne, co mogłoby mi zburzyć mój ugłaskany i poupychany w szufladki świat? Kiedy zobaczyłam zdjęcie Klaty, przyszło mi do głowy dokładnie takie samo określenie jak prof. Markowskiemu: "Irokez w mundurze". Mnie - rówieśniczce Klaty, która w czasach młodzieńczych porywów fascynowała się rockiem i punkiem, chodziła na koncerty zespołów alternatywnych, nosiła glany i katany, ale której nigdy nie starczyło odwagi, by zafundować sobie irokeza (jak by to odebrano w domu i szkole, gdzie uchodziłam za prymuskę?). Czy moje rozbawienie nie jest aby śmiechem tchórza, który w głębi duszy zazdrości innym odwagi? Klacie jej nie zabrakło, gdy stawał z hardą miną w szeregu odmieńców: "Wszystkim wam pokażę, wam ulizanym i grzeczniutkim zjadaczom oraz wytwarzaczom wszechpanującej popkultury tandety".

No, ale skąd wiadomo, że Klata jest w irokezowatości autentyczny? Że nie jest to chwyt marketingowy dla wypromowania siebie dzięki owej odmienności, a nie talentowi czy umiejętności zarażania innych swoim widzeniem świata? Nie zaryzykowałabym takiego twierdzenia. Klata należy do pokolenia, dla którego punk był w momencie dorastania czymś więcej niż tylko muzyczką puszczaną z magnetofonu. "Dezerter", "Sztywny Pal Azji", "Armia", "Odział Zamknięty" pokazywały nam prawdę o świecie, jego brutalności, wpychaniu jednostek w uwierające normy.

Czy aby jednak podobne intencje nie spowodowały, że prof. Markowski zadał sobie tyle trudu, by udowodnić postawioną jeszcze przed obejrzeniem spektaklu tezę, że "Irokez w mundurze" nie może wykrzesać z siebie żadnych twórczych pomysłów, a wpuszczenie go na szacowne deski Starego Teatru Narodowego jest nie tylko stratą kilkuset tysięcy złotych, ale i obrazą owej świątyni sztuki oraz sławnych na całą Polskę następców Solskiego czy Modrzejewskiej? (Chapeaux bas dla Jana Peszka, który nie tylko nie czuł się upokorzony owymi "pląsami", ale wykonywał je niezwykle sugestywnie i zawarł w nich na pewno wiele głębszych, choć nie dla wszystkich czytelnych sensów).

Jeżeli by tak było, recenzja przestaje być śmieszna. Co najwyżej prowadzi do smutnej refleksji, że walka starego z nowym, oparta na zażartym trzymaniu się skostniałych ram i odsądzaniu od czci i wiary wszystkiego, co chociaż trochę poza nie wystaje, to dla prof. Markowskiego główny cel uczestniczenia w przedsięwzięciach artystycznych realizowanych przez indywidua, które z góry skreślił. Dla nich bowiem i tak ma już od dawna przeznaczoną, najchętniej zamykaną na kilka zamków, szufladkę, a właściwie - klatkę.

Bo cóż wartościowego może stworzyć facet, który nawet w błyskach fleszów i kamer towarzyszących rozdaniom "Paszportów Polityki" nie układa włosków na brylantynkę, nie zakłada garniturka i nie dziękuje stokrotnie ze łzami w oczach znamienitemu Jury, że raczyło go uznać za nieprzeciętnego twórcę, bo gdyby nie raczyło, nigdy nie odważyłby się tak o sobie pomyśleć? Pewnie, że nic. Lepiej od razu z takim ptaszkiem do klatki i po kłopocie.

EWA KOZŁOWSKA-GŁĘBOWICZ, Kraków

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2006